RECENZJE
I KRYTYKI, ZŁOŚLIWOŚCI I PRZYTYKI
Jarosław Jakubowski - recenzja"Karmasutry", Topos 1 (50) 2000 Marta Regnowska - recenzja "Księgi Nieurodzaju", Nowy Legion 8 (35) 2003 Krzysztof Biliński - fragment pracy rocznej dotyczący wiersza z "Księgi Nieurodzaju" - UJ 2002 Krzysztof Uniłowski - recenzja "Na przedmieściach", Fa-art Krzysztof Uniłowski - recenzja "Karmasutry", Fa-art Krzysztof Uniłowski - recenzja "Księgi Nieurodzaju", Fa-art Małgorzata Rygielska - recenzja "Księgi Nieurodzaju", Ha!art Mieczysłąw Orski - fragment z książki pt. "Co dalej z polską literaturą?" Zbigniew Chojnowski - recenzja "Na przedmieściach", Nowe Książki postać mi nieznana - wzmianka o "Księdze Nieurodzaju" - Czas Kultury
_____________________________________________________________________________________
Jałowa karma
_____________________________________________________________________________________ fragment z książki pt. "Co dalej z polską literaturą?", artykuł pt. "Nasza postdekadencja" Wydawnictwo Baran i Suszczyński, Kraków 1998 Jak już nadmieniłem, większość pozycji (w tym i wartościowych) na rynku naszej najnowszej prozy powstaje pod piórem nie tyle reporterów i komentatorów świata współczesnego czy podróżników wyobraźni, ile wytrawnych, wyspecjalizowanych teoretyków słowa, praktyków warsztatu, rewidentów fikcji. To nie polska, wrząca, nasycona sporami ideowymi i kłótniami ideologicznymi, najeżona ostatnio choćby krzyżami na żwirowisku empiria ani nie jej podłoże dziejowe, lecz sama literatura jako taka staje się wyzwaniem i problemem, pierwszorzędnym albo co najmniej istotnym układem odniesień, źródłem natchnień i pomysłów narratorów chyba już dominującego od kilku lat nurtu, by powołać się na przykłady m.in.
"Terminalu" Marka Bieńczyka, "Fractali" Nataszy Goerke,
"Antologii twórczości P" Cezarego K. Kędera, "Koziego rogu" Krzysztofa Myszkowskiego,
"Szkiców historycznych" Zbigniewa Kruszyńskiego, "Niebieskiej menażerii" Izabeli Filipiak i kolejnych tomów prozy tych autorów, a także
"Katedry" (choć tu na cenzurowanym staje w ogóle sztuka) Mai Jurkowskiej,
"Modliszki" Marka Kędzierskiego, "Cholernego świata" (z pewnymi zastrzeżeniami) Janusza Rudnickiego,
"Pieszczochów losu" Jacka Dąbały, "Wszędobylstwa porządku" Adama Wiedemanna, nie dostrzeżonego niesłusznie
"Artura" Joanny Sendłak, także nieco wcześniejszego "Spisu cudzołożnic" Jerzego Pilcha i mniej czy bardziej ustępujących im klasą innych utworów, w rodzaju
"Kabaretu metafizycznego" Manueli Gretkowskiej, "Fabulanta" Anny Burzyńskiej,
"Bulugula" Dariusza Bitnera, "Salve theatrum" Jarosława
Gibasa, "Na przedmieściach" Piotra Grzesika, "I jak inni" Daniela Karpińskiego,
"Wieku XXI" Ewy Kuryluk, "49 pomysłów na powieść" Krzysztofa
Vargi. /.../ _____________________________________________________________________________________ recenzja "Na przedmieściach" w Nowe książki nr11/1997
_____________________________________________________________________________________ Podobnym tonem przemawia podmiot wiersza Piotra Grześka w wierszu "Kolo Karmy" z tomu "Księga Nieurodzaju": _____________________________________________________________________________________ trakleny i inne pisma
_____________________________________________________________________________________
Bezokolicznik
jako środek wypowiedzi podmiotu w utworach poetyckich"
Teksty zbudowane jedynie przy użyciu bezokoliczników pojawiają się sporadycznie i to przede wszystkim w literaturze szeroko pojętego modernizmu. Znaleźć je można u Tadeusza Micińskiego, Antoniego Langego czy u rosyjskiego poety Maksymiliana Wołoszyna. Są obecne także w literaturze ostatnich lat, jak ma to miejsce w przypadku zbioru utworów Piotra Grzesika Księga Nieurodzaju. /.../ Rezygnacja
jest powodowana najczęściej niemożnością lub niechęcią poradzenia sobie z
