strona główna

 

RECENZJE I KRYTYKI, ZŁOŚLIWOŚCI I PRZYTYKI  
-  NIEZGŁĘBIONE MĄDROŚCI ORAZ ZWYKŁE BREDNIE:

 

Jarosław Jakubowski - recenzja"Karmasutry", Topos 1 (50) 2000

Marta Regnowska - recenzja "Księgi Nieurodzaju", Nowy Legion 8 (35) 2003

Krzysztof Biliński - fragment pracy rocznej dotyczący wiersza z "Księgi Nieurodzaju" - UJ 2002

Krzysztof Uniłowski - recenzja "Na przedmieściach", Fa-art

Krzysztof Uniłowski - recenzja "Karmasutry", Fa-art

Krzysztof Uniłowski - recenzja "Księgi Nieurodzaju", Fa-art

Małgorzata Rygielska - recenzja "Księgi Nieurodzaju", Ha!art

Mieczysłąw Orski - fragment z książki pt. "Co dalej z polską literaturą?"

Zbigniew Chojnowski - recenzja "Na przedmieściach", Nowe Książki

postać mi nieznana - wzmianka o "Księdze Nieurodzaju" - Czas Kultury

 

 

 

_____________________________________________________________________________________

 

Jarosław Jakubowski

Jałowa karma

Topos 1 (50) 2000



Człowiek staje przed tablicą pełną niezrozumiałych znaków, które przed nim postawili tu inni. Wydaje mu się, że obserwuje go niewidzialny Nauczyciel, który czeka na właściwą odpowiedź. Ale - okazuje się, że klasa jest pusta, tablica czysta, a tak pożądany Wzór - do niczego już niepotrzebny. Liczy się tylko „twarda ziemia" pod stopami. Tak w streszczeniu zaczyna się tom prozy poetyckiej Piotra Grzesika. Czym jest czas, przestrzeń, czym jest „ja", jakie są „ja" współrzędne we wszechświecie - to pytania w tej książce wiodące Zadawano je już wcześniej, ale P. Grzesik doskonale zdaje sobie sprawę z tej wtórności i powtarzalności. Ciąży mu głowa pełna wyczytanych gdzieś mądrości, cytatów i innych szpargałów, a mimo to wciąż na nowo je odczytuje
Wie, że nie ma innej drogi. Musi przejść ją sam, bo - tak jak u egzystencjalistów - ostateczną instancją jest jego JESTEM -czyste ograniczone istnienie, nieskończony kosz na odpadki. i - jednocześnie - skończony w każdej chwili.
Podobnych paradoksów jest na tej drodze wiele. To jest księga przeciwieństw - przyznaje w pewnym momencie autor. Owe przeciwieństwa mają chyba wydobywać ukryte, świeże sensy ze zużytych pojęć, ale czy ta sztuka się udaje? Totalna samotność jednostki rodzi wprawdzie nieograniczone (przez innych) możliwości autokreacji, ale z drugiej strony - jednostka zaczyna „gonić w piętkę", odżywiać się własnymi myślami, popadając w wyjałowienie. Jedyne co robi, to usiłuje zrozumieć, co właściwie robi. Podobnych, „beznadziejnych" wyznań mamy tutaj więcej Przyjmują formy aforyzmów, czasem bardziej rozbudowanych przypowieści, powiastek filozoficznych. Ich „głębia" jest niepodważalna, tyle że w miarę pokonywania kolejnych stron - banalnieje, nuży... Nie pomaga nawet to, że pod koniec zapiski stają się coraz krótsze. Cały czas bowiem mamy do czynienia z czystej wody ekshibicjonizmem, ocierającym się niekiedy o sentymentalizm. Nie zgłaszam zastrzeżeń do „piękności" tej literatury, ale... no właśnie. Jest to piękność antycznego posągu - niewątpliwa i martwa. Martwa - bo nie płyną w niej soki czegoś co nazwać można autentyzmem, gawędziarstwem, sztuką interesującego opowiadania, czegoś będącego przecież duszą literatury Zamiast autentyzmu jest „autyzm" kogoś zamkniętego w czterech ścianach swoich przemyśleń. Być może jest to konsekwencja niewiary P.Grzesika nie tylko w sens literatury, ale w jakikolwiek sens. Dosyć już historii, baśni, legend, dość opowieści we dnie i w nocy, dosyć już zdarzeń, działań i problemów, na ekranie i w książce, dość faktów układających się w ciągi. przeplatających się tematów - a wszystko to samo, wszystko o tym samym (...) teraz tylko być tutaj, słyszeć dźwięki, nie słuchając ich, widzieć obrazy, nie oglądając, i słuchać też słów - to także - nie zastanawiając się co oznaczają. Ucieczka w radykalny obiektywizm, uczynienie z pisarza „multimedialnego medium", bezdusznego przekaźnika słów i obrazów... Przyznam, że nie brzmi to zachęcająco. Wolę już jednak poszukiwania, w których bohater P. Grzesika - pomimo wielu chwil zwątpienia - nie ustaje, a nawet czasem, gdy po mozolnym upadku osiąga wreszcie dno, cieszy się z tego stałego punktu - w końcu jakiegoś oparcia...
Chciałbym przeczytać w którejś z następnych jego książek co będzie dalej. Może odbicie od dna i wynurzenie głowy z mętnego oceanu, w którym jedyną rybą jest "ja"?

