strona główna

 

 

Piotr Grzesik

Karmasutra

 

 

Książka została wydana przez krakowskie wydawnictwo "Baran i Suszczyński" w sierpniu 1999.

Ilustracje sporządził Piotr Paściak. 

Okładkę wg pomysłu Piotra Grzesika  wykonał Tomasz Tomaszek.

 

 

okładka

 

 1-50
51-100
101-150
151-200
201-250
251-300
301-350
351-400
401-444

 

 

 

 

to są myśli wypowiedziane w pokoju na górze

1/

powracają teraz stare pomysły, w brudnych kątach pośród zakurzonych kart książek, między tymi wszystkimi gratami, nagle - ale z całkowitą oczywistością odnajduję nici zdawałoby się zagubione, prowadzące w przeszłość, której jeszcze nie było, i w przyszłość, której nie będzie. To pozorny powrót, oczyszczenie z kurzu nagromadzonego w czasie. Bo wszystko jest tu i teraz, jasne i oczywiste, jak nigdy, jak zawsze...

2/

pośród zwykłych zdarzeń, losów, spraw, są nici - pogmatwane, splątane tak, że nie sposób rozróżnić ich koloru, plamy, barwy zachodzące na siebie, tworzące nic nie znaczące odcienie, znaki zupełnie nie na miejscu. Ale nie dajmy się zwieść pozorom, wprawne oko odnajdzie te nici i połączy postrzępione linie. Jakiś uczeń w końcu odkryje sens w dziesiątkach cyfr rozrzuconych bezładnie na brudnej, zachlapanej tablicy. Jest czarna tablica i biała kreda - nic więcej, i wiele, wiele rąk, które wykonują różne działania, swoje małe mnożenia, dodawania, dzielenia i odejmowania w małych zapomnianych zakątkach tablicy. Czasem gwałtownym ruchem rozrywają misterną tkaninę, zostawiając brudny kleks, pod którym zaledwie domyślić się można zarysów cyfr. I tak to trwa dzień i noc, i następny dzień i następną noc. Uczniom wciąż się wydaje, że ich pracę ocenia ukryty gdzieś surowy nauczyciel, dlatego przestępują z nogi na nogę, gniotą w spoconych dłoniach kredę i wpatrują się tępo w jeden punkt tablicy, przed którym postawił ich wynik poprzedniego zadania. Aż w końcu znajdzie się uczeń - wcale nie najzdolniejszy, może tylko bardziej od innych bezczelny - na tyle bezczelny, by podnieść oczy, odwrócić się tyłem do tablicy i zobaczyć, że jest sam w pustej sali, zupełnie sam w sali, która nie jest salą, bo nie ma ani sufitu, ani ścian, cała jest nieskończonym oknem, przez które widać wszystko i wszystkich, i jedyne co jest, to ziemia, twarda ziemia pod stopami. A tablica jest pusta, zupełnie czysta, cyfry, niezrozumiałe twarde cyfry, białe na ciemnym tle, ciągnące się w plus i w minus nieskończoność, zniknęły, wzór którego wszyscy tak mozolnie poszukiwali nie jest już do niczego potrzebny. Znikło gdzieś wszystko co przedtem wiedział o szkole uczeń. Jest tylko to okno - otwarte okno w ciepły zimowy dzień - kiedy jest śnieg, gruba warstwa śniegu na ziemi i gorące promienie słońca nad głową. Jest okno, jest zima i słońce, jest ziemia, twarda ziemia pod stopami...

3/

ogień już zgasł, w całym pokoju jest ciemno, w tej ciemności widać jeszcze ulotne linie unoszącego się dymu - w nich opowiedziana jest cała historia - od początku do końca, i od końca do początku. Ogień zgasł, jest ciemno, dym układa się w fantastyczne, a zarazem absolutnie logiczne kształty: koła, kwadraty i trójkąty tworzą głowę smoka i wielorękie postaci bóstw, abstrakcja geometryczna i metafizyczna. Dym - sen ognia unosi się w górę, figury pękają, rozwiewają się, linie rozwiązują się wreszcie. Figury pękają, by uwolnić przestrzeń. Ogień zgasł, w górze, tak jak i na dole jest ciemno...

4/

wnętrze muzeum archeologicznego wypełnione jest delikatnym, choć bardzo jasnym światłem, które wydobywa z mroku zarysy przedmiotów. Na stole leży mumia, ktoś zbliża się, i z uwagą ogląda ten niezbity dowód, niemal żywy dokument istnienia czasu. Przypomina sobie siebie w tym samym miejscu wiele lat temu, pamięta swoje pytanie: “Czy jest ktoś tam, w środku?”, i pobłażliwy uśmiech w odpowiedzi. Rozgląda się, jest sam, w całym muzeum nie ma nikogo, jasne światło, prawie jak dzienne, zimne światło wydobywa z mroku znaki, słowa modlitw, zaklęć i przekleństw. Cisza, słychać tylko oddech, niezmienny, jednostajny oddech. Na stole leży mumia, czeka, wciąż czeka by się narodzić, w swej doskonałej kryjówce. A może jednak ktoś był w środku, przez cały ten czas, bez ruchu, skrępowany, żywcem pogrzebany? Człowiek podchodzi, nachyla się i zaczyna powoli rozwijać bandaże, warstwa po warstwie, dzień po dniu, rok po roku, jak słoje drzewa, odwija czas, czas krępujący tego w środku, który wciąż czeka zabalsamowany, pusty, wypatroszony, który jest tylko czekaniem. Mumia staje się coraz mniejsza i mniejsza, teraz jest wielkości ciała małego dziecka, tylko oddech słychać, wciąż taki sam, jednostajny, niezmienny, i jest światło, jasne, zimne, pozbawione źródła. I wreszcie pochylona postać kończy swoją pracę, prostuje się, patrzy ze zdziwieniem - w środku nikogo nie ma: ani żywego, ani martwego, nikogo. Wreszcie zakończone przewijanie wiecznego niemowlęcia. Człowiek pozostawia na stole rozwinięty, poplątany, bezużyteczny już bandaż, który tak długo zakrywał tę ranę od zawsze wyleczoną. Słyszy swoje kroki, jest sam w muzeum, jest noc, jest nic, światło - zimne, jasne światło. Widać tylko ten biały bandaż, nieskończenie długi opatrunek. Człowiek odwraca się, wychodzi, jest cisza, nie słychać już oddechu. światło zimne, jasne światło powoli, stopniowo przygasa...

5/

rozmowy, stare rozmowy, niedokończone, przerwane w pół słowa, odłożone na później. A teraz jest ciąg dalszy, choćby on o tym nie wiedział, choćby nie pamiętał. Inne głosy, inne twarze, może nawet mówiące o czymś innym, ale zawsze, zawsze to samo. I są rozmowy z samym sobą, z tym kimś innym, w środku, z tym kimś drugim, kto jest jego częścią. Te rozmowy których nie było - może przeszkodą był czas? Może przestrzeń? To nic, one będą, będą potem - jeśli można tak powiedzieć - bo wszystko tutaj jest przeszłe, czas zawsze rodzi się już nieżywy...

6/

biuro rzeczy znalezionych - setki przedmiotów, po które nikt nie zgłasza się już od lat, czekają tutaj na półkach, stare, zakurzone, od lat już niemodne parasole i berety. Czekają na kogoś, kto znowu uzna je za swoje, zabierze stąd, zaniesie do siebie, zbuduje z nich dom, i w końcu znów pozostawi.

7/

czasem wydaje mu się, że całe jego życie jest jedynie dygresją w czyjejś wypowiedzi, której tematu zupełnie nie zna, nawet nie śmie się go domyślać...

8/

wszystko to jest jego, sam to wybrał, z tysiąca możliwości wybrał to miejsce, tę chwilę, ten a nie inny kolor, taki a nie inny krój, ubrał się tak właśnie jak trzeba, na swoją miarę - ten dom, ta choroba, ten smutek dziś wieczór - wszystko leży tak idealnie...

9/

ona stoi na brzegu, czasem jedynie zmienia miejsce albo przychodzi o różnych porach, czuje pod stopami piasek, mokry piasek. On przybywa tu, a potem znika na jakiś czas, ale wraca zawsze, powraca stamtąd - z morza, ze snu - stamtąd gdzie czas i przestrzeń są jedynie nawykiem pamięci, gdzie jest tylko rytm - w górę i w dół, noc i dzień, przypływ i odpływ. Nie może zostać ani tam, ani tutaj - wchodzi w jej ciało, by wydostawać się z niego mozolnie, w bólu, aby znowu odpłynąć, aby znów powracać.


10/

przychodzi i robi coś, nie zaczyna tego od początku, chociaż może mu się czasem tak wydawać - tak - na pewno tak sądzi. Nawet jeśli wierzy, że nie jest to początek, to jest to tylko wiara. I wreszcie zaczyna to czuć - jak po omacku, w ciemności - ale wciąż się poruszając, czuje że prowadzi dalej swoją starą grę: cała tablica jest zapisana wynikami poprzednich zadań, poprzednich gier, a on przychodzi, zawsze przegrany, i znowu próbuje, i znowu chce wygrać, jest już blisko - tak mu się przynajmniej wydaje - ale znów musi odejść, zawsze przegrany. Dopóki gra - może przegrać, a jeśli może, jeśli tylko jest taka możliwość, dopóki gra - musi przegrać...

11/

białe światło, jasne, czyste, bez żadnych załamań, żadnych zmian. Kiedy on się pojawia światło załamuje się, rozszczepia na tysiące odcieni, szaleństwo kolorów, ale lecz biel wciąż trwa, w głębi każdej barwy...

12/

musi zobaczyć siebie w lustrze, inaczej nie można - całego siebie, od początku do końca, bez żadnego początku, bez żadnego końca - w jednej chwili, wtedy odbicie zniknie, szpetna maska rozpłynie się...
Wtedy zobaczy że po drugiej stronie lustra nie ma nic, czego nie znałby tutaj...

13/

jedni z nich uważają za bezsensowna stratę czasu to, co dla innych jest jedyna treścią życia. Jedni mają za ciemny zabobon to, co dla drugich jest sednem i sensem istnienia...

14/

przychodzi, wsiada do samochodu, kierowca już czeka, jadą gdzieś, potem wysiada, czasem idzie kawałek sam, ale rzadko, zwykle przesiada się od razu, robi to często, przesiada się - nazywa to rozwojem, w samochodzie zawsze już czeka ten, który będzie prowadził...

15/

fala wznosi się i opada, dźwięk raz wzmaga się, a raz ucisza, na przemian, on chodzi po pokoju, po chwili siada, kryje twarz w dłoniach albo kładzie się na podłodze, ale zaraz potem wstaje, zawsze wstaje. Fala wznosi się i opada, wznosi się i opada...

16/

siedzi przy fortepianie, naciska klawisze, ot tak, na chybił trafił - oderwane dźwięki, jeden po drugim - krople spadają i rozpryskują się...
Naciska czasem jeden klawisz, czasem dwa, innym razem uderza pięścią. W drugiej ręce trzyma ołówek, na fortepianie leży kartka papieru, on rysuje jakieś linie - znaki? szyfry? - dźwięk i kreska, kreska i dźwięk, dźwięk i kreska ...

17/

wieczorne niebo, pojawiają się pierwsze gwiazdy, on patrzy w górę, szuka jakiegoś wzoru w tym świetlistym nadmiarze, jakiegoś rysunku, czegoś co przypominałoby to co zna tutaj, na ziemi – “połącz linią punkty” - taka zabawa z dzieciństwa, tak jak zawsze, we wszystkim widzi siebie samego...

18/

w pracowni stoją modele, gipsowe odlewy, figury zastygłe na zawsze w swoich grymasach, z trudem, z mozołem wypracowanych pozach - och jak doskonale oddany smutek albo gniew - ale już tylko smutek, albo śmiech, już na zawsze. Ktoś podchodzi, zbliża się powoli, podnosi młot, rozbija modele jeden po drugim. Rozsypują się w gruz i pył - nikt ich już na nowo nie scali...

19/

na tym zegarze wypisane jest wszystko to co było, i to co będzie, wskazówka przesuwając się odsłania napisy, daty bitew i ślubne fotografie - odkrywa to co zakryte, chociaż istniejące nie mniej, niż tamto widoczne w chwili obecnej. Na tym zegarze jest tylko jedna wskazówka. Czas płynie, potem wraca do punktu wyjścia i płynie od nowa - jeśli oczywiście można tak powiedzieć...

20/

stare zapiski, sprzed wielu lat, sprzed stuleci, pismo, nie do odczytania, nie do zrozumienia. Siedzi dzień i noc, przed nim sterta papierów; kurz jest tak gęsty, że nie sposób oddychać, a on siedzi, przed nim sterta papierów, kurz, mdłe, pełgające światło...

21/

zawiązał ten węzeł, użył całej swej sztuki aby nikt nie mógł go rozwikłać, a potem przyszedł ten, który wyciągnął miecz i przeciął węzeł. Zrobił to prosto, bez daremnych prób pociągania to za jedną, to za inną z pętli - co zawsze prowadziło do tego, że węzeł zaplatał się tym mocniej...

22/

z wielkim wysiłkiem przesuwa figury, wciąż i wciąż je przesuwa, rozgrywa zamierzchłe partie szachów, nie wie nawet skąd i dokąd je tak przepycha - szachownicę dawno zasypał popiół i piach...

23/

jest tylko ręką, a czasem wręcz jedynie piórem - ale to dzięki niemu na papierze pojawiają się znaki - jego życie, jak jakiś rodzaj mowy, objawienie przez znaki...

24/

te słowa mają być tym czym ziarno dla ziemi - możliwością ukazania własnej mocy - tym, czym dla wojownika jest pieśń bojowa, dzięki nim ma przypomnieć się zapomniana, nigdy do końca nie przebyta droga...

25/

ci którzy posiadają klucze nie wejdą tam, ani ci którzy chcą gwałtem wyważyć drzwi, tylko ślepcy nie rozglądający się niecierpliwie na boki mogą wejść...

26/

kto nie szuka, zostanie znaleziony...

27/

uciekał, od świtu - przez cały dzień, w skwarze południa, szukał wskazówek na niebie i na ziemi, potem był wieczór, a teraz jest już prawie noc, i w tej ciemności wpada w pułapkę, którą sam zastawił kiedyś na swych prześladowców, chociaż nie pamięta już kiedy to było, chociaż sądzi, że zrobił to ktoś inny...

28/

to jest maskarada, zabawa karnawałowa - kościotrup przechodzi przez ulicę w śmiesznych podrygach - a potem wszyscy zdejmują maski i okazuje się kto był kim tym razem, kto tu przyszedł i po co...

29/

biegnie i czuje swój własny oddech na karku, jest tym który ucieka, i tym który goni - bez tego umownego rozdzielenia w żaden sposób nie mógłby uwierzyć w swoje istnienie...

30/

niech lustra staną się oknami...

31/

jest magikiem, czarodziejem, każdy jest, tylko jeden o tym wie, a drugi nie. Kiedy magik zobaczy że sam to wszystko wyczarował, wtedy dopiero może zejść ze sceny, tym razem już nie czekając na brawa, bez żadnych ukłonów po pas, i nie musi już bisować - już nigdy - sam może siebie schować do kapelusza...

 

32/

to wszystko nie jest rajskim jabłkiem ani owocem granatu - nic takiego. To raczej przypomina budowę cebuli - jedna za drugą - dziesiątki warstw, i w końcu okazuje się, że nic - nic w samym środku jest ukryte...