nagromadzonymi przeciwnościami. Powoduje ją ból i rozpacz w kimś, kto wiele
sił wkładał w tę walkę. Sugerujący rezygnację zwrot: „Teraz już nic innego nie zostało, jak...”, posiadać może
jednak na tym samym planie tekstowym (tzn. opartym o formy bezokolicznikowe)
zupełnie odmienny charakter. Może odnosić się bowiem do ukojenia, spokoju,
wyciszenia. Taki sens wychwytuje się w wierszu Piotra Grzesika o inc. siedzieć teraz i patrzeć...: „siedzieć teraz i patrzeć w gasnący żar płomienie pojawiają się i znikają nie wiadomo gdzie nie wiadomo kiedy bladoniebieskie żółte czerwone słuchać ich syku płonące kamienie płonące kamienie tak siedzieć słuchać i patrzeć przed paleniskiem już wieczór zimne dłonie złożone nareszcie razem gasnący żar” Utwór
ten nie sugeruje ciągu dalszego, tak jak wiersz Micińskiego, nie stanowi
apogeum, które rozdziela świat podmiotu na ten przed i po. Sytuuje go raczej w
jednym momencie - nie istnieje żadna przeszłość ani przyszłość.
Wspomniany zwrot „Teraz już nic
innego nie zostało, jak...” wydaje się być przy tym jak najbardziej
na miejscu (zresztą przywołuje go już po części pierwszy wers), ale raczej
nie odnosi się do rezygnacji lecz do ukojenia. Podmiot zdaje się sugerować,
że odsuwa od siebie wszystkie sprawy, z którymi ma do czynienia w życiu.
Jednocześnie wiersz buduje paralelę między podmiotem a gasnącym żarem, na
który on patrzy. Można wtedy pomyśleć, że jest to chwila śmierci, którą
ewokują poza gasnącym żarem jeszcze
słowa: „znikają nie wiadomo gdzie nie wiadomo kiedy (...) już wieczór zimne dłonie złożone nareszcie razem (...)” Może
to również oznaczać stan jakiegoś zatopienia się np. w medytacji,
odseparowaniu od wszystkiego dookoła, a skupieniu na tej jednej chwili. Jeżeli
jednak przyjąć, że jest to chwila śmierci, oczywistą staje się bierność
podmiotu, który nieruchomy otwiera się zmysłami słuchu i wzroku na świat,
jaki przychodzi mu opuścić. Nieunikniona
śmierć jest wydarzeniem, które nie pozwala na jakąkolwiek z nią walkę.
Przeciwstawienie się jej wywołuje zawsze negatywne uczucia. Dopiero rezygnacja
z działania przynosi spokój. W tym ujęciu łączy się sens użycia zwrotu
„Teraz już nic innego nie zostało,
jak...” dla określenia bezokoliczników, które mogą wskazywać
jednocześnie na rezygnację, mającą przynieść ukojenie. Skoro jednak starać się można odczytać wymowę utworu jako próbę opisu medytacji, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby bezokolicznik posiadał znaczenie chęci wyrażenia dystansu podmiotu do siebie samego i miał na celu wyrażenie owego chwilowego oderwania się od rzeczywistości, w której egzystuje człowiek. _____________________________________________________________________________________
PRZEDMIEŚCIA SENSU, Fa art nr 4(30) 1997
_____________________________________________________________________________________ Piotr Grzesik: Karmasutra.
Wydawnictwo Baran i Suszczyński. Kraków 1999 Coś (bo to ani raptularz, ani brulion, ani poemat prozą, ani powieść) napisanego w postaci numerowanych akapitów. Jeśli ktoś ma ochotę, by główkować nad konstrukcją utworu, to pewnie coś wymyśli, ale sam autor zachęca, żeby czytać jak leci i nie przejmować się tym szczególnym stanem skupienia tekstu (przynajmniej przy pierwszej lekturze). Technicznie Grzesik nawet lepszy niż poprzednio, tyle tylko, że nieco na siłę starał się nadąć tę skromną książeczkę do jako takiej objętości i stąd na koniec mamy sporo zapisków, które robią wrażenie kiepskich aforyzmów. Zareagować na to dziwo można albo wzruszeniem ramion, albo uznaniem je za ciekawostkę. Chyba żeby Karmasutrę potraktować poważnie, ale na to zdobędą się najwyżej ci, którym podobał się debiut Grzesika. I to byłoby na tyle. Aha, kręcę nosem na tytuł i zdobiące (?) książkę rysunki.