_____________________________________________________________________________________

Mieczysław Orski

fragment z książki pt. "Co dalej z polską literaturą?", artykuł pt. "Nasza postdekadencja"

Wydawnictwo Baran i Suszczyński, Kraków 1998

Jak już nadmieniłem, większość pozycji (w tym i wartościowych) na rynku naszej najnowszej prozy powstaje pod piórem nie tyle reporterów i komentatorów świata współczesnego czy podróżników wyobraźni, ile wytrawnych, wyspecjalizowanych teoretyków słowa, praktyków warsztatu, rewidentów fikcji. To nie polska, wrząca, nasycona sporami ideowymi i kłótniami ideologicznymi, najeżona ostatnio choćby krzyżami na żwirowisku empiria ani nie jej podłoże dziejowe, lecz sama literatura jako taka staje się wyzwaniem i problemem, pierwszorzędnym albo co najmniej istotnym układem odniesień, źródłem natchnień i pomysłów narratorów chyba już dominującego od kilku lat nurtu, by powołać się na przykłady m.in. "Terminalu" Marka Bieńczyka, "Fractali" Nataszy Goerke, "Antologii twórczości P" Cezarego K. Kędera, "Koziego rogu" Krzysztofa Myszkowskiego, "Szkiców historycznych" Zbigniewa Kruszyńskiego, "Niebieskiej menażerii" Izabeli Filipiak i kolejnych tomów prozy tych autorów, a także "Katedry" (choć tu na cenzurowanym staje w ogóle sztuka) Mai Jurkowskiej, "Modliszki" Marka Kędzierskiego, "Cholernego świata" (z pewnymi zastrzeżeniami) Janusza Rudnickiego, "Pieszczochów losu" Jacka Dąbały, "Wszędobylstwa porządku" Adama Wiedemanna, nie dostrzeżonego niesłusznie "Artura" Joanny Sendłak, także nieco wcześniejszego "Spisu cudzołożnic" Jerzego Pilcha i mniej czy bardziej ustępujących im klasą innych utworów, w rodzaju "Kabaretu metafizycznego" Manueli Gretkowskiej, "Fabulanta" Anny Burzyńskiej, "Bulugula" Dariusza Bitnera, "Salve theatrum" Jarosława Gibasa, "Na przedmieściach" Piotra Grzesika, "I jak inni" Daniela Karpińskiego, "Wieku XXI" Ewy Kuryluk, "49 pomysłów na powieść" Krzysztofa Vargi. /.../

Czasem trzeba mieć dużo cierpliwości, żeby przebrnąć przez najeżone coraz to wymyślniejszymi przeszkodami segmenty narracji. Cierpliwość ta wszakże popłaca, czego nie da się rzec
o przypadku zbudowanej także z segmentów fabularnych, dokładnie 54 (tylu, ile kart zawiera talia, co zdaniem autora jest bardzo ważne, naszym nie), powieści-niepowieści Piotra Grzesika "Na przedmieściach" (Kraków 1997); definicje i klasyfikacje gatunkowe w przypadku większości omawianych tu utworów odłóżmy zresztą do lamusa, przypominając (za Nyczem) orzeczenie Julio Cortazara sprzed dwudziestu lat: "Nie ma już powieści ani poematów, są sytuacje, które istnieją i ulegają rozwiązaniu we właściwych kierunkach". Tyle, że kierunki nie zawsze okazują się właściwe; Piotrowi Grzesikowi nie pomaga nawet to, że jako pionier w skali chyba nie tylko krajowej dołącza do swej pozycji w "Aneksie" instrukcję poprawnej jej lektury i właściwej interpretacji. Najlepiej nawet sformułowany koncept literacki nie zastąpi wartości dyskursu czy wartości akcji, na które liczymy biorąc do ręki powieść; tymczasem tekstowy świat "Przedmieść" jest nie tylko nieskażenie konceptualny i w rezultacie wyprany z wszelkiego żywiołu fabularnego i dyskursywnego, ale w dodatku osadzony w na ogół znajomych ramach - a to Beckettowskich, a to Kafkowskich czy Butorowskich. Kartę identyfikacyjną persony narratora-bohatera stanowi tu wykoncypowana, wyteoretyzowana tożsamość: jest to ktoś nie tylko bez imienia i nazwiska (do czego już się przyzwyczailiśmy), ale i bez charakteru, a co gorsza - duszy. A duszę w literaturze trzeba mieć.