33/

opowieść jest prosta, najprostsza jaka może być, raz może się pojawić jako życiowe zdarzenie, jako plotka, bajka, powieść, sen, legenda - żadna wersji nie opowie tego lepiej, a jedynie inaczej - tak jak można to opowiedzieć, w tym miejscu i czasie, temu a nie innemu człowiekowi. A wszystko zawsze zmierza do czegoś bardziej ogólnego, sposób opowiadania ogranicza jednak to dążenie, i znowu powrót, i znowu nie tak - i jeszcze raz - mówi się to, choćby się nawet nie wiedziało o czym naprawdę się mówi...

34/

on wychodzi z jej łona, potem czeka i powraca tam - kobieta jest już inna - ale odtąd zawsze już będzie chciał tam powracać, tam skąd przyszedł. Potem tworzy inne życie, oddaje swoje własne kobiecie, która znów wyda go na świat - taki jest początek śmierci - i początek narodzin...

35/

rozbiera się przed snem, rozbiera się wciąż, bez końca, a sen nigdy nie nadchodzi, czasem przerywa i zapada na chwilę w ciemną duszną otchłań, ale potem zaczyna znów. Ubrań jest zawsze tyle samo, i sen nigdy nie nadchodzi...

36/

ten, który mówi musi być górnikiem, który wydobywa na powierzchnię to co ukryte, nie może żyć w słońcu, musi być kimś kto mówi przez radio w środku nocy, i musi wierzyć w to, że słucha go chociaż jeden człowiek - to wystarczy...

37/

wciąż wodzi palcem po prastarych mapach, tam poszukuje drogi, tam chce znaleźć odpowiedź - kształt terenu wprawdzie prawie się nie zmienił, jest taki sam jak tysiąc, czy dwa tysiące lat temu - ale nazwy na mapie są stare, zapisane w już niezrozumiałym języku, tak wiele miast i dróg wówczas jeszcze nie istniało. Dlatego wciąż się gubi, szukając odpowiedzi na mapie nie zważa na rzeczywisty bieg rzek i łańcuchów górskich - sam mógłby w końcu narysować taką mapę, brak mu tylko odwagi, i orientacji...

38/

jest na scenie, wokół jest ciemno, nie widać prawie nic, światło wydobywa z mroku jego twarz, potem gaśnie. W chwilę później zapala się znowu, tym razem inny jest jego odcień, on jest oświetlony z innej strony, teraz cofa się o krok, i znowu zapala się inne światło - i tak bez końca - a on wierzy, że za każdym razem staje się kimś innym...

39/

siedzi przed lustrem usiłując przybrać odpowiedni (jak mu się wydaje) wyraz - tak wygląda gniew, a tak smutek - ale to nigdy nie wychodzi, zawsze coś jest nie w porządku. Twarz po paru chwilach zastyga w idiotycznym grymasie. Potem zniechęcony zamyka oczy, a kiedy otwiera je ponownie zauważa rozmazywanie się rysów - tworzy się schematyczny rysunek - to już nie on, teraz to już jest każdy, a wreszcie wszystko znika - po kolei, jedne po drugich znikają brwi, czoło i uszy - teraz nie słyszy już siebie, więc usta się zamykają. I już tylko oczy pozostały, tylko oczy - i one też znikną - oczy, które patrzą nie po to, żeby coś zobaczyć, a raczej po prostu dlatego, że są...

40/

ślimak nosi na grzbiecie swój dom, porusza się wprawdzie bardzo powoli, ale jednak zmienia miejsce, wciąż jest gdzie indziej. Kiedy rośnie zmienia muszlę, starą porzuca w trawie, buduje nową. Jego muszla jest wędrówką w głąb - na początku jest najwięcej światła, potem schodzi się coraz niżej, w coraz niższe kręgi - i widać tylko nikłe światełko, na samym końcu, to tam się dochodzi, nie idąc przecież nigdzie, tam jest wyjście, tam kończy się muszla...

41/

jest już bardzo stary - kiedyś grał na pięknych, błyszczących instrumentach w dworskiej orkiestrze - a teraz? Teraz siedzi tutaj sam, trzymając w dłoniach prostą piszczałkę i wydobywa z niej wciąż te same pierwsze tony, nie gra już niczego określonego - niczego co miałoby początek, rozwinięcie i zakończenie - żadnej melodii, którą można by zanucić, raczej słucha tego co gra sam instrument, słucha jego barw, odcieni. Droga jest krótka - tam i z powrotem, w górę i w dół - ale jest też nieskończona, krople dźwięku spadają, jedna za drugą, jedna po drugiej, i drążą skałę, a on siedzi nieruchomo, kamiennie...

42/

są tylko dwie drogi, z pierwszej się powraca, powraca się wciąż w to samo miejsce - zawsze jest to falstart - i wyścig zaczyna się od nowa, z drugiej drogi nie ma powrotu, nie ma już gdzie powracać, i nie ma po co...

43/

kiedy rozbite zostaje lustro, rozpada się na tysiące odłamków, kawałków, których żadna siła nie może już scalić. Można też zmyć farbę z drugiej strony, i wtedy pozostanie czyste, przeźroczyste szkło - to jest prawdziwy koniec lustra...

44/

życie powstaje - to znaczy podnosi się z chwilowego upadku w sen, w śmierć, powstaje także sztuka, jest wyrazem powstawania, prostowania tego co skrzywione, pokraczne, zgarbione, obciążone, przytłoczone. Inaczej można powiedzieć, że życie pojawia się - tak się mówi nawet w książkach naukowych - to znaczy wychodzi na jaw, wychodzi z ukrycia - same słowa wystarczą, wystarczy słuchać uważnie tego co mówią do nas same słowa. Tak jest też, kiedy się coś odkrywa - po prostu widzi się, że to jest, że było tu zawsze, a ty nigdy tego nie widziałeś...

45/

dwa lustra ustawione naprzeciw siebie odbijają się w sobie bez końca, przeszłość i przyszłość w jego głowie...

46/

wszystko to co powiedziane, to co zapisane, wszystko to jak zabawa tego, który już wie, zna wyjście, ale wciąż stoi przed drzwiami, jakby się wahał, jak w miłości, wzmagając pożądanie...

47/

cała ta mowa, to jest opowiadanie sobie historii, przed zaśnięciem, przed zgaśnięciem ognia...

48/

jest zarówno rybakiem jak i rybą, polującym i uciekającym - tak to widzi czasami - bo zazwyczaj sądzi, że jest jednym albo drugim, ale tak naprawdę jest siecią - częścią większej sieci, która sama rozpina się bez końca i tworzy wszystko, jak w teatrze cieni. W tej sieci, w samym środku siedzi wielki pająk i czatuje, starannie zaszywa sieć, by nie widzieć wciąż na nowo otwierającej się pustki, nad którą rozpięta jest sieć, ale nigdy mu się to nie udaje - siatka utkana jest ze zbyt wątłej tkaniny nici...

49/

wchodzi do kina, jak zawsze jest spóźniony - z początku, tuż po wejściu sądzi, że w środku jest całkiem ciemno, stoi oszołomiony tą ciemnością, patrzy w migocący ekran oprócz którego nic widać nie więcej, dopiero po chwili dostrzega twarze innych widzów, rozróżnia ich rysy, kto wie - może nawet ich rozpoznaje - teraz może znaleźć wolne miejsce, może tu pozostać...

50/

wszystko co tu widzi jest jedynie znakiem, niczym więcej i niczym mniej. Wszystko co robi, sądząc że działa z własnej woli jest po to żeby się okazało - przez niego, w nim. To są wskazówki, drogowskazy - te zwykłe zdarzenia, a on wciąż czeka na ogień z niebios...

51/

klocki układają się same, szyfr rozwiązuje się sam, jeśli siedzi się spokojnie patrząc. Krzyżówka zawsze była rozwiązana, teraz już koniec - teraz musi tylko odczytać hasło, musi je dostrzec pośród setek bezładnie rozrzuconych liter...

52/

zawsze spełniają mu się wszystkie marzenia - ale w taki sposób, że nawet nie może ich rozpoznać...

53/

każdy z nich ma swój krzyż – idealnie dopasowany , po tylu latach całkiem ładnie już wrośnięty w zdeformowane plecy. Nigdy nie zamieniają się krzyżami (a jeśli tak, to na krótko) – krzyż o innym kształcie mógłby poranić i tak już wycieńczone ciało...

54/

jest dzień i słońce na niebie, potem wieczór, noc i wtedy jest księżyc, odbite światło, zimne światło obce. W dzień, kiedy na niebie jest słońce, oni wszyscy są razem, poruszają się, rozmawiają, a kiedy pojawia się księżyc powracają do swoich muszli, ale są też takie wieczory, rzadko - zdarza się to bardzo rzadko - kiedy na niebie jest jeszcze słońce, jeszcze widoczne, a po drugiej stronie księżyc, jego odbicie - tak właśnie jest kiedy się pisze - sen i jawa, słońce i księżyc, w ten sam wieczór, na tym samym niebie...

55/

może zrobić wiele żeby się uwolnić, może usunąć granice, zlikwidować podziały i przesądy - będzie wtedy mógł wszędzie pojechać, wszystko zobaczyć. Bardzo jest dumny z tego, czego już dokonał, w ciągu wieków, może zrobić to wszystko, na pewno w końcu to zrobi - będzie miał wtedy więzienie tak wielkie, że nie zobaczy go całego do końca swego życia...

56/

jest krzyż, do niego przybitych dwoje ludzi, on i ona, z dwu stron krzyża, zawsze plecami do siebie, zawsze razem, nigdy nie mogą siebie zobaczyć, ich oczy nigdy się nie spotkają...

57/

i nadejdzie czas, kiedy umarli żywym miejsca ustąpią w ukryciach swoich...

58/

przez zmartwienie prowadzi droga do zmartwychwstania...

59/

jeszcze raz zanurza się w wodzie, usiłuje płynąć, znowu chce gdzieś dopłynąć, wciąż wierzy w jakiś port, w cichą przystań, wyspę pośrodku szalejącego oceanu, wie o niej wszystko - wie nawet jak powinna wyglądać - i znowu nigdzie nie dociera, idzie na dno, dusi się, fale zalewają go jedna za drugą. Ale to jeszcze nie koniec, wypłynie przecież znów na powierzchnię, na pewno, próbuje różnych stylów i technik, za każdym razem z takim samym rezultatem. Jeśli naprawdę może coś zrobić, to tylko położyć się w wodzie, pozwolić wodzie by go tam zaniosła - jeśli jest to przypływ to być przypływem, jeśli odpływ być nim także - tylko to może zrobić...

60/

koniec i kropka - jakże często to powtarza - niestety jest to tylko następny przecinek...

61/

niedokończone, niedokończone zawsze to wszystko, niedokończone, dotąd, dotąd aż, może, kiedyś - stanie się nieskończone...

62/

są cztery części, we wszystkich czasach, we wszystkich miejscach cztery. Nikt nie wie dlaczego, po prostu tak jest, rok ma dwanaście miesięcy, a kiedy on musi się narodzić, czeka dziewięć miesięcy - trzy części z dwunastu, i zawsze jednej części brakuje...

63/

zegar - początek i koniec, król tego świata - dwie wskazówki, ciągle w biegu, zawsze w pogoni za sobą, ale w każdej godzinie jest jedna minuta, kiedy widać tylko jedną wskazówkę, to początek końca zegara, to chwila miłości...

64/

nawet jeśli jest, jeśliby była taka czarodziejska muzyka, o której tyle panie opowiadaliście, która choroby wszelkie uleczyć może, to co powiedzcie, cóż z głuchymi uczynić trzeba?...

65/

i czas nadejdzie, kiedy z kości wyrosną kamienie, na kamień kości nasze stwardnieją, i kamień kością naszą się stanie...

66/

dzień - wtedy wszystko widać jasno, wszystko jest określone, oddzielone od siebie rzeczy i zdarzenia, ciemny masyw ziemi i jasność nieba ponad tym wszystkim, a gdy nadchodzi noc, części niepostrzeżenie tracą odrębność, zlewają się w nieograniczoną całość, i kiedy patrzy się w dal na szerokiej, otwartej przestrzeni, gdzieś tam, gdzie powinien być horyzont - oddzielenie - koniec, wtedy tam jest jednolita ciemność, bez żadnego blasku, zapalającego się i gasnącego ognia, bez żadnego celu, okręgu, ani środka...

67/

wszystko jedno - to znaczy obojętność już taka, że wszystko staje się jednym...

68/

ciągle mówi, jeszcze tylko to, tylko to jedno, i już, już koniec, a potem to się kończy, i on znajduje nowe zadanie, nową przeszkodę, nowy węzeł do rozplątania, i nic się nie wyjaśnia, dzień mija, i nic nie jest wyjaśnione, czas mija, aż nadchodzi zupełna ciemność, a potem znów powracają stare rachunki do zapłacenia...

69/

podczas burzy patrzy z lękiem na niebo, rozświetlane raz po raz przez błyskawice, teraz tak jak i przed wiekami. Starzy bogowie żyją jeszcze na poddaszu, w suterenach, w małym pokoiku dziecięcej wyobraźni, ale ten lęk, to trwożne nasłuchiwanie jak grzmot przewala się z hukiem nad oswojonym światem nie jest wcale potrzebne - to przyjdzie dopiero gdy śmierć będzie w nim - wtedy wyjdzie w taki wieczór, i może nie piorun, może zwykły wypadek, albo nagły skurcz serca...

70/

kiedy on przychodzi jej nie ma, czeka, patrzy na zegarek, dziesięć minut, dwadzieścia, odchodzi, może była wcześniej? Może to on się spóźnił? Może nie mogła? Może coś się stało? Może zapomniała? Może się pomyliła? Może nie chciała? Myśli tak przez cały czas idąc do domu. Zatrzymuje się na ulicy, wydaje mu się, że ją widzi, idącą - może samą, może z kimś innym - po drugiej stronie ulicy, z okna tramwaju. Tak samo jest z nią - nigdy to nie jest ten sam czas, w tym samym miejscu. Zawsze oczekiwanie, nigdy spotkanie...

71/

zupełnie jakby wchodził do kina - siada i patrzy. Przed jego oczami bezustannie przesuwa się film, ruchome obrazy, nawet wtedy gdy usiłuje zamknąć oczy, próbując je pochwycić, zatrzymać - bez powodzenia. Postaci i zdarzenia, na które patrzy, nie istnieją, to tylko gra kolorów, celuloidowa taśma, projektor i biały pusty ekran, pusty ekran pod całym tym ruchem, i cisza, w której rozbrzmiewa zgiełk. A potem będzie musiał wstać i odejść, film się skończył, ale on jeszcze długo będzie o nim myślał, będzie do niego powracał. Będzie przychodził do tego kina jeszcze nie raz, a potem będzie z niego wychodził, aż w końcu, za którymś razem spostrzeże, że w tym kinie, wejście i wyjście są tymi samymi drzwiami....

72/

jest tekst, złożony ze stu słów, powtórzonych sto razy - za każdym razem słowa ułożone są inaczej - za każdym razem może się wydawać, że mówią coś innego, od każdego z tych słów można też rozpocząć inny tekst, jak z zarodka - ze słowa wyrosną nowe światy. Jest też druga możliwość - tekst powtarza się i za każdym razem słów jest mniej, może tylko o jedno, może o dwa, powoli, bezustannie, mowa zmierza do milczenia...