_____________________________________________________________________________________
Piotr Grzesik: Księga
Nieurodzaju. Wydawnictwo Krakowska Alternatywa Kraków 2001 Istnieje specyficzny rodzaj płyt, nazywany kolekcjami rarytasów. Chodzi tak naprawdę o odrzuty, które nie zmieściły się na innych płytach wykonawcy. Księga Nieurodzaju Piotra Grzesika to właśnie coś w rodzaju takiej kolekcji rarytasów, gromadzącej opowiadania, które nie pasowały do poprzednich książek, warianty tekstów już opublikowanych, juwenilia. Są również wiersze - te najszczersze, młodzieńcze, oraz parafrazy Georga Trakla. Jak łatwo było przewidzieć, Grzesik-prozaik bije na głowę siebie - poetę. Całość jest gęsto przetykana autokomentarzami, w których Grzesik zwierza się ze swoich pasji kombinatorycznych - zapewne po to, aby ostatecznie zrazić do swego pisarstwa Mieczysława Orskiego.
_____________________________________________________________________________________
Dämmerung und
Verfall * Ha!art
Analityczne rozpatrywanie wartości muzycznych doprowadziło do tego, że procesy muzyczne wyrażano we wzorach fizyczno-matematycznych. Nieco później jęła się posługiwać tymi metodami filologia. (...) Każda nauka, przyswajając sobie ową grę, tworzyła w tym celu odpowiedni język, złożony z wzorów, skrótów i kombinacji. (Hermann Hesse)
Do wszelkich wstępów, przedmów i uprzejmych wtajemniczeń w arkana dzieła, które właśnie zamierzam przeczytać, wolno przeżuć i należycie przetrawić od zawsze podchodzę z dystansem. Delikatnie rzecz ujmując mój stosunek do tego typu tekstów jest co najmniej ambiwalentny. No, bo skoro autor napisał, co napisał, to po co jeszcze wyjaśnia? Na początku, żeby od razu, z niekłamaną życzliwością, skierować czytelnika na właściwe tory? Albo, co gorsza, na końcu, uporczywie podtrzymując kontakt i przekonując do poglądów, w założeniu nie podlegających dyskusji? Pół biedy, kiedy celowo wpuszcza w maliny, ukradkiem wyśmiewając tych, co poszli na lep łatwych, gotowych interpretacji. To przynajmniej nie odbiera przyjemności błądzenia. Ale kiedy traktuje własne eksplikacje śmiertelnie poważnie, trzeba się po trzykroć zastanowić. Czy dyktuje to rzeczywista konieczność, czy tylko pragnienie kamuflażu. Piotr Grzesik z pewnością kierował się tym pierwszym i udało mu się uniknąć wielu raf, które czyhają na pisarzy skłonnych do rozbudowanych przedmów. Nie tylko mówi zajmująco, z sensem dopowiada także pewne, jak się przekonałam, niezwykle istotne niuanse. No i nie należy do wcale licznej grupy twórców, których komentarze są stokroć ciekawsze od samego dzieła. Muszę jednak przyznać, że wprowadzenie do Opowiadań z Księgi nieurodzaju przy pierwszym podejściu ominęłam. Ćwicząc siłę woli, poskramiając ciekawość. A wszystko to w trosce o czytanie nietendencyjne, nieuprzedzone. Chciałam też sprawdzić – i to bez niczyjej pomocy – jakie wrażenie zrobi na mnie Księga nieurodzaju po naprawdę znakomitym zbiorze Na przedmieściach i szczytnej w założeniach, ale jednak dość nużącej Karmasutrze. Potem dopiero sięgnęłam do autorskich wynurzeń. I jak się okazało – słusznie. Dzięki temu w czasie ponownej lektury skorzystałam z klucza: Ziemia i woda oraz Wygnanie to przypowieści wykorzystujące stylizowany historyczny sztafaż, Szaleńcy i Sieci jesienne opowiadania dawne, z różnych względów nie włączone do pierwszej książki, wreszcie kontynuacje, jak np. U wrót, które powstało w ścisłym związku z „cyklem” Na przedmieściach. Po czym z czystym sumieniem dokonałam selekcji. Skupiłam się mianowicie na tych tekstach, które w jakiś sposób, mniej lub bardziej wyraźny, odwoływały się do poprzednio już zastosowanej przez Grzesika metody powtarzania i przeplatania w opowiadaniach stałych motywów, każdorazowo przypisanych