_____________________________________________________________________________________

Zbigniew Chojnowski 

recenzja "Na przedmieściach" w Nowe książki nr11/1997


Piotr Grzesik prozą "Na przedmieściach" daje znać, że literatura eksperymentalna ma jeszcze swoich twórców. Może więc znajduje też zwolenników. Docenić należy sprawność pisarską autora, jego zamiłowanie do gier i poszukiwania form zagadkowych. Jednakże według mnie brakuje tej prozie rzeczy podstawowej: napięcia. Niech będzie ono estetyczne, „muzyczne", formalne, retoryczne, ale niech będzie. To chyba konieczne w dziele sztuki, również eksperymentalnym. Przychodzi mi na myśl
skrajnie eksperyrnentalna powieść Witolda Wirpszy "Pomarańcze na drutach" - aż roi się w niej od napięć na wszelkich poziomach. Nie można Grzesikowi odmówić ciekawych artystycznie zamiarów, wzorowanych w jakimś sensie na "Grze w klasy" Julio Cortazara. Książka "Na przedmieściach" składa się z kawałków niby z kostek domina, które czytelnik - jeśli łaskawie zechce - ma prawo ułożyć sobie wedle uznania. Każdy kawałek został w czymś upodobniony do pozostałych, więc nasuwających się tu kombinacji pojawia się cała masa. Postacią główną poszczególnych cząstek jest jakiś wyobcowany dziwak, lubiący szyfrować i rozszyfrowywać, zdawać się na rzut kostką. A poza tym kursuje pomiędzy mieszkaniem a ulicami przedmieścia. Rozumiem przesłanie tej książki. Stawia ona pytanie o konieczność i przypadkowość tego, co jest i się zdarza. Rozumiem: doznawanie przypadkowości swojego istnienia boli. Zanikła uniwersalna przyczyna i zasada, toteż "Język jest rozbity". Ale taką diagnozę postawili kulturze już lingwiści w latach sześćdziesiątych (między innymi wspomniany Wirpsza). Rozumiem obsesję „pustych pokoi" - to lęk przed tym, że nic nie jest znakiem, albo że za znakiem kryje się pustka, nicość semantyczna. Wbrew takim czy innym rozpoznaniom i domysłom przed pisarzem stoi niezmiennie to samo zadanie: ustanowić znak.

_____________________________________________________________________________________

Czas Kultury - autor nieznany

Podobnym tonem przemawia podmiot wiersza Piotra Grześka w wierszu "Kolo Karmy" z tomu "Księga Nieurodzaju":
A kiedy w końcu wreszcie umrzemy
Będziemy siedzieć przy stole i palić papierosy
Będziemy rozmawiać o życiu Jak o wspólnym obejrzanym filmie
[.,.]
Dochodzi więc do teatralizacji życia. Wszystko jest tylko odegraniem pewnej roli, wszystko to simulacrum, w którym udaje się, że przedstawienie jest prawdziwe. Pobrzmiewają tu echa postnowoczesne, i chyba nie przypadkiem, ponieważ młodzi w takim przyspieszonym (ponowoczesnym) świecie me potrafią się odnaleźć. Patrzą na świat z dwóch perspektyw: albo bardzo wąskiej "ja" i to, co je otacza, albo z bardzo szerokiej, próbując się wpisać w globalny świat.