73/

mówi, mówi, potem słucha, czyta, powtarza za innymi, tworzy skomplikowane konstrukcje, robi to wszystko żeby dojść - dojść do siebie. Sam nie rozumie tego co mówi, nie wie, że zawsze mówi tylko o sobie, rozważa, dyskutuje – “forma”, “metoda”, “struktura” - używa brzydkich słów. Jest kłębkiem sprzeczności - mówi np. “czarne słońce” - a potem urządza wyprawę by je odnaleźć na jakimś niebie, potem walczy z innymi, którzy poszukują czegoś innego, jakiejś zupełnie innej nazwy...


74/

musi być jak pająk czuwający w środku swojej sieci, wrażliwy na każdy ruch, na najmniejsze zmiany, spokojny, w całkowitym bezruchu, tak jakby go w ogóle nie było, dopiero wtedy, w takim stanie, może zostać pochwycony...

75/

kolejne oddechy, coraz głębsze, coraz silniejsze, jak wtedy gdy wchodzi w jej ciało, otwierające się bardziej za każdym razem, aż do końca, wreszcie ostatni oddech, o którym nie można powiedzieć, że jest ostatni, bo nie ma tego, który mógłby to powiedzieć, bo nie ma nikogo, kto by o tym wiedział...

76/

jest tylko cierpienie, i szukani sposobów by jakoś od niego uciec. Czasem taki sposób zyskuje trwałą formę - staje się poezją, muzyką, teorią, wynalazkiem - ale zazwyczaj są to tylko małe schronienia, które po wszystkim się pali, albo wyrzuca na śmietnik...

77/

dziecko leży w ciemnym pokoju, wszyscy w całym domu myślą tylko o nim - kiedy wreszcie wyzdrowieje - wszyscy zajmują się tylko nim...

78/

zupełnie jakby ktoś znalazł potargane, na wpół spalone strzępy jakiegoś raportu który pisał na jego temat ktoś nie stąd, ktoś z całkiem innego wymiaru...

79/

jedyne co robi, to usiłuje zrozumieć co właściwie robi...

80/

jest przejście z jednego ciała do drugiego, wtedy gdy ciało istnieje tak bardzo, że już przestaje być ciałem, ale z umysłu do umysłu przejścia nie ma...

81/

są tutaj cztery pory roku - wiosna - kiedy wszystko rodzi się, wydobywa na powierzchnię, lato - kiedy życie dojrzewa, i jesień - kiedy się umiera - jesień życia, ale nie ma zimy życia, bo zima jest poza życiem, jest życiem ukrytym pod śniegiem. Pod ziemią czeka ziarno, to czas oczekiwania, na nową wiosnę, nowe narodzenie, to sen zimowy...

82/

zasypia, i po chwili odnajduje siebie we śnie kogoś innego, walczy z potworami wylęgającymi się z ziaren myśli, tamten drugi śni go, i on o tym wie...

83/

wszystko stoi w miejscu, i idąc przez cały dzień, od świtu do zmroku, nie robi ani jednego kroku, albo znów każda droga gdzieś prowadzi - każdy krok jest częścią jakiejś drogi, a ta częścią jeszcze większej, i tak bez końca, aż dochodzi do ostatniej drogi, która nie ma końca ani początku, która jest pusta, i nie ma na niej nikogo...

84/

mówię “on”, mówię “jest” i nic więcej - tak trudno powiedzieć o nim coś więcej ponad to, że istnieje, a przynajmniej sądzi, że może powiedzieć “JESTEM”, i dlatego te oderwane fragmenty, strzępy, zdania bez podmiotów, szczątki jakichś opowieści, zdarzeń, snów - to z tego się składa, z tego zbudował siebie, swoje królestwo, którego tak zawzięcie broni...

85/

kto wpada ten wykopał sobie dołek...

86/

co krok spotyka na swojej drodze wskazówki - czasem wpada mu w rękę jakaś książka, innym razem spotyka człowieka, który pomaga mu gdzieś dojść - ale on, zamiast porzucić łódź, gdy przepłynął już rzekę, ciągnie ją ze sobą dalej, ma głowę pełną wyczytanych gdzieś mądrości, cytatów i innych szpargałów. Brak mu już przestrzeni dla własnych myśli, jak w zatłoczonym pokoju, brak powietrza by oddychać swobodnie. Zasypują go sterty pożółkłych kart, które w nieskończoność, wciąż na nowo odczytuje. Wciąż myśli w głowie, jak natarczywe owady w upalny, ciężki dzień, i nie ma deszczu, który mógłby zmyć cały ten kurz, brud...

87/

tak trudno o tym mówić, to jest tym, o czym mówić się nie da, wobec czego język jest bezsilny, nie ma w co wczepić zębów i pazurów - a jednak próbuje się - od zawsze. Nadaje się postaci temu, co nie może jej mieć, nadaje się także imiona, ten który to robi - wie, ale ci którzy czytają, przyjmują słowa za rzeczywistość, a potem prowadzą wojny, albo dysputy teologiczne - to jest tak, jakby ktoś chcąc powiedzieć coś o sobie - bo o czym w końcu mógłby mówić? - jakby powiedział “czarne słońce” - a oni potem szukają takiego słońca, wierzą w jego istnienie, stwarzają całe światy, inne nieba, w których świeci Czarne Słońce...

88/

czas gra swoją rolę na scenie, którą jest przestrzeń...

89/

kiedy są ze sobą razem - kiedy nie są już sobą - a raczej czymś pomiędzy, czy może czymś ponad sobą, gdy jest to najpełniejsze w życiu wyjście z siebie, to zaraz potem następuje znużenie i ciężko opadają w ołowiany sen - żeby wszystko się wyrównało. Po tamtym wyjściu, odwracają się do swoich wewnętrznych światów, z powrotem wchodzą we własne duszne sny, pełne zjaw i upiorów...

90/

siedzi przy stoliku, przed nim szachownica, po drugiej stronie przeciwnik. Oczy spuszczone, skupione nad następnym ruchem, co jakiś czas podnosi wzrok, za każdym razem twarz przeciwnika jest inna. Wciąż przegrywa - jeszcze jedna partia, i jeszcze jedna - szach i mat - w tle tego kadru może zobaczyć wszystkie wojny, epidemie i inne katastrofy i klęski, które przydarzyły się tak zwanej ludzkości. Wreszcie, gdy za którymś razem podnosi wzrok, po drugiej stronie szachownicy widzi samego siebie - teraz już tylko jeden ruch, jeden krok - by zobaczyć, że tego drugiego jego po tamtej stronie także nie ma, że jest sam, całkowicie i zupełnie sam przed szachownicą, której czarno białe pola skrzyżowane ze sobą, są już tylko nikłym zarysem, blednącym, rozmazującym się w pustej bezbarwności, że było tak zawsze, i że nie jest to żadna gra, a raczej coś w rodzaju szyfru, łamigłówki, do której klucz był zapisany w ruchach figur w każdej kolejnej partii...

91/

leży na ubitej ziemi we wnętrzu koła, wokół niego otwierają się drzwi pokojów, w środku koła jest intensywne światło, w pokojach jest ciemno, on wchodzi do jednego z nich, usiłuje znaleźć wygodną pozycję, nie może tam jednak ani usiąść, ani leżeć, ani stać. Wychodzi, z trudem przeciska się przez drzwi, robi tak jeszcze raz, teraz jest w innym pokoju, ale wszystko powtarza się bardzo podobnie - kształt pokoju nie jest dostosowany do formy jego ciała, potem jeszcze inne drzwi, znowu bez powodzenia. Wreszcie wychodzi ostatecznie, teraz próbuje się wspiąć, wyjść na dach tej budowli, ale raz za razem spada. Rzuca się na ziemię, drapie ją palcami, chyba płacze i krzyczy, usiłując zagrzebać się w ziemi. W końcu nieruchomieje, ale po jakimś czasie jednak wstaje - stoi z głową do góry - oczy ma zamknięte. Znowu wchodzi do jednego z pokojów, znowu wychodzi, kładzie się na ziemi, wali w nią pięściami, wrzeszczy, potem przewraca się na plecy, podnosi się z trudem, wstaje, patrzy w górę i widzi biel, narastającą jasność, światło coraz ostrzejsze, pulsujące. Klęka, dotyka ziemi - jest tylko to światło, i ziemia, ta twarda ziemia...

92/

idzie wyraźnie wytyczoną, wydeptaną od pokoleń drogą. Droga się rozwidla, on patrzy na mapę, skręca - następne rozwidlenie - teraz już nie zagląda do mapy, skręca ot tak, na chybił trafił. Idzie dalej, tutaj droga się urywa - wśród bezkresnego pola, bez horyzontu, gdzie niebo zlewa się z ziemią, w jednej nieskończonej przestrzeni...

93/

szedł bardzo długo - wiele nocy i wiele dni - rano wyruszał, a wieczorem kładł się byle gdzie, tam, gdzie zastała go noc, upadał na ziemię zmęczony, i jak ziarno powstawał znowu następnego ranka, i wyruszał w drogę...
A teraz się zatrzymał - pierwszy raz - nie idzie już naprzód, stoi w miejscu, teraz odwraca się, i idzie powoli, mozolnie, jak ktoś brnący w głębokim śniegu, będzie tak szedł bardzo długo i z wielkim trudem - chociaż to tylko wrażenie tego, który na niego patrzy. W rzeczywistości każdy jego następny krok jest lżejszy, choć nie jest ani trochę oderwany od ziemi, i idzie tak po własnych, pokrętnych śladach, zauważając każdą, najdrobniejszą zmianę kierunku, te niekończące się zakręty i meandry - w labiryncie własnych kroków. Musi poznać tę drogę do końca, do dna, wtedy może dotrze tam, gdzie nie ma już jego śladów, gdzie nie ma już niczyich śladów, dotrze do podłoża, na którym nie pozostaje żaden ślad, ani znak, ani litera, ani słowo...

94/

zawsze jest we właściwym miejscu, o właściwej porze w całkiem nieodpowiednim stroju...

95/

jest aktorem, odgrywa różne role, postaci - raz jest królem, a innym razem pokrytym krwawiącymi ranami wojownikiem. I jest także reżyserem tych przedstawień, wymyśla sytuacje, mówi do innych – “powiedz to, zrób tamto” - tak by pasowało do tekstu sztuki, której jest też autorem. To wszystko prawda, ale zawsze zdaje się zapominać o jednym - o tym, że sam jest sceną, na której rozgrywa się przedstawienie - on, który patrzy, on, który widzi, on, który jest widziany, on, na którego patrzy ktoś inny, i oczy, jego oczy, w których to wszystko się dzieje...

96/

buduje zamki, pałace, świątynie, wyznacza zaklęte kręgi, i nigdy ich nie przekracza, zawsze stoi przed progiem. Potem oddaje cześć swoim własnym dziełom, posągom wykutym z własnej myśli...

97/

mówi przez sen, sam siebie nie słyszy, a nawet jeśliby usłyszał to i tak niczego nie zapamięta, mówi różnym głosami - głosem kobiety, głosem dziecka, starca - przez sen używa wszystkich języków, tych żywych i tych umarłych, ale nic o tym nie wie - jeśliby mu powiedzieć nie uwierzy, będzie się śmiał...

98/

podczas burzy staje w oknie, w swoim doskonale zabezpieczonym domu, widzi błyskawicę, potem liczy na palcach, jeden, dwa, trzy, cztery. Tak jest zawsze - najpierw oślepiający blask - a dopiero później daleki odgłos. życie i pamięć, nigdy razem, nigdy w tej samej chwili...

99/

jest już bardzo stary, coraz mniejszy, coraz bardziej skurczony, stracił już niemal wszystkie włosy - małe, nagie ciało - coraz mniej słów, aż straci je wszystkie. Pewnego dnia znajdą go w łóżku - delikatna skóra, maleńkie rączki, nie będzie pamiętał już niczego...

100/

musi zobaczyć siebie w ciemności, musi wyjść z opiekuńczego kręgu światła, żeby zobaczyć swoją tajemnicę - siebie - jako część tajemnicy, część ciemności...

101/

powraca do domu, zmęczony, znużony tak daleką drogą. Wchodzi i widzi, że w jego domu, w jego własnym domu, który zbudował dla siebie, jest ktoś inny - w jego ubraniu, pośród jego przedmiotów. Kto jest tu teraz gościem, i kto przyszedł do kogo w odwiedziny?...

102/

jeden z nich chciałby by to przyszło gdy będzie spał - by nic nie wiedzieć, nie czuć, może obudzić się potem, może nie - zasnąć na wieczne odpoczywanie. Drugi chce widzieć wszystko, co noc siedzi bezsennie - czekając...

103/

powinniby chyba zmieniać język co jakiś czas - na zupełnie inny, oparty na całkiem innych zasadach - żeby ich nie zamknął, nie zbudował im zamku - więzienia...

104/

kiedy się mówi, kiedy się opowiada te wszystkie działania - to co się z nim dzieje, to co robi - zawsze jest to czas przeszły, wszystko zawsze jest przeszłe, minione, a on chciałby wyjść z tej przeszłości, chciałby być teraz. A jeśliby powiedzieć “chciał stąd wyjść” - to znowu będzie przeszłe, i on pozostanie tam gdzie był, w tym samym miejscu. To znaczy, że będzie znowu coś robił, znowu będzie szedł w koło, albo będzie stał, może nawet upadnie - tak, upadnie w przeszłość - a jeśli nie, jeśli pozostanie tak jak jest tutaj, teraz, to wtedy może patrzeć na wszystko, może to widzieć, nie robiąc nic, widzieć jak kropla wody spada z liścia, i światło wschodzącego nocą księżyca...

105/

jedna sytuacja, i tak wiele ma możliwości - na przykład jest jeden człowiek, jest dom i przestrzeń wokół domu, w domu może być światło, on może tam być, trwać w tym świetle, albo może siedzieć w pokoju w nieprzeniknionej ciemności i patrzeć przez okna, może też być na zewnątrz – w przestrzeni wokół domu, i stamtąd może patrzeć usiłując zajrzeć do środka, a w środku, za zasłoną płonie światło, albo nie – tam też jest ciemno, całkiem ciemno. Możliwe też, że jest ich dwóch, jeden śledzi, podgląda drugiego, czatuje na niego – może go kocha, a może nienawidzi, i tak grają w te grę: światło i ciemność. Tyle jest możliwości: jedna sytuacja - dom i przestrzeń wokół domu, a potem on pójdzie, odejdzie stamtąd, porzuci to miejsce, i będzie pytał siebie co to wszystko znaczy?...

106/

te zdarzenia, te wypadki: nieprzewidziane, zaskakujące, niezwykłe, a jednak, a jednak, jeśli na to popatrzeć z pewnego dystansu, dokonując niezbędnego uproszczenia - to zawsze ta sama historia - kobieta, mężczyzna, król, błazen, i wariacje na temat. Melodia przychodzi skądś, rozwija się a potem znika w ciszy, ojczyźnie wszystkich dźwięków, aż wreszcie kiedyś powraca, grana przez inny instrument, może w innym miejscu, w innym czasie - powraca. Melodia nie jest niczyją własnością, to tylko wykonanie - jedno z wielu, jedna z nieudanych wprawek - i melodia znowu cichnie, odchodzi. Wariacje na temat, choć przecież w końcu okaże się, że żaden temat nie istnieje, a są tylko dźwięki bez celu, następujące jeden za drugim, ale nie po sobie, tylko każdy w jednej chwili, w swojej jedynej właściwej chwili, w której panuje niepodzielnie. Żaden dźwięk nie wie, i nie dba o to, by układać się w jakąś melodię, by wyrazić to czy tamto, by melodia była smutna czy wesoła, i nic innego nie istnieje, tylko ten dźwięk - jeden, jedyny, trwający sekundę, nieskończony, nie zaczęty...