jednak odmiennym funkcjom. Wielość motywów i ich rodzaje bardziej szczegółowo niż podczas samego pisania książki określiła późniejsza systematyzacja oraz przeprowadzone operacje losowe. Teraz przytoczę tylko część otrzymanych w ten sposób elementów, a zainteresowanych taką techniką odsyłam do Księgi nieurodzaju, pomieszczonych tam opowiadań i fachowych komentarzy. Kto chce, niech czerpie inspiracje i ćwiczy, pisze, kontempluje. Wyodrębnione „całostki”, to m. in. *zima, śnieg, biel, *natura, las, *bycie widzianym, widzenie siebie, odbicie, lustro, *noc, wieczór, zmierzch, *bycie we właściwym czasie lub miejscu, *brat, *pytanie lub nie pytanie o drogę, czas lub wyjaśnienie, *odnalezienie kogoś, czegoś, siebie, *półsen, drzemka, *dziedzictwo, spadek (karma). Dowolne ich tasowanie przy jednoczesnym precyzyjnym konstruowaniu fabuły (kto czytał Na przedmieściach, ten wie, o czym mówię) daje w rezultacie prawdziwy majstersztyk. Ale to tylko jeden z pomysłów, chociaż o ogromnym potencjale wykonawczym. Jak wszystko podlega jednak czasowi, wyczerpaniu, nasyceniu. Zdaniem Grzesika poczucie przesytu przypomina ostateczne złożenie ofiary bóstwu. Ofiary, która była wymagana i została przyjęta. Najciekawsze chyba opowiadanie z Księgi nieurodzaju, U wrót, najlepiej czyta się mając w pamięci Powrót z debiutanckiej quasi-powieści. Gra jest widoczna nie tylko w obrębie tych tekstów, ale toczy się także między nimi, budując ciągi lustrzanych odbić, wzajemnych odpowiedników i pastiszowych niemal przekształceń. Echo, które dźwięczy w obu tytułach wspomaga również specyficznie rozumianą autarkię: te same zdania, jak np. inicjalne zdanie z Powrotu: Już z daleka widziałem, jak bardzo zapuszczony jest ogród. zostaje w partiach finalnych drugiego opowiadania: Teraz jeszcze tylko to wzniesienie, na które kiedyś wbiegałem, a które teraz ledwo mogłem pokonać, ślizgając się na oblodzonej drodze. Już z daleka zobaczyłem, jak bardzo zapuszczony jest ogród. Moje początkowe utyskiwania na pisarzy, którzy gros energii wydatkują na skomplikowane eksplikacje własnych (wy)tworów, wynikały więc po trosze z przekory, a po trosze miały przekonać do uzasadnionych (a jakże!) wyjaśnień w Księdze. Grzesika najefektywniej czyta się bowiem sięgając do jego książek na zmianę, a byłoby jeszcze lepiej czynić to jednocześnie. Dlatego teraz też mam pod ręką wszystkie teksty i to z bardzo prostej przyczyny: zabiegi stosowane przez autora Karmasutry w jednych opowiadaniach tłumaczą bowiem inne opowiadania albo ich fragmenty, gdzie niespodzianie odnajduje się doskonałe potwierdzenie poprzedzającego je autokomentarza. Interesujące? Zapewne. Proszę więc zobaczyć jak to naprawdę działa: w Oknie (Na przedmieściach) stały bywalec kawiarni szczegółowo opisuje swoje ulubione zajęcie – przyglądanie się przechodniom: Bywa też, że wymyślam sobie jakiś wzór, według którego prowadzę obserwacje. Może to być na przykład zwracanie uwagi na pewne części garderoby przechodzących, jak spodnie czy buty albo na części ciała – nosy, nogi lub biusty. Jeszcze kiedy indziej staram się wyłowić w tłumie wszystkich starców, wszystkie dzieci, wszystkich łysych, pijanych, obłąkanych(...). Mam nieskończone możliwości komponowania tego typu gier. (podkr. moje – M. R.) Jedna z nich polegała na tym, że zajmowałem się tylko co trzydziestą osobą przechodzącą ze strony lewej na prawą i na serwetce zapisywałem, czy to był mężczyzna czy kobieta, stary czy młody itd. Potem porównywałem wyniki z kilku dni(...). Możliwości komplikowania gier także są nieograniczone, a więc to pozornie bezsensowne siedzenie i gapienie się przed siebie zawsze jest w jakiś sposób nowe i odkrywcze. Podobne zamiłowania ma Hazardzista, który całe życie opracowuje rozmaite