Stanisław Ignacy Witkiewicz

Do przyjaciół gówniarzy 


Motto: Kto się za ten wiersz obraża 
Ten się sam za gówniarza uważa 

Przeglądam w myśli wszystkich mych przyjaciół twarze 
I myślę sobie, och psiakrew! czyż wszyscy są gówniarze? 
Ach, nie! Jest kilku wiernych, z tymi pojechałbym nawet do Kielc. 
A reszta? Ach, reszta, proszę pani, to jest gówno, wprost na szmelc. 
Pytacie mnie, czemu do Kielc, a nie do Afryki lub na Borneo? 
O, tam łatwiej przyjacielem być wśród tropikalnych puszcz, 
Niż gdy za ścianą woła ktoś: puszcz mnie pan, ach, puszcz. 
A pluskwy, ach, nietropikalne, mnożą się jak w aparacie tym "Roneo". 
O, tak w ohydnej wszawości małego miastka, 
Gdy metafizyk głąb wypiera dowolna wprost namiastka, 
Gdzie zamiast uczuć wszelkich są tylko jakieś marne substytuty, 
A miłość dają tylko, ach, nieszczęsne prostetuty 
(Bo krzywych zabrakło już), 
A syf i tryper biegną w krok tuż, tuż, 
Gdzie zwykła dorożkarska buda zastąpi wszelkie narkotyki świata, 
I gdzie jedyne piękno jest: na zgniłych domkach jakaś, proszę pani, wieczorna, ta tak zwana,
ach, poświata, 
I wszystko to na tle zupełnej nędzy 
W smrodzie u gospodyni jakiejś potwornej wprost jędzy, 
W ciągłej niepogodzie, co lepsza jest od słońca, 
Bo wtedy wszystko zda się bliskim już, ach, końca - 
Tak sobie wyobrażam Kielce, symbol, jako szczyt ohydy, 
I jako jakieś Paramount najgorszej małomiasteczkowej brzydy. 
A może piękne to jest, ach, miasteczko, ach, i nawet miłe 
I niełatwo jest w nim złapać nawet kiłę... 
W każdym razie tam przyjacielem być i w tych warunkach 
Trudniej jest niż w afrykańskich najtropikalniejszych choćby wprost stosunkach. 
Gdy człowiek gębą sra, 
A tyłkiem podpatruje obroty gwiazd i mgławic dalekich spirale, 
Gdy mu muzyczka skądiś gra, 
A on gdzieś przy powale wydusza miliony pluskwich gniazd, 
Gdy beznadziejność dusi jak ohyda i śmierdząca zmora, 
Gdy człowiek sobie siebie widzi jako cuchnącego własnym sosem, ach, potwora - 
Może to wszystko przejdzie, ach, a może nie, 
W każdym razie to jest wszystko bardzo fe. 
A do tego napisane nie krwią a gównem, bardzo źle. 
Ja nie chcę tego, nie, nie, nie! 
Tak sobie wyobrażam Kielce, symbol, jako szczyt ohydy, 
I jako jakieś Paramount najgorszej małomiasteczkowej brzydy.