107/

to wszystko co opowiedziane, to co napisane, albo może tylko pomyślane, to jest księga bez wyjścia - nigdy go nie było, nie ma, ani nie będzie - bo myśli rozwija się, to prawda, a potem powraca do punktu, z którego wyszła. I choć wydaje się, że kręgi, które zatacza są coraz szersze (w pewnym sensie to prawda), ale najszerszy nawet krąg, w końcu się zamyka, zamykając też tego, który go zakreślił. Nie ma końca opowiadaniu historii, i nie ma wyjścia przez żadną opowieść - ona może jedynie wskazać kierunek - nic więcej. I to także jest księga, księga bez wyjścia, nieustanne powtarzanie tego samego w inny sposób, powtarzanie zdań, formuł, słów, sylabizowanie, nieskończona szkoła, wojownik i potwór wiecznie w swoim labiryncie, bez końca...

108/

wszyscy mówili prawdę, od samego początku, od pierwszego słowa, nic innego, tylko prawdę, sami o tym nie wiedzieli, dlatego uważali wciąż, że może być więcej prawdy w słowach jednego niż drugiego, a jej nie może być ani więcej ani mniej, nigdy. Walczyli ze sobą ogniem i mieczem, piórem i atramentem, daremnie - bo każdy z nich, każdy który żył - miał rację. Powiedział to samo lepiej lub gorzej, mówiąc, pisząc, albo może tylko we śnie - ale to samo, co wszyscy inni...

109/

kilka nut, a z nich cała muzyka, parę dźwięków i zbudowano cały język, tyle języków, i jeszcze kilka liczb by powstała cała matematyka, za pomocą której zbudował wszystkie te domy, mosty, ulice i miasta...

110/

zawsze znajdzie tyle ile jest mu potrzebne, nigdy mniej, nigdy więcej. Zawsze tyle, ile będzie mógł wykorzystać. Jeśli będzie grał, i będzie mu potrzebne zwycięstwo - to spotka kogoś, kogo będzie mógł pokonać, kogoś, kto będzie potrzebował klęski aby zrozumieć...

111/

jeśli nie będzie wierzył w moc trucizny, to choćby nie jadł nic oprócz niej, nic mu się nie stanie...

112/

czerwień, zieleń, błękit i może, może biel na koniec, może tym razem, musi przejść przez wszystkie kolory, musi poznać do głębi każdy z nich, do samego dna, aż tam, gdzie każda barwa jest bielą. Musi zobaczyć jak się nieskończenie splatają tworząc tę ulotną, choć niezniszczalną tkaninę - życie, musi zobaczyć, że ten chaos jest idealnym porządkiem, nici barw zbiegają się i rozdzielają zawsze we właściwym miejscu, w jedynej, odpowiedniej chwili, ale zanim dotrze do bieli, musi przejść przez miejsce, gdzie wszystkie barwy nakładają się na siebie - miejsce całkowitej czerni...

113/

cały ten postęp, ta nieustanna droga w górę - jest w istocie drogą w dół - schodzeniem z drzewa, po to by podnieść upuszczoną przez niezdarne ręce kość...

114/ram.gom.ser/

do pełnego wyleczenia będzie mu brakować tylko tej jednej tabletki, która wpadła gdzieś pod stół - ile to już lat temu...

115/

życie jest bez sensu, a sens - bez życia...

116/

ta rana nigdy się nie goi, można ją zakryć, można na jakiś czas znieczulić, ale otworzy się znowu, w chwili gdy najmniej się tego spodziewa. Może o niej nawet zapomnieć, nie na długo jednak, może ją zakryć nowym strojem, egzotycznym przebraniem, zapełnić czymś to puste miejsce, zmienić klimat - i to na nic, i to na nic. Ona jest tam przez cały czas, to tam - w niej, w tej potwornej, wciąż na nowo otwierającej się ranie jest jedyne lekarstwo...

117/

i tylko wbić zęby i pazury, w cokolwiek, w myśl, w miejsce, w człowieka - uchwycić, zatrzymać się, nie być jak toczący się kamień - tak myśli, ale zarazem jest tym, który ciągle, od nowa pcha kamień pod górę, i jest tym kamieniem, który zawsze, bez końca spada w dół...

118/

rodzi się, przez cały ten czas, gdy robi coś i gdy śpi, gdy jest zadowolony i gdy płacze, w każdej chwili trwają nieustanne narodziny, w bólu, we krwi, w morzu obrzydzenia. Ukazuje się, wydostaje, przychodzi na świat - jest matką, której ciało krzyczy rozrywane skurczami - i jest dzieckiem, zgniecionym, stłamszonym, niemal uduszonym, i pozostaje wciąż, za każdym razem, na wpół na zewnątrz, za wpół w środku. Umiera podczas tych narodzin, i rodzi się by znowu umierać...

119/

zawsze zasypia, twardym snem, niemal wydaje się, że to już koniec naprawdę, a potem budzi się, brak przestrzeni, całkowita ciemność, nie może się poruszyć, próbuje krzyczeć, ale jest tak głęboko pod ziemią, że nikt nie może go usłyszeć. Czasem w rozpaczy odgryza sobie palce - tak to wygląda - kiedy się budzi, a potem pomagają mu wyjść, i znów będzie czekał - na sen, na tysiąckrotne przebudzenie...

120/

jest tam, dalej w swoim starym domu, widzi świty i zachody słońca, czuje zapach drewna, zmurszałych desek, chodzi z kąta w kąt, cichy, milczący, a jednak, a jednak - wywoływany, raz po raz - wywoływany do odpowiedzi, na pytania, które sobie sam postawił, kiedyś, tak dawno, że sam już tego nie pamięta...

121/ prawdziwa potęga słowa, to nie to, że staje się swoim własnym pomnikiem, wyrastającym ponad świat i życie, prawdziwa potęga to znaczy, że słowo może stać się dla tego, który je słyszy czymś w rodzaju pieśni bojowej, wezwaniem, okrzykiem, dzięki któremu obudzi się własna moc - przypomni się zagubiona, nigdy do końca nie przebyta droga...

122/

słowa, słowa, słowa, skończyć już wreszcie, przerwać ten strumień, powstrzymać to ciągłe rozmnażanie, to kiełkowanie słów, zdań, wierszy, opowieści, mitów, bajek, legend, pisanych i opowiadanych, i z pokolenia na pokolenie - oczywiście, jakżeby inaczej - a wszystko zawsze o tym samym, a wszystko to samo, tylko za każdym razem inaczej - tak mówi. Przeklęte gadulstwo, ani chwili ciszy, a potem, chociaż parę słów, żeby był tu ktoś, chociaż jeden człowiek, by mówił, by słuchał, jeden czy tysiąc, żadnej różnicy, tylko żeby był tutaj, nawet w środku, w głowie, jakieś rozmowy, niedokończone - można było powiedzieć to całkiem inaczej, wszystko potoczyłoby się lepiej. Albo nie, nawet nie to, rozmowy wyobrażone, całkowicie inny czas, inne miejsca, i tylko głos - jeden - który mówi, i drugi - taki sam - który odpowiada...

123/

tym co pozwala usłyszeć ciszę, tym co ją wydobywa i ukazuje , jest krzyk...

124/

nikt nie jest bliżej, nikt nie jest dalej, albo się tam jest albo nie, to jest bardzo daleko, a jeden krok, tu i teraz. Nie można się do tego zbliżyć, nie można tam dojechać, żadną drogą, nie można pójść na skróty, nie można się tam dostać żadnym wozem, to nie jest nigdzie, to jest nigdzie...

125/

JESTEM - to co może powiedzieć, pierwsze i ostatnie. JESTEM - tym a chciałbym tamtym. JESTEM - czyste ograniczone istnienie, pojemnik bez dna, który może wszystko pomieścić, i wszystko zamknąć, nieskończony kosz na odpadki, skończony w każdej chwili, wciąż się otwiera, i wciąż jest za dużo, i zawsze za mało. Nie może ani się zamknąć, ani otworzyć - tak by już nie potrzebować zamknięcia - ale jednak, zawsze, jestem ucieka od siebie, jestem zmierza do JEST...

126/

jest biegaczem - codziennie staje do stu wyścigów, jeśli w jednym wygrywa, w innym musi przegrać, ale w czasie biegu, gdy wszystkie mięśnie napięte są tak, że za chwilę mogą pęknąć, gdy zdaje się wychodzić z siebie - bo ten bieg jest przede wszystkim ucieczką- kiedy tak walczy sam ze sobą, wtedy czasem zdarza mu się czuć tę jedność, w której ten, który ucieka i ten który goni, są jednym. Biegnące ciało, bez jednej myśli, bez jednej myśli, która by przeszkadzała w tym biegu, on i bieżnia pod stopami stają się jednym, i nie wie już, czy to on biegnie, czy bieżnia przesuwa się, a on stoi w miejscu. Punkt, z którego wyruszył, i meta do której ma dobiec, są tutaj, w tym miejscu, w tej chwili, i nie ma już gdzie, nie ma po co biegnąć dalej, jest tylko ten pęd, który go unosi - to już nie on - a to co jest ciągłym , nieprzerwanym ruchem - tylko to istnieje...

127/

jest rozbitkiem, na bezludnej wyspie - nie ma tam nikogo, nikogo kogo można by o coś zapytać, ani jednego głosu, oprócz dzikich zwierząt i egzotycznych roślin. Przybył tu na statku, stamtąd gdzie wszystko było jasne, wszystko ustalone raz na zawsze, posłuszeństwo, idealna społeczność, a tu, nie ma nikogo, nie ma tego który rozkazuje, ani tego, który wykonywałby rozkazy, jest całkiem sam. Z początku długo przesiaduje na nabrzeżu, czeka, wypatruje dalekich świateł okrętu, ale kiedy to się w końcu zdarza, albo akurat go tam nie ma, albo okręt jest zbyt daleko by dać znak, i nic się nie zmienia. Wtedy porzuca czekanie, buduje chatę pośrodku wyspy, uczy się żyć bez nikogo, poznaje topografię wyspy, aż wreszcie - być może - miejsce wygnania stanie się wyspą zaczarowaną, oazą spokoju, pośrodku ryczącego sztormu. Wtedy dopiero pojawia się okręt na który czekał, wtedy może powrócić, ale już inaczej - teraz może opowiedzieć innym o tym co przeżył, a wyspa zostanie w nim, na zawsze...

128/

jest archeologiem - kopie w ziemi, wydobywa z niej starożytne skorupy, broń, narzędzia tortur, święte relikwie, wyciąga to wszystko na powierzchnię, potem ogląda, bada, zastanawia się po co zostały zbudowane te gmachy. Kiedy już pozna wszystkie te starożytne śmieci, może je ułożyć na stosie i podpalić, po to przecież podjął tę pracę, to wydobywanie na powierzchnię tego wszystkiego, co jest ukryte tak głęboko, chociaż stale obecne...

129/

jest fotografem - w pewnych miejscach, w pewnych chwilach swojego życia zatrzymuje się i robi zdjęcie - jakaś uroczystość rodzinna, jakiś szkolny sukces, jakaś zamierzchła twarz, potem - potem składa je w sekretnym miejscu, na swoim ołtarzyku, i czasami powraca do tamtych miejsc, do tamtych chwil. Wkleja zdjęcia do albumu, w którym nigdy, od samego początku, od chwili urodzenia, nie ma już ani jednego wolnego miejsca...

130/

jest wojownikiem, rycerzem - przez całe życie poszukuje przygód, przez całe życie na drogach, od miasta do miasta, od turnieju do turnieju, ciągle nowi przeciwnicy, nowe zwycięstwa, nowe porażki, i po co to wszystko? Może liczy, że któregoś dnia, uda mu się spotkać siebie samego, gdzieś na trakcie, w gospodzie przydrożnej, albo w ciemnym lesie, spotka siebie, nie będzie walczył, robił to zresztą przez cały czas. Zobaczy tylko siebie, jak przemierza te drogi, okuty w żelazną zbroję, i dopiero wtedy zbroja spadnie z niego, zły czar spadnie z rycerza, wreszcie będzie mógł oddychać bez tego pancerza uciskającego piersi... Wie o tym, przypomina sobie takie chwile, w walce, gdy jest tak skupiony, że zapomina o sobie, gdy jest czystą uwagą, a jego ruchy są doskonałe jak ruchy dzikiego zwierzęcia, kiedy nie jest już sobą, a samą tylko walką- działaniem bez jednej myśli - wtedy, w takiej chwili, gdy jego odpowiedź jest zawsze właściwa, wie, że walka może kiedyś się skończyć...

131/

jest muzykiem, gra wciąż nowe melodie, zawsze tak mu się wydaje, ale po paru nutach wie już, że melodia, którą gra po raz pierwszy, jest mu doskonale znana. Mimo to trzyma się ściśle zapisu, prawie zawsze, bo czasem zdarza mu się chwila nagłej wolności, gdy zapomina wszystko czego się nauczył, a dźwięki układają się same w jakąś melodię, której nigdy nie zdołałby powtórzyć, której nigdy nie mógłby zapamiętać, i zarazem gra i słucha tego co jest grane, i jest tą muzyką, wznoszącą się i opadającą, by znowu wybuchnąć gwałtownym spazmem poza regułami wszelkiej harmonii...

132/

jest rolnikiem - uczy się swojego zajęcia patrząc na tych, którzy robili to przed nim. Zbiera plony, zatrzymuje ich część dla siebie, a część przeznacza na ziarno, zasiewa je jesienią- potem odpoczywa. Następnego roku z tego ziarna wyrośnie nowa roślina, i tak - bez końca...

133/ jest lekarzem - słucha i bada, i szuka odpowiednich leków na każdą dolegliwość, i zawsze jest jakiś nowy ból, nowa choroba, i wszystko trzeba zaczynać od początku. Ta kuracja nie ma końca, a ból zawsze jest inny, ma inny smak, inny odcień, tylko przyczyna zawsze jest taka sama, do niej nigdy nie może dotrzeć - nie ma jej w żadnym podręczniku medycyny...

134/

jest żołnierzem - wykonuje tylko rozkazy, kazano mu stać w tym a nie innym miejscu, na straży, pytać o hasło, potem strzelać, raczej zginąć niż się poddać - w imię oczywiście, i ku chwale - rzecz jasna. Stoi więc na warcie, drżąc przed karą ze strony przełożonych, generałów, kaprali - tych których zna, i innych, o których słyszał tylko legendy. Przemierza tam i z powrotem niewielką przestrzeń, kilka kroków, dalej nie wolno mu odejść, pod karą śmierci. Tam za nim stoi gmach, którego ma pilnować, gdyby odważył się porzucić posterunek i wejść tam, zobaczyłby setki splątanych korytarzy, ściany, ściany i nic więcej, nic czego można by bronić, nic co można by utracić...

135/

jest zegarmistrzem - buduje skomplikowane mechanizmy z elementów tak maleńkich, że niemal niedostrzegalnych gołym okiem. Musi uzbroić oko w lunetę, mikroskop - mierzy i waży śrubki i kółka - składa je tak, by wszystko pasowało, i rzeczywiście, zegar działa, przez pewien czas, aż upadnie, albo się zamoczy, i wtedy trzeba go naprawiać. I tak aż kółka zardzewieją, popękają, wtedy wyrzuca zegar, tworzy nowy, inny model, inny dom dla czasu. I tylko czas pozostaje ten sam - czas, który ma odmierzać nowy zegar...