kombinacje... kasowania biletów. W Księdze nieurodzaju również widać sporo różnego typu zależności pomiędzy poszczególnymi tekstami. I tak np. Sieci jesienne, chronologicznie najwcześniejsze, podtrzymują znany z części Na przedmieściach klimat niesamowitości. Pozornie zwykła wycieczka do lasu, wycieczka, która ma być ucieczka od ludzi, a powrotem do wspomnień dzieciństwa, przeradza się niespodzianie w silnie odczuwaną Unheimlichkeit. Niepokój i niesamowitość zostały zresztą sprowokowane myśleniem o śmierci i przemianie: Popołudnie we wrześniu. Co może się stać w taki dzień? (...) przypomniał sobie, że takie w dni wczesnej jesieni bardzo piękne są lasy, zielono-rude, na wpół już umarłe. Wybór ścieżek podporządkowany został intuicji, instynktowi. Ale przypadkowa wędrówka okazała się wydaniem siebie na pastwę sieci: sieci dróg i sieci pajęczych. I tu cała historia staje się uniwersalną metaforą losu: Sam tu przyszedł, sam zastawił na siebie pułapkę. Każdy ma taką sieć i każdy wie, których nici należy unikać, żeby się na zawsze nie zaplątać. Poszedł za daleko w tym skomplikowaniu. Pomylił nici (...).Teraz wzbudzające w nim lęk pająki przędą sieć, zamykają go, oplątują. Przypominają więzienie, odcięcie od świata, ale obrazują tez upływ czasu. Pająk, arcytkacz świata zmysłów, zapewniający porządek Kosmosu, jest też tkaczem iluzji, pozorów; związany z Wielką Boginią i czarami uosabia w równym stopniu tworzenie, niszczenie, transformację. Czary jednak szybko się kończą, mija nastrój, któremu ulega się od pierwszych słów tego opowiadania. Ruda Pani, feeria szalonych barw – różnych odmian zgnilizny ucicha wraz z nadejściem zimy. Pozornie panuje teraz lód i sterylna, biała przestrzeń. Ale podskórne życie ziarna ukrytego pod śniegiem, które wszyscy uważają za martwe, nadal trwa. To zaledwie jeden z typów, quasi-genologicznych odmian, którymi w swoich książkach posługuje się Grzesik. Autor Karmasutry czerpie także inspiracje, co częstokroć widać już w samych tytułach, z wielu różnorodnych systemów religijnych. Konstruuje współczesne przypowieści, literackie parabole, prze-pisuje, z zaznaczeniem ich swoistej wariantywności, mity, zawsze silnie odwołujące się do archetypicznego wzorca. I takie właśnie opowiadania dominują w Księdze nieurodzaju; zwłaszcza proste, tytułowe: Księga nieurodzaju (Degenesis) - czyli próba ponownej interpretacji historii pewnego gatunku, opowiedziana naiwnie, która jako przyczynę ludzkiego upadku podaje niebaczne zastąpienie wielokrotnie złożonego rytmu, na który nakładała się polifonia tysięcy głosów wysokich i niskich, przyjemnych dla ucha i zdecydowanie brzydkich bezlitosnym i niepodzielnym panowaniem języka. Negatywne konsekwencje takiego postępowania wydają się oczywiste – nie od dziś wiadomo, że interpretacje interpretacji przysparzają więcej kłopotów niż same rzeczy (Montaigne). Pozorną klamrę dla tego tekstu tworzy Początek – jedna z możliwych wersji, gdzie kosmogonia i antropogonia wiążą się organicznie z ruchem, rytmem, dźwiękiem. Przyjrzyjmy się jednak przez chwilę samemu układowi tych opowiadań, a konkretnie ciągowi tytułów, które bez względu na treść, do której się odnoszą, mogą stanowić ramę, punkty wyjścia do zupełnie innej, a pośrednio przez nie sugerowanej narracji. Zakładając rozwój oparty na zasadach wynikania dodaję od siebie numerację, wskazując równocześnie kolejność, w jakiej występują w Księdze: 1. Ziemia i woda, 2. Początek – jedna z możliwych wersji, 3. Wygnanie, 4. Księgi (list z przyszłości), 5. Księga nieurodzaju (Degenesis) - czyli próba ponownej interpretacji historii pewnego gatunku, opowiedziana naiwnie, 6. Szaleńcy, 7. Sieci jesienne oraz poprzedzone osobnym wprowadzeniem (8.) U wrót. Taki „wyjściowy schemat” umożliwia