136/

dostaje instrument i zapisane na kartce dźwięki, które powinien grać. Podawane mu tempo raz jest szybsze, a raz wolniejsze, z biegiem lat można jednak zaobserwować tendencję do ledwo zauważalnego. ale ustawicznego zwalniania. Gra swoje dźwięki raz tak, a raz inaczej - zmienia ich kolejność, raz wydłuża jedne, innym razem znów inne. Kiedy znudzi mu się jakiś motyw wtedy wymyśla następny, potem powraca do poprzedniego - z jakąś drobną zmianą, i tak w kółko. czasem zdarza mu się zagrać dźwięki, które nie zostały mu zadane - ale tylko przez chwilę. W końcu ma już tego dość, siedzi bez ruchu i myśli - “ach, żeby się to już wreszcie skończyło!” - i wtedy dzwoni telefon, albo ktoś nagle otwiera drzwi. Albo jest zupełnie inaczej - wcale nie chce przerywać, ale nie może już grać - palce odmawiają posłuszeństwa. Tak czy inaczej musi przerwać, choć bywają chwile, kiedy wydaje mus się, że mogłoby to trwać bez końca, że nie ma żadnego powodu, by miało się kiedyś skończyć...

137/

śmierć ciała - jest jeszcze jednym symbolem...

138/

jest odkrywcą, podróżnikiem - odbywa dalekie wyprawy, do obcych, nieznanych lądów, przez bezkresne morza i niezrozumiałe języki. Zawsze odkrywa to, co zakryte, to co było zawsze tylko o krok, w zasięgu ręki. Chciał to schwytać, doświadczyć - a to nieustannie usuwało się, znikało i pozostawał tak, z palcami wbitymi w pustkę. Aż wreszcie, po tylu podróżach, obcych lądach, nieznanych krajach - teraz nie chwytać już niczego - tylko oczy patrzące, i ręce, ręce otwarte, nie chwytają już niczego, i niech tak będzie, niech tak się stanie - obcy, nieznany kraj, który był tu zawsze...

139/

jest władca który chce wyzwolić swój kraj od najeźdźców - ale nawet jeśli mu się to uda, to jeszcze nie koniec, zawsze będą bunty, zdrady i niepokoje. Choć granice są tak dobrze zabezpieczone, że nawet mysz się nie prześliźnie, lecz mimo to, mimo to - rebelie i rewolucje wciąż płoną w zapomnianych prowincjach. Tyle jest głosów, tyle języków - w nim - wewnątrz, ciche i pokorne, głośne i wrzaskliwe, i jeszcze inne, zdawałoby się że dawno już umarłe, i zawsze czekanie na rozpad imperium...

140/

ziemia i morze - zawsze razem, czasem morze cofa się i robi miejsce ziemi, innym razem zatapia domy na nabrzeżu, tam i z powrotem, tam i z powrotem. Ziemia zawsze jest rozdarta, zawsze podzielona. Wulkany, kratery ziejące wiecznym ogniem, skały wypluwające gorącą masę, która zastyga grzebiąc życie, groby z żywego ognia, uszyte dokładnie na miarę. I morze, chłodne, spokojnie oddychające, wszędzie takie samo, ten sam zapach, ten sam smak.

Ziemia wyłoniła się kiedyś z morza, i wciąż do niego powraca, to co stałe rozpływa się, roztapia - rzeki, które zawsze tam zmierzają, przypominają o tym. Wszystkie rzeki zmierzają do morza, a ono jest wciąż takie samo - ani mniejsze, ani większe, jest, i czeka...

141/

upija się by zapomnieć, że istnieje, upija się by opaść ciężko na ziemię, zmienić się w kamień, wymiotuje, a na drugi dzień budzi się, jakby oczyszczony - tak mu się przynajmniej wydaje - wszystko zaczyna się od początku. Nie zapisana karta, nie zapisana tablica, i nigdy nic nie pamięta, nigdy nie pamięta niczego, i tak aż do wieczora, tylko ból głowy, i ciągłe pragnienie przypominają o dniu wczorajszym, i znowu się upija, żeby zapomnieć, żeby nigdy nie wytrzeźwieć...

142/

jest tylko jednym palcem, a sądzi, że jest całą ręką. Wciąż się otwiera, by chwytać, by się zaraz zamknąć, co chwila wstrząsany spazmami obrzydzenia, wypluwa to co strawił i zastawia pułapkę ponownie, i znowu sam w nią wpada...

143/

ciemne chmury, od rana, od samego rana, a potem deszcz, ulewa, na jakiś czas przejaśnia się, ale nie, nie na długo, znowu chmury, aż wreszcie noc, bardzo długo noc, i tylko to odbite zimne światło - księżyc, i wszystkie te postaci, które jednak potrafią tam żyć, na tej ziemi wymarłej, wypalonej, bez powietrza, bez jednego oddechu, a jednak żyją, bezcielesne, nieważkie, unosząc się bez końca, popychane przez prądy powietrza. I znowu świt, i krótko jasność, i znów ciemno, chmury, w oczekiwaniu na deszcz i słońce, słońce - zawsze tam jest, przez cały ten czas - chociaż poza nim, za tymi chmurami, jest tam nieustannie, to ono wysusza ziemię, to przez nie pada deszcz, ono jest tam zawsze...

144/

czeka w ukryciu - oczy wpatrzone w jeden punkt, oddech zawieszony, równy, bezszelestny, przez cały dzień i całą noc tropił dziką bestię, smoka, potwora, diabła. Zmęczony upadł na ziemię i tam zasnął, i następny dzień, znowu to samo, cały czas na tropie, węch wyczulony do granic, już nie tylko wzrok i słuch, jak dawniej, teraz podąża także za węchem, zwiadowca, emisariusz, szpieg, detektyw, jest nimi wszystkimi, umysł tak wyczulony teraz, zaczajony w kryjówce, już nie biegnie, nie przemierza lasów i bagien, nie zapada się w ziemię w tajemnych uroczyskach, nie czyta śladów, teraz tylko siedzi tutaj, ukryty w gęstwinie, pośród splątanych korzeni tysiącletniego drzewa i czeka, głowa nieruchomo, czyhając na dźwięk, teraz tylko czeka, oddech równy, bezgłośny, i znowu nic, jeszcze raz, i zaśnie tak, w tej pozycji, skupiony, ręce kurczowo zaciśnięte na broni, tak zaśnie, w kryjówce, a kiedy się obudzi będzie tu nadal, może w innej już porze roku, tak - to bardzo możliwe - liście spadną, i zasypią go, obudzi się - może na wiosnę jak niedźwiedź, i dalej będzie patrzeć, może tylko przestanie czekać, wyobrażając sobie co będzie, kiedy to wreszcie spotka i pochwyci, będzie tutaj tylko patrząc, oczy w jednym punkcie, całkowity bezruch, i tylko oddech świadczący, że jeszcze żyje, równy, bezgłośny, i oczy wpatrzone w siebie samego - w tego, którego śledził przez te wszystkie dni i noce, po tak krętych ścieżkach, aż tutaj, na to bezdroże, aż tutaj, gdzie wszystkie ślady się urywają...

145/

kiedy on wybucha w jej ciele, kiedy tworzy się życie - wulkan, krater - ziejący wiecznym ogniem, wypluwający wrzącą masę, która zastyga grzebiąc w sobie uciekającego, grób z żywego ognia, ubranie z kamienia, uszyte dokładnie na miarę...

146/

idąc powtarza sobie słowa, najbardziej potrzebne i najprostsze: wyjść i wrócić, jasno i ciemno, wszystko i nic. Powtarza je, przerywa to powtarzanie i zaczyna od nowa, i jeszcze raz, zawsze uczy się tych słów, za każdym razem słucha ich pilnie, i wie coraz lepiej, że mówią one zarówno o świecie w którym się porusza, jak i o nim samym, i to z nich - z tych słów - pochodzi cały jego język, te klucze otwierają wszystkie zamki....

147/

od jednej kobiety do następnej - wędrowiec, poszukiwacz, nie to, i tym razem też nie, i zawsze coś czego jeszcze brakuje. Inna twarz, inna twarz, inne ciało - rozbieranie, odkrywanie - zawsze dalej, zanim uleci pierwszy aromat, zanim to co zakryte stanie się znane, ten sam głos, to samo imię, pod tymi niezliczonymi twarzami, szuka tej, która nie ma twarzy, i imię którego nie można wymówić. Szuka kobiety, z którą będzie mógł zostać już na zawsze, już nie zrywać się o świcie, nie żegnać, kobiety której twarzy nie naruszy czas, wiecznej dziewicy - zawsze będzie to pierwszy raz - te chwile, niezliczone chwile spełnienia. Ale jednak zawsze jest czas, zawsze powrót, i tylko być tam wewnątrz - doskonale bezpiecznym - zawsze, nigdy już nie powrócić...

148/

przez cały ten czas to była dywersja, walka na tyłach, nagły wypad i powrót do lasu, tajna rewolucja, robak toczący na wpół już zgniłe ciało. W głębi lasu, w samym środku, pośród wszelkich niebezpieczeństw, zdradliwych moczarów, mechanicznych pułapek, tak łatwo zabłądzić, nie wrócić stamtąd. Wszystkie dzikie bestie, potwory w głębi ciemnego lasu, ale jednak, mimo wszystko, trwa tam jeszcze partyzancka wojna, rebelia, bunt - najpierw przeciwko ludziom - tym żywym, potem przeciw ludziom papierowym, aż wreszcie, teraz to jest ta sama wojna podjazdowa, przeciw samemu sobie. Przeciwko temu, który sądzi, że jest nim, temu który śmie uważać, że w ogóle istnieje. Być może kiedyś ta epopeja zakończy się przewrotem, po którym nikt już nie obejmie władzy...

149/

i jest jeszcze ten, który to wszystko zapisuje, który to wymyśla, a raczej wydobywa to, co zna każdy, mówiący za nich wszystkich, za tych, którzy nie umieją, ale też i dla nich, bo dla kogóż innego? Twórca mitów, religii światowych i osobistych, niestrudzony poszukiwacz znaczeń i nowych symboli, który notuje sny ich wszystkich. Wydaje się, że może wszystko, że wie o wszystkim, ale to nieprawda, sam też jest ograniczony, swoja mową, zaplątany we własną wieloznaczną sieć, szyfry, znaki, łamigłówki, zagadki. Stoi przed progiem, na krawędzi, patrzy wciąż w zwierciadło i widzi w nim czas, widzi, że kształt, który z takim trudem wykuwał - rdzewieje, rozpada się, i tak niewiele trzeba, by stał się całkiem niezrozumiały. Tworzy swoją legendę, siebie - jako przeciwieństwo tego co widzi w lustrze, może jednak oszukać innych, ale nie samego siebie. Widzi swoje odbicie w lustrze wody, ale nie stać go by naprawdę wejść w głębię, mówi o świetle, którego nie zna, a jedynie przeczuwa. Twierdzi, że to co robi, jest drogą do prawdy, ale sam wie, że tak nie jest, pogrąża się w kształcie, żeby uciec od tego, co nie ma kształtu, ani granic. Usiłuje to zamknąć w słowach, dźwiękach i obrazach, ale to jest tylko odblask, słowa i obrazy zamykają go - zbuntowani niewolnicy - i kształt go zabija- nigdy nie wystarczający, zawsze nowy, zawsze zbudowany na starym, zawsze ograniczony. Nie idzie tą drogą do końca, stawia sobie przy niej mały kramik, i tam opowiada o tym co widział, i o tym co spodziewał się zobaczyć. Tam sprzedaje mapy podróży, której sam nie odbył, i wizerunki potworów rzekomo strzegących wejścia. Przez niego przepływa strumień piękności, ale on sam nie jest strumieniem, stoi nad przepływającą wodą, i usiłuje w jej zmiennej powierzchni dostrzec swoje rozpływające się oblicze...

150/

są zwycięzcy i pokonani - tak mówi, jest nawet tego pewien, każdy z nich tak myśli. Znaczy to tyle, że wierzy w istnienie prawdziwych zwycięzców, takich, którym wszystko się udaje, czegokolwiek zapragną, zwycięzców w szybkich samochodach, telewizyjnych bohaterów, albo ludzi w aureolach na głowach, wszechmocnych istot z kościelnych obrazów - a cierpienie każdego jest równe, bo każdy z nich wierzy w istnienie bohaterów – są zwycięzcy i pokonani...

151/

druga strona czasem przychodzi i porywa go w sam środek piekła - strachy, symbole, sen, szaleństwo, dzieciństwo, zwierzęta, sztuka - druga strona czasem się pojawia, i porywa go. Bywa też, że nie powraca już nigdy...

152/

niebo jest czyste, zawsze, w każdej chwili, całkowicie czyste, nawet wtedy, gdy nie widać go wcale, kiedy całe jest zasnute chmurami, a tak jest niestety prawie zawsze. Tylko przez moment - fragment czystego błękitu - kiedy tańczy i krzyczy, gdy patrzy na ruchome obrazy, gdy słucha słów, czasem to się zdarza, i gdy jest z tym drugim, tak bardzo razem, że nie czuje swoich granic. Wtedy zasłona się uchyla, znikają wszystkie kształty, jest czyste niebo - i nie chwytać już tych obłoków, nie opisywać ich, nie mówić o nich - pozwolić by się rozwiały...

153/

dosyć już historii, baśni, legend, dość opowieści we dnie i w nocy, dosyć już zdarzeń, działań i problemów, na ekranie i w książce, dość faktów układających się w ciągi, przeplatających się tematów - a wszystko zawsze to samo, wszystko o tym samym - i dość tej nocy, w której lęgną się opowieści, nieprawdopodobne przygody, sny, majaki, marzenia - ekran w głowie - a raczej jest to projektor, w dzień wyświetlający własny film na białej płaszczyźnie życia. Tak, dosyć już snów, teraz tylko być tutaj, słyszeć dźwięki, nie słuchając ich, widzieć obrazy, nie oglądając, i słuchać też słów - to także - nie zastanawiając się co oznaczają...

154/

podróż do bieguna, albo na najwyższy szczyt, do dna zmęczenia, do kresu zimna i mroku, tam gdzie nie ma już nikogo, śladu niczyjej stopy, gdzie on sam też nie może zostawić śladów, w huraganie zacierającym wszystko, w padającym nieustannie śniegu - tam idzie. Tam, gdzie napięcie mięśni do granic niszczy wszelką myśl - ten zbędny wysiłek - bo wszystko jest już jasne, wreszcie przeniknione...

155/

jeszcze, znowu, wszystko, zawsze, od nowa, ciągle, - te same słowa, powtarzane za każdym razem, w każdym niemal zdaniu, ale jak powiedzieć to inaczej? Skąd wziąć nowe słowa, mówiąc o czymś, co nigdy nie może być nowe...

156/

zawsze na wózku - sparaliżowany - bez ruchu, nie mogąc wstać. Najpierw jako dziecko przesuwany z miejsca na miejsce, teraz już o własnych siłach - jeśli można tak powiedzieć - zawsze na wózku, tam i z powrotem, w swoim starym domu. Kilka dróg, bardzo niewiele, prawie żadnych zmian, toteż co jakiś czas, zapada w martwy sen, bez ruchu już zupełnie, bez oddechu, ale potem budzi się, i na nowo podejmuje swoją podróż, w tym miejscu, w którym ją przerwał. Tak było od zawsze, na wózku - sparaliżowany - w swoim starym domu, nie może się poruszać o własnych siłach, tak mu powiedziano, uwierzył w to, jak we wszystko inne. Nie może wstać, tak mu powiedziano - powtarzano to tyle razy, że nigdy nie próbował tego zrobić...

157/

każdy z nich skrzywiony, zgarbiony, zastygły w innej postaci, w innym geście, swój własny pomnik, nie wszystek umrze - zachowany na zawsze. Kiedy się spotykają usiłują jakoś dopasować swoje garby, i zawsze źle zrośnięte kości, czasem się to udaje, ale na krótko, można wtedy spotkać osobliwą maszkarę - dwie lub więcej takich połamanych postaci zrośniętych ze sobą. Ciało zlało się z ciałem, w jedną obrzydliwą ranę, każdy ciągnie w swoją stronę i rana się rozrywa, płynie krew, ból jednak zawsze ich powstrzymuje, i rana na nowo się zasklepia. Bywa, że pokrywają swoje rany plastrem wiecznego uśmiechu, w tajemnicy upijają się własnymi łzami, a potem śpiewają i tańczą swój pokraczny taniec...

158/

każde słowo znaczy co innego, wszystkie słowa znaczą to samo, wszystkie słowa nie znaczą nic, każde słowo znaczy nic...

159/

kropla jest wodą zaklętą w kształt, kropla wciąż spływa w dół po szorstkiej powierzchni, z każdą chwilą jest mniejsza. Zanim dopłynie do końca płaszczyzny przestanie być kroplą, zostanie z niej tylko mokry ślad. Ból i łzy stworzą nową kroplę, tylko szlak pozostanie ten sam. Kropla nie chce nic o tym wiedzieć, chce zachować swój kształt, chociaż powstała z wody - takiej samej zawsze i wszędzie. Każda kropla jest w swej istocie identyczna jak wszystkie inne - kulisty kształt - nic więcej, powstała z wody i do niej powraca, wiecznie, nieskończenie, zawsze od nowa...

160/

jest talią kart - asem, damą i waletem, w każdej chwili, na raz, ale przeciwnik widzi zawsze tylko jedną kartę...

161/

jest lustrem - krzywym i brudnym - to w tym lustrze chce się przejrzeć to, co nie ma odbicia, ani postaci...

162/

jest na łańcuchu, usiłuje od niego uciec, im mocniej szarpie, tym łańcuch głębiej wrzyna się w ciało - aż wreszcie go dusi. Taka jest historia każdej ucieczki, potem powraca pokonany, i wszystko zaczyna się od początku...

163/

jak antena, każdego dnia, każdej nocy odbiera sygnały, przekaz, który przez niego się ukazuje, przez jego życie, użycza swoich ust, aby mógł mówić przez nie głos...

164/

jeden jest katem, drugi ofiarą, każdy jest katem i każdy jest ofiarą, każdy jest toporem - narzędziem śmierci i cierpienia - swoim istnieniem zadaje ból temu drugiemu. Topór ma dwa ostrza, a każdy cios powraca i rozrywa ciało uderzającego, i nie ma między nimi granicy, a tylko ręce trzymające topór, które należą raz do jednego, a raz do drugiego, jest tylko topór, i ból który zadaje...

165/

przez sen mówi wszystkimi głosami jakie były i jakie będą, sam ich nie rozumie, sam jest tylko jednym z wielu głosów - tym razem akurat wyróżnionym. Stare wymarłe języki i mowa komputerów, to wszystko jest w nim, w jego śnie, który nie jest jego snem, którego on jest częścią...

166/ za dnia używa słów - nieskończone szeregi słów przeplatają się w zawrotnej gonitwie. W nocy prześladują go szeregi obrazów - równie pogmatwane. Kiedy się budzi usiłuje je zapisywać, przetłumaczyć hieroglify snu na praktycznie użyteczny język dnia...

167/

armasutrak, rmasutraka, masutrakar, asutrakarm, sutrakarma, utrakarmas, trakarmasu, rakarmasut, akarmasutr, karmasutra...

168/

wciąż wymyśla obce języki - inaczej mówi o miłości, inaczej o swojej pracy, a najbardziej cieszy się, gdy ten przy sąsiednim stoliku w kawiarni zupełnie nie rozumie o czym jest mowa...

169/

zawsze myśli, że dożyje tych czasów, gdy wszystkie choroby będą wyleczalne...

170/

jak roślina zawsze trafia na taką glebę, z której może czerpać to, co jest mu potrzebne...

171/

zawsze wychodzi - wychodzi skądś i idzie gdzieś indziej, wychodzi - wychodzi na szczyt, chce być najwyżej, i kiedy już tam jest, widzi czekający na niego słup, do którego sam siebie przybije - choć wydaje się to niemożliwe - dlatego też nigdy nie może w to uwierzyć, zanim nie spojrzy w dół, ze szczytu, czując jak jego ciało, tak wywyższone ciągnie go ku ziemi, rozrywając się na strzępy...

172/

znajduje w kieszeni jakiś numer telefonu - nie zna go - nie wie kto czeka po drugiej stronie słuchawki, może gdzieś go znalazł, może zapisał go po pijanemu? Pyta znajomych, ale nikt nie zna takiego numeru, może więc zapisał go we śnie? - wstając w środku nocy, a teraz tego nie pamięta? A może ta kartka była tam zawsze - w jego kieszeni - i czekała, czekała, by ją znalazł i zadzwonił?...

173/

czasem to się zdarza, jak dzień wielkiego święta, jest wtedy jak butelka szampana, musująca we wnętrzu, w środku już gotowa by wybuchnąć, by wytrysnąć strumieniem rzeczy i słów, to wzbiera długo, jak kichnięcie - i w końcu nigdy nie nadchodzi...

174/

jest psychologiem - wierzy, że jeśli znajdzie tę jedną, jedyną zepsutą śrubkę - najlepiej we wczesnym dzieciństwie - kiedy umysł jest najbardziej podatny, to już wszystko będzie dobrze, wszyscy będą szczęśliwi, nie będzie wojen ani szaleńców strzelających na ulicach. Tylko ta jedna śrubka, wciąż zmieniająca postaci, szuka jej przez cały czas - bo przecież gdzieś się to musiało zacząć...

175/

niekończąca się sala balowa - pary przepływają w tańcu - posuwistym, łagodnym, albo w dzikich podrygach. Przechodzą do następnej sali i powracają, już ubrane inaczej, już nie w starożytnych szatach, ale we frakach albo dżinsach. Taniec też się zmienia, raz jest szybki, a raz wolny, pary wciąż się zmieniają, ale nie zmienia się ruch, sama jego zasada - tam i z powrotem, tam i z powrotem...

176/

rzuca sobie słowa pod nogi i, i potyka się, i upada, i wstaje, i znowu gada o swoim upadku...

177/

usiłuje połączyć koniec z końcem, każdego dnia, trzyma w ręku nić i podąża za nią, by znaleźć drugi koniec, połączyć je i stworzyć koło, które już na zawsze chronić go będzie przed nieszczęściem. Czasem nawet jest tego bliski, ale wtedy zauważa z przerażeniem, że koło z dnia na dzień staje się coraz mniejsze, pętla zaciska się wokół szyi, i zostaje tak, półżywy, na wpół uduszony, wisząc pomiędzy niebem i ziemią. I znowu wie, że nie o taki krąg mu chodziło - ten, do którego zmierza - który niczego już nie będzie chronił, bo nie będzie tego, którego należałoby strzec przed nim samym. Ten krąg, w którym jednak nic nie może mu się stać, bez obwodu, bez granicy do której można by dotrzeć, którą można by przekroczyć, jest tylko środek - wiecznie zmienny i nieruchomy punkt, jeden i niepodzielny, na którym nie można się oprzeć - mimo że na nim opiera się wszystko co istnieje...

178/

kiedy nie może już wytrzymać koszmaru rzuca się głową naprzód i całym ciężarem uderza o ścianę, która jest tylko przejściem do następnego snu, i tak ciągle od nowa, nie może zasnąć kamiennym snem bez widziadeł, ani nie może obudzić się z życia - jak ze złego snu...

179/ tak doskonale się ułożył, tak wygodnie - wreszcie we własnym łóżku, na które pracował przez tyle długich lat. Ale po pewnym czasie jest coraz mniej ruchu, coraz trudniej się podnieść, pewnego dnia pojawiają się odleżyny - obrzydliwe, sino krwawe wybroczyny - potem otwarte rany. Ciało przykleja się do śmierdzącej pościeli i odrywa się przy każdym poruszeniu - tak umiera...

180/ procesy wulkaniczne jego życia trwają nieustannie. Wciąż przesypują się warstwy pyłu, piasku, lawy, tworzą się coraz to nowe kształty - raz jest to stały grunt - ziemia zamieszkała i przyjazna. Innym razem to pustynia, lodowa skorupa, albo całkiem już wygasłe popioły...

181/

jest kowadłem własnego losu...

182/

wystarczy to powiedzieć, wystarczy by zostało powiedziane, ten, kto już może zrozumieć znajdzie to przypadkowo - jak mu się z początku będzie wydawać - znajdzie to na jakiejś zakurzonej półce, w księgarni na rogu ulicy, do której nigdy nie wchodził, albo może wchodził tam codziennie, a może w czyimś domu, w bibliotece. Może zainteresuje go okładka, a może tytuł - jeśli będzie w nim ten stan poszukiwania - zostanie znaleziony...

183/

często powtarza, że jest jak marionetka, poruszana przez ślepe, nieznane siły. Innym znów razem, uważa że sam trzyma w dłoniach wszystkie sznurki - myli się tak za pierwszym, jak i za drugim razem - jest tylko dłonią, wiecznie połączoną z wyrastającymi z niej sznurkami, a pajac, o którego tak się lęka - nie istnieje, nigdy nie istniał...

184/

jak pszczoła pozostawia żądło w ciele przeciwnika i otwartą ranę w swoim, cios, który zadaje zabija jego samego...

185/

w każdym rozdaniu dostaje inne karty - jeśli jest prawdziwym graczem - w końcu zrozumie, że największą ze sztuk, jest wygrać złymi kartami...

186/

czeka, aż to dojrzeje w nim, wewnątrz, żywi to swoim ciałem, czeka aż się narodzi. Wiecznie głodna bestia w końcu wychodzi z jego snu - by inni mogli ją zobaczyć...

187/

kiedy przestaje kurczowo wbijać pazury w wodę widzi, że umie pływać wszystkimi stylami...

188/

cały czas, przez całe życie oczy wytrzeszczone w śmiertelnym przerażeniu, ręce zaciśnięte kurczowo, paznokcie wbite we własne ciało, i wreszcie śmierć - ulga i wyzwolenie - z nieustannego strachu przed śmiercią...

189/

jest swoim własnym snem, niekończącym się koszmarem, powtarzanym co noc, od nowa, za każdym razem inaczej, za każdym razem zmienionym nie do poznania...

190/

studiuje senniki, dzienniki i roczniki, zawsze chce wiedzieć co było kiedyś dawno, gdzieś daleko, i co będzie potem - byle tylko zapomnieć o tym, co jessssst...

191/

obdarty ze skóry - wszystko, z czym się zetknie, nawet najmniejszy włos albo pyłek kurzu - wszystko powoduje piekący ból nie do zniesienia...

192/

jest naczyniem na czas, czas zbiera się w nim - kropla po kropli. Aż wreszcie nie może się już w nim pomieścić, w końcu się przelewa...

193/

idzie zawsze naprzód, byle dalej, przed siebie, aż do chwili gdy zobaczy, że cała ta długa droga była tylko dreptaniem w miejscu - wtedy dopiero może się zatrzymać...

194/

bywa, że dochodzi bardzo daleko - do samego skraju przepaści, i nie może ponad nią przejść, nie może jej przekroczyć - spada jak kamień na sam dół, na samo dno...

195/

jest jak tablica nieustannie mazana, a przecież zachowująca ślady tych wszystkich nigdy nie rozwiązanych zadań, i obrazy wszystkich tych uczniów, którzy stali przed nią i upadali, i niczego nie zdołali się nauczyć...

196/

jak żebrak stojący na rogu ulicy, żyje dzięki swojemu kalectwu...

197/

bada swoje narzędzia, mierzy, liczy, opisuje - ale tak naprawdę nawet nie umie się nimi posługiwać...

198/

tak, życie jest tu - na ziemi - musi niestety zejść z nieba, i wyjść z podziemi, żeby móc je zobaczyć...

199/

zawsze spodziewa się najgorszego - jakby chciał uprzedzić cios, jakby wierzył, że uciekając zawczasu zdoła wyprzedzić pogoń na bezpieczną odległość. I wtedy okazuje się, że zasadzka jest zawsze o kilka kroków przed nim...

200/

leży w swoim wiecznie zgniłym łóżku i patrzy jak robactwo odradza się i ginie, i jedyne co robi - to stale przewraca się z boku na bok...

201/

to miejsce, które nigdy widział, które zawsze opuścił...

202/

szuka wciąż jednej doskonałej formy, i ciągle znajduje rozbite wraki, skorupy swoich wyobrażeń...

203/

powraca po latach do miasta, które kiedyś chciał zdobyć, a brama stoi otwarta na oścież. Długo patrzy przed siebie, odwraca się i odchodzi...

204/

kiedy jest szczęśliwy wcale nie musi o tym mówić, albo wystarczy tylko krzyczeć, bełkotać niezrozumiałe sylaby. Tylko ból domaga się świadectwa - zaborczy w swoim pragnieniu nieśmiertelności...

205/

jak ćma porażona światłem - tak zastygnąć, albo nie, inaczej - jak ćma w świetle bijąca na oślep skrzydłami. Jedno i drugie - to samo światło, i ten sam strzęp życia, strzęp ciemności...

206/

zupełnie jakby kupował jednostki cierpienia - tak jak się kupuje kartę telefoniczną. Może je wykorzystywać stopniowo, ostrożnie, po jednym impulsie, albo inaczej - jedno lub kilka potężnych, zwalających z nóg uderzeń...

207/

w jego przytulnym domku zawsze gdzieś jest trup - zakopany pod podłogą...

208/

nie wolno i nie można - zawsze te dwa wieczne ograniczenia...

209/

i wszystkie te banały - te zachody i wschody słońca, oglądane na pocztówkach z wakacji, których nigdy naprawdę nie było...

210/

nóż w jego sercu rośnie przez cały czas - ale on tylko chwilami czuje jego ukłucia...

211/

karma - nici rozciągnięte są pomiędzy oczami wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek się spotkali, nawet jeśli widzieli się tylko raz, taka nić nie przerywa się nigdy...

212/

przemierza ocean - unosi się na powierzchni, wreszcie tonie. Wie, że pod nim jest ciemna głębia, że jest dno, ale zawsze płynie naprzód, a tam gdzie dociera jest to samo, co w miejscu, z którego wyruszył. Czyżby więc wszystko to było daremne? - cały ten wysiłek? Lecz czy mógłby zadać pytanie, gdyby nie odbył swojej podróży? Chociaż płynie, to stale jest w tym samym miejscu - bo woda też płynie, obok niego, pod nim, i żaden ślad nie pozostaje na gładkiej powierzchni. Pozostaje tylko siła ramion trzymających wiosła...

213/

to jest wzór, do którego można podstawić wszystkie wiadome i niewiadome, wszystkie opowieści - prawdziwe, senne i zmyślone...

214/

zna tylko szczątki, skorupy naczynia, o którym może sądzić, że kiedyś istniało, i wierzyć, że kiedyś znowu będzie istnieć...

215/

nic nie istnieje...

216/

nie ma innego wyjścia, jak tylko przez wejście...