dalsze kombinacje, łączenie motywów, elementów, prowadzenie przebiegu wydarzeń według wcześniej już zastosowanych przez autora reguł. Jednak ten zbiór, ta garść opowiadań, które noszą jeszcze wyraźne znamiona wcześniejszych literackich strategii i dokładnie przemyślanych, inspirowanych minimal music kompozycyjnych praktyk, to mimo wszystko Księga nieurodzaju, księga wyczerpania, księga, która najpewniej nie będzie już mieć kontynuacji. Zawarte w niej formy można bowiem– ponownie powołując się na wyjaśnienia autora – określić mianem ziaren albo zarodków, które wprawdzie wzeszły, ale owoc, który wydały nie zawierał nasion, z których mogłyby powstać formy następne. Taki właśnie przebieg przemian, które będą następowały w twórczości Grzesika przewidział już Karol Riffer w poświęconym książce Na przedmieściach szkicu 28 kamieni. Skrupulatnie analizując tę prozę, która już w momencie debiutu była propozycją dojrzałą, intrygującą i domagającą się szczegółowych eksplikacji, zauważył istotną prawidłowość: „Wejściem” jest całkowita Pustka, potem następuje etap bytu „w postaci wysoce skondensowanej”, potem substancja stopniowo się rozrzedza, następują rozmaite przeobrażenia i przetasowania elementów, na końcu zaś, po przejściu przez wszystkie układy i komplikacje, mamy powrót do Pustki. Taki obraz świata odpowiada wschodnim (zwłaszcza buddyjskim) koncepcjom na temat natury i prawideł rozwoju Bytu-Umysłu i może tez zostać odczytany jako symbol wyczerpywania, zużywania się formy - w tym wypadku pewnej konwencji pisania. Piotr Grzesik nie powinien chyba już więcej pisać krótkich opowiadań." Pierwsze zdanie z tego tomu, kierujące uwagę na zapuszczony ogród, zapowiedź niszczenia, rozpadu, wreszcie nieuchronnej przemiany, znajduje więc ostateczne dopełnienie - i spełnienie - właśnie w Księdze nieurodzaju. Ale czyż każdy upadek, każda śmierć nie jest jedynie zapowiedzią innego początku? Grzesik przyznaje przecież, że pomimo martwoty, doszczętnego wyeksploatowania form, które spotykamy w Księdze..., tworzy nadal, tym razem prozę afabularną. Jak będzie wyglądała na tle dotychczasowych dokonań? Nie wiem, ale jestem ciekawa.
TRAKLEN
Durchführen
heisst: Durch weile Räume führen. **
Sator Arepo tenet opera rotas. ***
(...) niewątpliwie jest to poeta, którego język jest mi najbliższy - jego krajobrazy, jego wyrażenia, jego obsesje są najbardziej moimi ze wszystkich poetów jakich znam - pisze Grzesik o Georgu Traklu. Pierwsze spotkanie z jego twórczością (płyta Klausa Schulze, poświęcona wybitnym artystom niemieckojęzycznym przełomu wieków, na której przy towarzyszeniu transowej, niesamowitej muzyki ktoś recytował wiersze Trakla) na długo pozostało w pamięci. W Na przedmieściach znajduje się nawet poświęcone mu opowiadanie Cmentarz. A w Księdze nieurodzaju hołd - eksperyment: TRAKLEN. Co znaczy owo traklen? A może, zgodnie z budową słowotwórczą, trakl-en? Tak jak schreiben czy reden ma oznaczać "mówienie (czy też raczej pisanie) Traklem" - zupełnie tak, jakby ów "trakl" był jakimś obcym, tajemniczym i magicznym językiem, którego można się nauczyć, który można zrozumieć do tego stopnia, że możliwe stanie się by samemu umieć się w nim wypowiadać. TRAKLEN zbliża się więc do czasowników czynności (Tätigkeitsverben) i procesu (Vorganagsverben); jest niejako synonimem działania, energii zmiany. Podstawą do owego wyjścia poza, eksperymentu, były wszystkie słowa kluczowe charakteryzujące poezje Trakla, sprowadzone do "formy czystej", słownikowej, a następnie "przetasowane". Autor posłużył się przy tym metodą, którą od wielu lat stosuje we własnych kompozycjach muzycznych - trzeba bowiem zaznaczyć, iż niezbędne dla zrozumienia twórczości Grzesika są nie tylko drobiazgowe, filologiczne i