217/

pająk - umysł, chwyta życie w sieć, wysysa je i pozostawia bezużyteczne skorupy - wreszcie jest ich tak wiele, że nie może się już poruszać w swojej sieci...

218/

książę musi wszystko zdobyć, by mnich mógł to porzucić...

219/

kobieta - dom żywych i umarłych - tam powraca, do kraju, z którego wyruszył...

220/

drugi brzeg przybliża się, ilekroć nań spojrzy...

221/

jest wędrowcem bardziej spragnionym wędrówki niż wody, zatrzymuje się, żeby pić, i móc ruszyć dalej...

222/

ani jednego człowieka w życiu nie mija się bez powodu - to znaczy to słowo - karma...

223/

żywi boją się śmierci, a umarli życia...

224/

kolejny dzień pełny pustki...

225/

rozdeptuje wstrętną gąsienicę, podziwia pięknego motyla...

226/

myśl - jak przegrzana, smrodliwa pościel okrywająca świeże, młode ciało...

227/

jak bazyliszek - ginie, ilekroć napotka swój własny wzrok...

228/

zawsze nowi aktorzy, wciąż nowe twarze w tym samym, starym filmie...

229/

myśl jak kamień spadający z góry, staje się lawiną...

230/

jak pies uwiązany na łańcuchu - pilnuje samego siebie - żelazo wpija się w kark. Ach - ta złość! Ten przeciągły jęk!...

231/

ogień broni go przed ciemnością, ale wydobywa z mroku zjawy, język je zaklina - i tak już się to kręci, od tylu pokoleń...

232/

z prochu powstał, i w proch się obróci - jak piasek przesypujący się w klepsydrze...

233/

początek końcem, koniec początkiem - z szyją w tej pętli stoi, przez cały czas czekając, aż ziemia usunie mu się spod stóp...

234/

i to jest właśnie prawo grawitacji - siła przyciągania ziemi znów go tu sprowadzi...

235/

na plecach nosi klepsydrę, w której przesypują się wszystkie pamiątki, wszystkie zasuszone kwiaty, stare zdjęcia, dyplomy, rachunki, popioły jakichś listów sprzed lat...

236/

i są tylko słowa - słowa które kłamią, i ciało które ma granice...

237/

obce ręce zawsze wydają mu się mniej delikatne od własnych...

238/

zawsze i nieskończenie przychodzi do siebie...

239/

spotykają się - ten który niedawno przyszedł i ten który niedługo powróci, dziecko i starzec...

240/

jego umysł - kula w jednym tylko miejscu stykająca się z powierzchnią istnienia...

241/

czas jest wężem zjadającym własny ogon - aż do chwili gdy koło zamieni się w punkt - figurę bez wymiarów...

242/

zawsze wydaje mu się, że droga zwęża się tylko pozornie - że to po prostu perspektywa - zjawisko znane od wieków i wielokrotnie opisywane, aż

przychodzi moment, kiedy okazuje się, że to wcale nie jest złudzenie...

243/

jest anteną- różdżką czarodziejską, którą ktoś trzyma w dłoniach...

244/

jest linoskoczkiem - krok za krokiem, na swojej drodze. Najtrudniejsze - nie patrzeć pod nogi!...

245/

tworzy swoją przeszłość - legendę, mitologię swojego życia - a potem wciąż od nowa opowiada sobie tę zmyśloną historię...

246/

z klocków pamięci buduje przyszłość. Tworzy nowe budowle ze zmurszałych desek, które przesiąkły zapachem jego ciała...

247/

gdy schodzi głęboko w dół, w ciemną jaskinię, wtedy właśnie posuwa się mozolnie coraz wyżej - aż tam gdzie kończy się twarda skała, ziemia...

248/

zna tylko czas przeszły, nigdy nie dokonany...

249/

pośród wszystkich znaków drogowych nie ma jednego - “tu kończy się podróż”...

250/

codziennie żywi swoje obawy, aż przychodzi dzień, gdy nie ma dla nich już nic - i wtedy one go zjadają- z braku pożywienia...

251/

zawsze ma w oczach maleńkie figurki innych ludzi...

252/

mówi w języku, którego sam nie rozumie i chociaż wydaje się to niemożliwe - to jednak jego wypowiedź zgodna jest z regułami gramatyki tego języka...

253/

karma - jak program komputerowy, mogący generować różne rozwiązania - w zależności od danych, które sam wprowadzi...

254/

ten, który mówi może tylko dać nowe ciało starożytnemu szkieletowi - po to by się go nie bano. Może tylko wymyślić nowy taniec - do starej muzyki...

255/

zamiast patrzeć sobie na ręce, z zachwytem ogląda swoje narzędzia, i wciąż przez nieuwagę obcina sobie palce...

256/

nocą, w starym teatrze duchy aktorów dalej grają swoją starą komedię...

 

257/

dłoń - czasem jest przed nim - wskazując kierunek, czasem toruje mu drogę, czasem popycha go w plecy, innym razem uderza...

258/

ten drugi - w lustrze - wskazuje mu ruchy, które powinien wykonać - jak w szkole na lekcji gimnastyki...

259/

ja zawsze źle się czuje...

 

260/

zawsze mówi - “potem, później, nie dziś” - i oto nagle, już jest - ostatnie okrążenie...

261/

czasem, gdy po mozolnym upadku osiąga wreszcie dno, cieszy się z tego stałego punktu - w końcu jakiegoś oparcia...

262/

co dzień podlewa łzami swoje zasuszone kwiaty...

263/

inni - ci których spotyka, są tylko dźwiękami jego melodii...

264/

nie może odczytać swojego pisma sprzed lat, nie rozumie już bajek, które kiedyś opowiadano mu przed snem...

265/

boi się pozostać sam w obcym domu - by nie posądzono go o kradzież jakiegoś niezwykle cennego przedmiotu...

266/

patrząc z wysoka, kiedy się spada - jakiś widok, jakieś zdarzenie z przeszłości nabierają tak wielkiej wagi- wciąż większej im bliżej do końca, im bliżej ziemi...

267/

poszli, znaleźli, dzieciątko w grobie...

268/

oto i całe jego życie: jeśli już powiedział A(aaaa !!!), musi powiedzieć B(eee!!!)), jeśli zrobił wdech, musi zrobić wydech, dalej to już idzie samo...

269/

tak bardzo jest kanciasty - każde zbliżenie powoduje ból...

270/

tak lubi powracać do nieznanej przeszłości, po to by rozprawić się ze zbyt znajomą teraźniejszością...

271/

psuje swoje ukochane zabawki, by móc potem nad nimi płakać, sprawia innym ból, po to by móc wzruszać się ich krzywdą...

272/

zawsze za mało, za mało, aż wreszcie dość, dość już, niech nie będzie już więcej nic...

273/

pomiędzy jednym i drugim człowiekiem dzieje się cały świat...

274/

kiedy sam zrozumie, że nie ma nic do powiedzenia - wtedy dopiero zaczyna mówić do innych...

275/

zjada swój czas łapczywie, aż do wymiotów, albo je powoli, ostrożnie - i ciągle umiera z głodu...

276/

każda rzecz, którą robi, staje się w końcu bolesnym, pęczniejącym wrzodem...

277/

tyle jest wyjść z tego świata, i tylko jedno wejście...

278/

to w nocy, we śnie dojrzewa ziarno, ale roślina nie przeżyje bez światła...

279/

przez całe życie stoi w drzwiach - gotowy do wyjścia - z płaszczem w ręce. Stoi tak, wciąż czekając na zaproszenie, by został...

280/

mówi, mówi - głośniej i jeszcze głośniej - mówi tak głośno, że nie słyszy już rytmu własnych kroków...

281/

zegar - strażnik jego niewoli, w trakcie wiecznego obchodu...

282/

ten, który mówi, opowiada baśń - sen, który pewnej nocy przyśnił się wszystkim ludziom, jacy byli i będą...

283/

i tylko gdy milczy - nie istnieje...

284/

zawsze ma pod dostatkiem tych zbrodniarzy z pierwszych stron gazet, po to by choć trochę poczuć się lepszym...

285/

każda łza - kilka słów mniej...

286/

w twarzy drugiego zawsze widzi swoje odbicie...

287/

wszystko to - jak świt po nieprzespanej nocy...

288/

mówią mu, że potem pójdzie gdzieś tam wysoko - i rzeczywiście idzie tam - schodząc coraz głębiej w dół...

289/

mężczyzna jak pająk tryskający jadem - rozsiewa zarazki życia, szuka śliskich wnętrzności żywiących się jadem...

290/

w zimie życie trwa nadal - podskórne, ciemne życie korzeni, które zgromadziły zapasy, jesień to śmierć, zima - oczekiwanie na ziarno dojrzewające w ciemności...

291/

z każdego słowa może wyrosnąć księga rodzaju...

292/

urodzeni - jak bliźnięta syjamskie, zrośnięci - choć z innymi rękami, inną twarzą...

293/

oderwane fragmenty swojego ciała pozostawia na brudnych prześcieradłach, na wszystkich przedmiotach których dotyka - z każdą chwilą coraz go mniej...

294/

oto symfonia ciała - kaszel, charkot, płacz, okrzyki bólu i jęki rozkoszy...

295/

tak długa jest droga poprzez wszystkie obrazy i słowa - od siebie, aż do siebie - choć wcale nie jest to powrót...

296/

nigdy i zawsze, zawsze i nigdy - tak bije zegar - wybija te dwa najstraszniejsze słowa...

297/

zbudzi się kiedyś w nocy i swoją okrwawioną głowę znajdzie na poduszce...

298/

pisze w środku nocy, przy słabym, mdłym świetle - mówi o świetle prawdziwym, którego nie zna, a jedynie przeczuwa...

299/

kiedy pozostaje kawałek pustego papieru, wymyśla coś, cokolwiek, aby go tylko zapełnić - pisze, pisze - i potem okazuje się, że znów zabrakło miejsca, że trzeba rozpocząć następną kartkę...

300/

z dwu idących przez pole minowe - ślepy przejdzie, a widzący nie - nawet choćby przezornie zamknął oczy...

301/

to jest księga przeciwieństw...

302/

chyba, jeśli, może, gdyby - słowa wątpiące - to nimi najłatwiej może siebie opisać...

303/

kłębowisko żył naciągniętych do ostateczności i stwardniałych na powrozy, mięso jeszcze krwawe, a już gnijące...

304/

zawsze uważa, że wszystkie ciosy wymierzone są w niego...

305/

zamyka oczy gdy przechodzi obok pól bitewnych, na których pozostawił swoją zaschniętą krew...

306/

jest dzieckiem szczęścia wychowanym przez macochę - nieszczęście...

307/

karma jest tym, co sprawia, że po jednym czynie przychodzi następny, jak słowo po słowie - to składnia życia, technologia bytu...

308/

wszystko to niepotrzebne - nieraz tak mówi - a jednak zawsze odkłada rzeczy, które mogą się jeszcze przydać...

309/

nie ma nic do powiedzenia, oprócz tego “nic”, które koniecznie musi wypowiedzieć...

310/

wszystko o czym pisze, i o czym mówi - te wszystkie opasłe tomiska - wszystko jest w jednej, taniej, miłosnej piosence...

 

311/

należy zawsze zachować bezpieczną odległość - na wypadek, gdyby ten drugi nagle rzucił się do gardła...

312/

otóż i on - nasz bohater - ktoś nieszczęśliwy i nikt szczęśliwy...

313/

i zawsze pozostaje mu tylko ta nadzieja na przeszłość...

314/

białe - tylko wtedy jeśli czarne, i odwrotnie, a wszystko raczej brudne, zamazane...

315/

jego bezsilność - rodzi wyobraźnię...

316/

zobaczyć już raz to wszystko, spojrzeć przez tę dziurkę od klucza - szkło powiększające...

317/

jego życie nie jest wcale jak wyboista droga - raczej jak niewygodny but - kaleczy stopy, gdziekolwiek by nie poszedł...

318/

lis ukryty w norze, nad ranem słyszy szczekanie psów i zgrzyt łopat - o świcie wychodzi ze snu jak z trumny - kolejny dzień będzie wysysał własną krew...

319/

wciąż prowadzi niekończące się dochodzenie przeciw sobie samemu - do siebie samego...

320/

przeżyty i przeżuty dzień - fermentuje - tak powstają sny...

321/

znalazł małą bryłkę złota i pognał do domu, nie wiedząc, że głębiej kryła się cała żyła, a kiedy powrócił, ziemia zdążyła już zasklepić swoją ranę...

322/

wciąż coś tworzy, nie wiedząc, że wszystko jest już stworzone...

323/

bywa, że łzy działają na niego jak balsam - i tak żywe ciało zamienia się w mumię...

324/

każda droga prowadzi właśnie tam, gdzie w tej chwili chce dojść...

325/

sufler zawsze podpowiada mu fałszywy tekst...

326/

zawsze szuka jeszcze mniejszego schronienia - idealnie dopasowanego - ale nawet we własnej skórze ma za dużo miejsca...

327/

gdy zetrzeć farbę pokrywającą twarz, pod uśmiechniętą skorupą znajdziemy blizny, pęknięcia i krwawiące jeszcze rany, ale nawet gdy zostanie z niego tylko kupka kości dalej będzie powtarzał, że jest w świetnej formie...

328/

przez jego ręce przesypuje się złoty pył - ale nigdy dosyć na raz, żeby można było nazwać to bogactwem...

329/

zawieszony, kurczowo trzyma się krawędzi przepaści, ciężar ciała ściąga go w dół, i chce tylko utrzymać się tu - na wpół już pożarty. Boi się

gwałtownego wysiłku, skurczu mięśni - by wyjść do góry - i tak zostaje, z rękami wczepionymi w kamień...

330/

ma twarze na wszystkie strony świata, ale jego oczy zawsze widzą to samo. Kiedy jedna twarz płacze, druga się śmieje - z tego samego powodu...

331/

to jest czyściec, pralnia, przedmieście...

332/

tak ciemna jest noc za oknami dla tego, kto stoi w oświetlonym pokoju...

333/

panicznie boi się duchów wszystkich tych, których w sobie pochował - tych, którymi był, zanim stał się tym kim jest. Widzi w snach jak te postaci

wyciągają kościste ręce aby go dopaść - jest w końcu owocem ich grzechów...

334/

po kolana w bagnie - podnosi wzrok ku niebu - i znów pada na twarz. Powinien jednak raczej patrzeć pod nogi, by móc kiedyś stanąć na suchej ziemi...

335/

pomiędzy aktorami i publicznością jest szyba. Jedni i drudzy krzyczą- nic nie słysząc...

336/gab.gar.mar/

to długi sen w dniu narodzin...

337/

na obraz i podobieństwo - to znaczy, że jest tak samo jedyny, tak samo niewidzialny, i nie do dotknięcia...

338/

w ścianach jego przytulnego domu - jakże komfortowo mieszka robactwo...

339/

wciąż się oddala - nie zbliżając się do niczego...

340/

w najgłębszych ostępach, zaczajeni, kryją się starzy bogowie...

341/

i tak każda kryjówka, w końcu okazuje się zasadzką...

342/

na grobie położą mu zegarek, zatrzymany w chwili śmierci...

343/

nigdy nie może do końca zakopać swoich umarłych...

 

344/

czasem zatrzymuje się pośrodku drogi i pyta sam siebie “kim jestem”? Nie po to jednak by zaraz sobie dumnie odpowiedzieć - jak robi to zazwyczaj -

ale tak, jakby nie mógł uwierzyć we własne istnienie. I wtedy pojawia się ten potworny strach - że jeśli potrwa to jeszcze chwilę dłużej, to nigdy nie

zdoła już powrócić...