filozoficzne analizy, ale również używane przez niego sposoby komponowania muzyki, silnie nawiązujące do nowych, XX-wiecznych nurtów. Z pewnością szczególnie ważną rolę odgrywa tu "minimal music", muzyka repetytywna, której istotą jest radykalna selekcja dźwięków, współbrzmień, barw muzycznych i rytmów oraz obsesyjna powtarzalność, przyjęta jako zasada kształtowania toku muzycznego. Wyraźne są także powinowactwa z muzyka medytacyjną i punktualizmem, z wcielaną w życie i twórczość "celowa bezcelowością", fundamentalna regułą filozofii Zen. (zob. www,ha.art.pl/klandestein). Operowanie pojedynczymi dźwiękami lub strukturami interwałowymi powoduje, że każdy element jest niejako autonomiczny, "wyosobniony", otoczony pauzami. U Antona Weberna, którego kompozycje stały się inspiracją dla założyciela Klandestein, punktualizm był wtórna kategorią techniczną, wynikłą z zastosowania serializmu. Grzesik natomiast, poszukując pomysłu, który podkreśliłby ulotność, nieustanne stawanie się muzyki improwizowanej, a jednocześnie byłby oparty na pewnej zasadzie mogącej generować nieskończenie wiele rozwiązań w ramach przyjętej struktury, wprowadził losowo wybrane sekwencje dźwięków przyporządkowane konkretnym dniom tygodnia. To pozwoliło na realizację rozmaitych przekształceń. Nawet jeśli "moduł" z dni 11.06.2001 - 17.06.2001: A /A# /G /C /A /A# /A potraktuje się jedynie jako wzór tematu (dla przykładu: szereg w Kwartecie dętym op. 26 Schönberga brzmi es - g - a - h - des - c / b - d - e - fis - as - f). Tak więc Grzesik próbuje odpowiedzieć - i odpowiada! - na zasadnicze pytanie stawiane kiedyś Webernowi: "Jak możliwa jest swoboda inwencji, skoro trzeba zachować następstwo dźwięków szeregu leżącego u podstaw kompozycji?" Twórca Passacaglii, w szkicu Droga do Nowej Muzyki, nawiązując do artykułu Karola Krausa o języku, napisał, iż ogromnie ważne jest, by ludzie znali materię, którą nieustannie się posługują. Piotr Grzesik niewątpliwie zna się i na muzyce, i na języku. A przy TRAKLEN jednym z podstawowych problemów do rozwiązania - problemem wszak dla krytyka i interpretatora - staje się szczególny rodzaj powiązań między muzyką a literaturą, zastosowany przez pisarza tym intersemiotycznej transpozycji. Nie ma bowiem nic prostszego "niż twierdzić o "muzyczności" takiego czy innego utworu ze względu na pewne cechy języka lub konstrukcji, a zarazem nic trudniejszego, niż wytypować ogólnie i wyjaśnić potencjalne jej przejawy, mówić o "muzyczności" literatury." (A. Hejmej). Procedury postępowania przyjęte przez autora Karmasutry dotyczą głownie sposobu istnienia technik muzycznych w dziele literackim i możliwości ich wykorzystania przy tworzeniu kolejnych utworów na bazie swoistego "materiału źródłowego", jakim są przekłady wierszy Georga Trakla. Grzesik wspomina nawet, że przy TRAKLEN podążał tropem Johna Cage'a, "przepisującego się" przez Finnegans Wake, który posłużył się wtedy metoda aleatoryczną: kolejne wyrażenia opartych na nazwisku James Joyce mezostychów wybierał na zasadzie operacji losowych, najczęściej korzystając w tym celu z Księgi Przemian - I Cing. Wcześniej zresztą także tworzył utwory konstruowane z udziałem operacji losowych (chociażby Music of Changes, które miały być wyrazem dzieła niezdeterminowanego). Pragnął połączyć dźwięk, muzykę i słowo. Nieco inaczej założyciel Klandestein: pozostając przy metodzie generowania losowego (także I Cing, tarocie i rachunku prawdopodobieństwa) i świadomych odwołaniach do aleatoryzmu (utwory aleatoryczne w muzyce mogą mieć wiele różnych realizacji; jeden zapis kompozycji prowadzi do różnych obrazów dźwiękowych) skupia się na formie językowej. Dokonuje - jak sam to nazwał - pewnego rodzaju "sekcji" na wierszach, po to, by po "montażu aleatorycznym" przedstawić czytelnikowi już nie liryki Trakla, lecz ich esencję - TRAKLEN. Punktem wyjścia są przekłady, z reguły, co w przypadku austriackiego artysty symptomatyczne, kilka przekładów, czasem, jak przy Dzieciństwie i Gródku, dosłowne tłumaczenia słownikowe oryginału z odnotowaniem i wykorzystaniem wszelkich lingwistycznych niuansów. A jeśli "tłumaczenie nie jest transkrypcją, przenoszeniem znaczenia z jednego języka do drugiego", lecz "pisaniem, (wy)twórczym pisaniem, którego domaga się oryginał", które poszerza go i modyfikuje (J. Derrida), to TRAKLEN uznać należy za działanie co najmniej drugiego stopnia. Oryginały, tłumaczenia, wreszcie stworzone przez autora Księgi nieurodzaju kompilacje tych tekstów, które, po sprowadzeniu każdego wyrazu do jego podstawowego kształtu gramatycznego, stały się elementami losowania. Efektem są poematy bazujące na słowach kluczowych tychże wierszy, poematy - muszę dodać - częstokroć zaskakujące. Celem było poszukiwanie nowych związków pomiędzy słowami Trakla; tak narodził się m.in. losowy inwariant Psalmu (części III), z omówionym przez Piotra Grzesika poruszającym fragmentem: Rozpad w dole mrocznym Dzieciństwo o stopach pożółkłych Szare robaki Mistrza. Pobrzmiewa tu oczywiście i starzec-dziecko, dziwny, fascynujący puer-senex, i Celanowska Todesfuge, i Nosferatu wampir Herzoga. Każde słowo, nawet wielokrotnie użyte, zyskuje więc za każdym razem nowe znaczenie; znaczenie, które, co istotne, idealnie współgra z klimatem oryginalnych wierszy. We wprowadzeniu autor cytuje Krzysztofa Lipińskiego, który stwierdził, iż z porównania wczesnej i późniejszej twórczości Trakla wynika (...) następujące spostrzeżenia: świat fascynacji i głównych motywów nie zmieniał się, zmieniała się natomiast forma i sposoby poetyckiej realizacji (...). Dla mnie ważniejsza - i jak sądzę, w kontekście TRAKLEN o wiele ciekawsza, jest wypowiedź Andrzeja Lama: "Ustawiczna praca transformacyjna poety nad kolejnymi wariantami tych samych motywów bądź całych tekstów, przypominająca komponowanie utworu muzycznego, wiernie odzwierciedla tę gorączkę narodzin w śmierci." Eksperyment Grzesika okazuje się więc w równym stopniu re-produkcją co interpretacją. Nie tylko uwalnia nowe łańcuchy skojarzeniowe, daje odczuć płynącą z TRAKLEN energię i postuluje lekturę subwersywną. Przez tłumaczenie tłumaczenia, łączenie, tasowanie potwierdza - i utwierdza - oryginał. Niewiele tego typu udanych przedsięwzięć we współczesnej polskiej literaturze. I niewiele tak ujmujących hołdów.
* * * Z prawdziwym zaciekawieniem przeczytałam TRAKLEN, ale wierszom samego Grzesika już nie dałam się uwieść. Z żalem przyznaje - podobały mi się dużo mniej niż poprzednie transformacje. Ale autorskie wyznanie: Kiedyś wydawało mi się, że umiem pisać wiersze, potem byłem przekonany, że ta forma jest mi zupełnie, całkowicie obca, teraz uważam, że kiedyś będę umiał je pisać(...) daje mi jakąś, nikłą co prawda, ale jednak nadzieję na spotkanie intrygującymi, niebanalnymi tekstami. Póki co czytam Kolorową jesień i Muzykę w Mirabell (kto wie, że to są wersje tego samego wiersza Trakla?). I czekam.
* Jest to tytuł wiersza Georga Trakla Zmierzch i upadek.
** "Przetwarzać znaczy: rozwijać w szerokiej perspektywie." Podałam w oryginale dla zachowania gry słów. Chodzi oczywiście o metaforyczne określenie techniki dwunastotonowej.
*** Jest to stara łacińska sentencja łacińska: "Siewca Arepo trzyma dzieło w obiegu", którą Webern zakończył swój wykład w dniu 2 marca 1932 roku, a jednocześnie podstawa do zbudowania kwadratu magicznego, który posłużył kompozytorowi do unaocznienia podstawowej zasady techniki dwunastotonowej - równouprawnienia szeregu oryginalnego, raka i raka w odwróceniu.
|