345/

jak wściekły, rozjuszony byk wciąż widzi czerwoną płachtę, nigdy nie widząc ukrytej za nią szpady...

346/

widać tylko poruszające się usta - ale co one mówią?...

347/

myśl idzie za nim krok w krok - aż do chwili gdy ją wypowie...

348/

oboje jadą w tym samym pociągu, siedząc naprzeciw siebie. Ona widzi to co zostaje za nimi, on - to co jest przed. Albo odwrotnie...

349/

i zawsze wszystko tylko lekko zacerowane...

350/

w mroku nie może oddzielić swojego cienia od wszystkich innych cieni...

351/

utrzymywanie tej garbatej równowagi jest bardziej bolesne od samego upadku...

352/

na dachach kościołów umieścił krzyże, na dachach domów - anteny, zawsze jest gotowy, zawsze czeka na sygnał, na znak...

353/

kiedy oboje mówią naraz - nie mogą nic zrozumieć. Gdy jedno mówi - drugie nie słucha. Tak więc, mówią wciąż do siebie - czasem tylko szukają swoich uszu w drugim człowieku...

354/

cały ten smród wciąga na siebie - wraz z ubraniem...

355/

ma wrzody na mózgu - to pewne, kiedy jedne się goją, inne już dojrzewają...

356/

faktycznie, tak jak uważa - jest pępkiem świata - śladem po ranie, po oderwaniu...

357/

wciąż dokonuje ekshumacji swoich własnych zwłok...

358/

i ta ciągła potrzeba braku...

359/

czasem woli raczej czołgać się i upadać, niż pozwolić się prowadzić utartą ścieżką...

360/

jego tak długo oczekiwane dziecko sprawia straszny ból przychodząc - a potem okazuje się, że jest martwe - cały ten ból na darmo...

361/

wszystko już zapisane i opowiedziane - teraz musi tylko znaleźć kogoś, do kogo mógłby wysłać ten list...

362/

ukrywa się w swoim własnym grobowcu...

363/

ciężar - to ciśnienie jakie wywiera na niego świat. Kiedy leży - ciężar jest najmniejszy - to właśnie w łóżku śpi, rodzi się, kocha, płodzi i umiera.

Czasem bywa, że zostaje powieszony pomiędzy niebem i ziemią- po to by mógł wreszcie naprawdę poczuć to, co ściąga go w dół...

364/

zawsze je na brudnym talerzu...

365/

jest raną poszukującą noża...

366/

każda miłość to nowa broń przeciwko pustce - potem musi uciekać przed jej odwróconym ostrzem...

367/

nigdy nie ma dość siły by otworzyć te drzwi - ale nie może ich też do końca zamknąć - zawsze wpada światło, zawsze słyszy wiatr...

368/

w wysokiej trawie, niezgrabnymi palcami starca poszukuje tego, co upuściły drobne rączki dziecka...

369/

nawet swoje ciało uważa za część garderoby i wciąż zmienia jego postaci...

370/

gdy jest czegoś pewien - straci to.

Gdy wątpi - otrzyma, do tego stopnia lubi sam siebie zaskakiwać...

371/

“jaki pan - taki kram” - nie słucha uważnie tego, co sam mamrocze...

372/

jego sztuka zawsze powstaje - z upadku...

373/

idzie zrośnięty z trupem, którego niesie na plecach...

374

w każdym kamieniu mieszka posąg...

375/

taki zmartwiony - z każdym dniem coraz bardziej martwy... 

376/

to nie jest słabość rąk - kiedy odbiorą mu kamień, który mozolnie toczył pod górę - będzie nadal szedł przed siebie z wyciągniętymi rękami, z tym

samym wyrazem cierpienia na twarzy - i tak samo spadnie w dół...

377/

jest związany, nie zjednoczony...

378/

jego wykres wciąż zbliża się do punktu gdzie rachunek się kończy, gdzie zaczyna się początek - i nigdy go nie osiąga...

379/

jeden - pełnia, dwa - walka, trzy - chaos, cztery - powrót jedności. Trzy gwoździe i czwarte wolne ramię - kierunek “do wyjścia”...

380/

niech trójkąt stanie się kwadratem...

381/

i tylko w miłości na zawsze pozostaje dzieckiem...

382/

broni się przed wnętrzami, które go oczekują i wspomina te, które opuścił...

383/

zawsze pozostaje mu dziecięcy smutek - żal zepsutych zabawek...

384/

rodzi się ze znakiem minus, potem ewentualnie może go przekreślić...

385/

jest tak głęboko wrośnięty korzeniami, nie w ziemię - w drugiego człowieka...

386/

dopiero gdy widzi, że wszystko jest zupełnie stracone, dojrzewa do tego, by oddawać się najprostszym przyjemnościom i dostrzegać zalotny urok życia...

387/

prawdziwy cel jest niewidzialny - jeśli tak nie jest - to nie cel widzi, a jedynie wskazówkę...

388/

jego pancerz - kolczasta otoczka tak kruchej delikatności...

389/

może teraz pójść wszędzie - dlatego nie idzie nigdzie. Siada w miejscu które uznał za środek, siada i patrzy w dół...

390/

tyle postaci ma w sobie ilu jest ludzi, z którymi rozmawia...

391/

nic się tu nie porusza - oprócz ust...

392/

każdego dnia zdziera zasłonę, nocą ona znów odrasta...

393/

zawsze tak bardzo przejmuje się tym, by nie tracić czasu, a zapomina o zasadzie podstawowej - że żeby zyskać, trzeba stracić...

394/

ta melodia, której za nic nie może sobie przypomnieć - choć ona wciąż żyje i pożera inne melodie...

395/

odrapane ściany, warstwy wciąż innej farby, i znowu tylko ten stary brud...

396/

zawsze śpi z otwartymi oczami...

397/

płynący strumień może zostać zatamowany, ale dopiero gdy całkiem wyschnie - znika przeszkoda. Jeśli strumień zmieni kierunek - będzie musiał przekroczyć go znowu - w innym miejscu, w innym czasie...

398/

we wszystkich ruchach, słowach, dźwiękach - jest to porozumiewawcze mrugnięcie okiem...

399/

dopiero gdy wróci z pustyni, może to opowiedzieć - oczywiście jeśli uda mu się powrócić...

400/

tak dobrze już zna ten taniec - zawsze może przewidzieć następny ruch...

401/

jego światło nie ucieka już przed nim, droga w noc, droga w światło, droga w ciszę, wszystko jest, wszystko nie jest, wszystko jedno...

402/

kiedy się to zaczyna, nie musi już dbać o podział słów, które same siebie dyktują...

403/

i zawsze tylko próby, po których nigdy w końcu nie było przedstawienia...

404/

stanąć prosto, rozłożyć ręce, i kręcić się wokół własnej osi, aż mózg odejdzie od kości - wtedy niech on wreszcie upadnie - bohaterski strach na wróble...

405/

rodzi się w nim jak owoc, potem odrywa się i spada, i znajduje go ktoś inny...

406/

mimo wszelkich prób, wszystkich usiłowań, wciąż nie potrafi rozłożyć “cz” na “c” i “z”...

407/

całe jego życie złożyło się na tę właśnie chwilę, w której obecnie przebywa. Całe życie jakie było dotychczas - nie powinien więc mówić - “ach, gdybym wtedy skręcił w lewo”...

408/

mistyka i mistyfikacja, masakra i maskarada...

409/

nuda jest początkiem mądrości...

410/

wywołuje wilka z lasu, bo chciałby go czasem spotkać też na otwartej przestrzeni, ale cóż - to niemożliwe - poza lasem wilk nie istnieje...

411/

wciąż wierzy w różne “drogi” i “ścieżki” - i tak za pomocą tyczki chciałby przeskoczyć siebie samego...

412/

język - machina wojenna, za pomocą której beznadziejnie walczy sam ze sobą...

413/

kropla deszczu spada i ginie w kałuży. Kałuża paruje i staje się tysiącem kropel - jest wodą i tylko na chwilę osiada na przedmiotach, a potem znowu spływa w dół...

414/

nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło...

415/

taniec szkieletów - upojone zapomniały, jak upiornie klekoczą ich kości...

416/

pytanie jest zaproszeniem - jak okręt stojący w porcie na kotwicy - wzywa żeglarza do podróży....

417/

niech zarosną dzikim zielskiem tamte ścieżki, na których już tylko żal dawnych kroków czeka na niego, małe złośliwe zwierzątko, ukryte w zasadzce z liści ubiegłej jesieni, z oczami wbitymi w jego oczy - to jego spojrzenie czuł stale za plecami. Kroki coraz wolniejsze, coraz cichsze na korytarzach, krew powoli zastyga, spieniony niegdyś nurt, płonąca lawa, niecierpliwe drgnienie napiętych mięśni brzucha, strumień zarasta bólem i wspomnieniem. A zatem brzegi, od których uciekał, pragnąc pozostać zawsze w środku nurtu, na grzbiecie fali, zbliżyły się do siebie, czas przyszedł do niego w odwiedziny, jak gość nieproszony, któremu nie może powiedzieć, że się śpieszy, że właśnie musi wyjść - bo to czas się spieszy - to oni obaj śpieszą się razem...

418/

siedzi w kinie, razem z innymi których nie zna, nigdy ich nie zobaczy w świetle, a gdyby nawet zobaczył, to i tak nie rozpozna. A tam wszyscy razem

widzą to samo - chociaż wewnątrz i tak każdy we własnej ciemności....

419/

kupił ten kawałek ziemi, ma go teraz na własność, tych kilka krzaków, trawę i jedno drzewo pośrodku. A także wszystko co jest pod spodem, aż do

płynnej magmy we wnętrzu ziemi, i wszystkie żyjątka - robactwo, które pożarło go już tyle razy...

420/

na początku było lustro...

421/

to co mówi, to jest wiadomość w butelce - nigdy nie będzie wiedzieć, czy dotarła do kogoś, czy ktoś odczytał to pismo obrazkowe...

422/

żeby rozwiązać tę krzyżówkę, musi najpierw znać hasło. By złamać ten szyfr, musi wiedzieć o czym on mówi. Sens cząstek składa się na sens ogólny, ale cząstki może pojąć tylko w kontekście rozwiązania...

423/

stoi w muzeum, przed słynnym starym obrazem, na którym widać różne kształty - przedmioty, których kiedyś ktoś używał, jakąś twarz. Obraz pokryty jest siatką pęknięć. Kiedy tak stoi i patrzy, zaczyna dostrzegać drugi rysunek - wewnątrz tamtego - złożony z tych właśnie drobnych pęknięć. Ten rysunek nie przedstawia kształtów znanych, ale pokazuje wzór, który będzie taki sam, nawet wtedy, gdy zupełnie zmieni się krój ubrań, a ten kto patrzy, nie będzie mógł nawet przypuszczać, do czego służyły przedstawione na obrazie przedmioty...

424/

bez tego, który odczytuje, nie byłoby dzieła, bez dzieła nie byłoby tego, który odczytuje...

425/

jest muzykiem w olbrzymiej orkiestrze - gra - choć nie słyszy swoich dźwięków. Czasem tylko przeczuwa rękę dyrygenta - nie wie, że zawsze gra tylko

właściwe dźwięki, może nie piękne - ale zawsze na miejscu, najodpowiedniejsze...

426/

czasem idzie tak wolno, prawie w bezruchu - jakby stał w miejscu - a świat przesuwał się obok...

427/

wywoływanie duchów, wywoływanie filmów - jakaś chwila, dawno temu, jakiś dzień na wczasach, a może czyjś ślub - powróci w wierszu, może w obrazie. Wtedy stara klisza jest wywołana....

428/

alan, edgar alan - obudzony w grobie, urodzony w grobie - wszystko tak blisko, w zasięgu ręki, doskonałe zabezpieczenie, tak blisko, tak blisko - powietrza, powietrza, powietrza!!!...

429/

sadzi drzewo, wierząc, że będzie tym samym, który zbierze owoce...

430/

zero - elipsa, prawie koło - jeszcze w świecie liczb, w porządku liczenia, choć już poza niego wykracza...

431/

schody są tak strome, że musi uważnie patrzeć pod nogi, by się nie przewrócić, i w chwili gdy to robi, traci równowagę - przewraca się - spada...

432/

wszystko jest liczbą, albo może nią zostać wyrażone, ale prawo, czy też zasada, jest poza światem liczb...

433/

przegląda się w szybach nadjeżdżającego z przeciwka pociągu - to jakby portret w czasie, w biegu - widzi swoją twarz zamiast tamtych za szybą, innych, obcych...

434/

umierający w malignie, na granicy światów - zwidy, halucynacje - nie widząc tego co jest obok, na wyciągnięcie ręki. Nie poznaje już nikogo, tylko te

twarze i słowa sprzed lat - przeszłość, i jeszcze to co będzie - ci którzy czekają po tamtej stronie...

435/

śpiesząc się na przystanek, biegnąc do autobusu - nie podnosić wzroku, nie patrzeć czy już nadjeżdża. Patrzeć pod nogi, żeby się nie przewrócić, i biec jak najszybciej...

436/

odcina sobie rękę, albo nogę, po to żeby ją zjeść, żeby głowa mogła to zjeść - własne ciało - a w nim ciała przodków...

437/

siedząc w całkowitym bezruchu, powtórzy te słowa sto, tysiąc i milion razy, bez sensu, bez potrzeby, i wreszcie ten jeden raz - słowo zabrzmi we

właściwej chwili - i drzwi się otworzą i wszystko stanie na właściwym miejscu...

438/

który to już raz wrzeszcząc wniebogłosy budzi się - w grobie...

439/

a oto nasz najnowszy model - klatka, którą można rozbudowywać dowolnie: wszerz, wzdłuż, w górę, i w dół. Kawałek po kawałku, segment po segmencie, sześcian po sześcianie - może być tak wielka, że nie zdołacie się jej nigdy zobaczyć w całości - ale zabezpieczenie mimo to jest doskonałe! I tak nie da się z niej wyjść...

440/

nocny okręt, ziemia daleko, bardzo daleko, zbliżając się powoli, widać już światła na nabrzeżu. To tutaj będzie musiał wysiąść, zejść na ląd, ta droga w górę - tamtędy pójdzie - choć na razie nic na to nie wskazuje, bo statek płynie równolegle do brzegu. Od dawna przeczuwa, że mała zatoka otworzy się całkiem niespodziewanie, z lewej strony, ale teraz to nieważne. Ciemna woda odbija światła okrętu, morze jest spokojne, prawie bez żadnego dźwięku. I już nareszcie koniec - schody w dół - i ziemia pod stopami, i w końcu to jest ziemia, to jest coś trwałego, po wszystkich tych nocach i dniach, w górę i w dół, w dół i w górę - tak, to jest ziemia...

441/tom.zaj.zaw/

ultra krótkie opowiadania, czasem wręcz zdania - przebłyski rzeczywistości - prawda o niej to myśl, masa myśli niekoniecznie niesprzecznych...

442/

to jest ta chwila najstraszniejsza, najgorsza ze wszystkich - gdy ciemność już się rozproszyła, a słońce jeszcze nie wzeszło...

443/

dźwięki, obrazy, słowa - widzi już wszystko tak, jak ma być, jak być powinno, ale księga wciąż zamknięta...

444/

KONIEC, I OBY NIC WIĘCEJ DO DODANIA, NIE ZOSTAWIĆ PO SOBIE ŚMIECI, POSPRZĄTAĆ, KONIEC

 

 

 

 

 

 

strona główna