_____________________________________________________________________________________

Marta Regnowska

trakleny i inne pisma

Nowy Legion 8 (35) 2003



„Księga Nieurodzaju" to trzecia książka Piotra Grzesika, artysty wszechstronnego - pisarza, poety i twórcy muzyki. Podzielona została na trzy części: opowiadania (8), wiersze (29) oraz Traklen - interesujący eksperyment poetycko-językowy.
Na twórczość autora wywarli wpływ m.in. Basho. Buson, Issa (mistrzowie haiku), Georg Traki, Samuel Beckett.
Zbiór otwierają opowiadania. Grzesik w tekstach prozatorskich ujawnia bezcenny w przypadku pisarza dar - potrafi od razu wprowadzić czytelnika w tekst i umiejętnie przez niego przeprowadzić. Narracja prowadzona jest tak by czytelnik nie miał czasu na nudę. Nie znajdziemy tu zbędnych elementów. To proza spójna, pozbawiona szczegółowych opisów. Odbiorca swobodnie "przepływa" przez tekst.
Bardzo dobrze prezentuje się Traklen - projekt polegający na wydobyciu z wierszy Georga Trakla ("ponurego" niemieckiego poety) najistotniejszych słów, sprowadzeniu ich do formy słownikowej, przetasowaniu, ułożeniu w wersy i stworzeniu nowego tekstu. Twórca doskonale porusza się w obszarze mrocznych wierszy Trakla. Potrafi twórczo wykorzystać
materiał jakim stały się wiersze niemieckiego artysty. Umożliwia nam obserwację "przechodzenia" jednego tekstu w inny. Prezentuje interesującą i twórczą zabawę słowem oraz dobry sposób na tworzenie własnych tekstów.
Moją uwagę przykuły wiersze charakteryzujące się lapidarnością i przemilczeniem, kojarzące się z japońską poezją haiku. Te właśnie utwory uważam za najciekawsze w całym zbiorze.
Wprawdzie poeta nie korzysta (niestety) z tradycyjnego dla haiku schematu sylab (5,7,5) ale potrafi wspaniale oddać nastrój chwili. Panuje nad słowem, otwiera czytelnikowi szerokie pole odczytu. Nie dba o niepotrzebne szczegóły, które mogą zawęzić krąg interpretacyjnych poszukiwań. Zadaniem odbiorcy jest przecież zbudowanie własnej wizji, stworzenie tekstu na nowo a nie tylko jego bierne odczytanie.
Wiersze dłuższe niestety są "przegadane" zbyt duża liczba wyrazów jest zdecydowanie niewskazana, "zabija" w nich poezję... Nużą ciągłe powtórzenia sekwencji słów i nadmiar epitetów, które zamiast uplastycznienia poetyckiego obrazu tylko go zaciemniają -ograniczają wyobraźnię i swobodę odbioru . Zdarza się
poecie popaść w rażący banał - inc. "Szukaj mnie", gdzie pojawiają się "drogi życia"!)
Mimo tych niedociągnięć trzeba przyznać, że poeta potrafi budować napięcie i nastrój tekstów (inc. siedzieć teraz i patrzeć", inc. "zachód"). Wiersze te są mimo wszystko sugestywne i przekonujące.
Polecam "Księgę Nieurodzaju" jako lekturę obowiązkową na czas mroźnych, deszczowych i prawdziwie Traklenowskich zimowych wieczorów.

_____________________________________________________________________________________

 

Krzysztof Biliński

Bezokolicznik jako środek wypowiedzi podmiotu w utworach poetyckich" 
 - praca roczna z poetyki -  filologia polska - Uniwersytet Jagielloński Kraków 2002
 - (zamieszczono tylko fragmenty dotyczące wiersza P.Grzesika)

 

 

Teksty zbudowane jedynie przy użyciu bezokoliczników pojawiają się sporadycznie i to przede wszystkim w literaturze szeroko pojętego modernizmu. Znaleźć je można u Tadeusza Micińskiego, Antoniego Langego czy u rosyjskiego poety Maksymiliana Wołoszyna. Są obecne także w literaturze ostatnich lat, jak ma to miejsce w przypadku zbioru utworów Piotra Grzesika Księga Nieurodzaju. /.../

Rezygnacja jest powodowana najczęściej niemożnością lub niechęcią poradzenia sobie z nagromadzonymi przeciwnościami. Powoduje ją ból i rozpacz w kimś, kto wiele sił wkładał w tę walkę. Sugerujący rezygnację zwrot: „Teraz już nic innego nie zostało, jak...”, posiadać może jednak na tym samym planie tekstowym (tzn. opartym o formy bezokolicznikowe) zupełnie odmienny charakter. Może odnosić się bowiem do ukojenia, spokoju, wyciszenia. Taki sens wychwytuje się w wierszu Piotra Grzesika o inc. siedzieć teraz i patrzeć...:

 

„siedzieć teraz i patrzeć

w gasnący żar

płomienie pojawiają się

i znikają

nie wiadomo gdzie

nie wiadomo kiedy

bladoniebieskie

żółte

czerwone

słuchać ich syku

płonące kamienie

płonące

kamienie

tak siedzieć

słuchać

i patrzeć

przed paleniskiem

już wieczór

zimne dłonie

złożone

nareszcie razem

gasnący żar”

 

Utwór ten nie sugeruje ciągu dalszego, tak jak wiersz Micińskiego, nie stanowi apogeum, które rozdziela świat podmiotu na ten przed i po. Sytuuje go raczej w jednym momencie - nie istnieje żadna przeszłość ani przyszłość. Wspomniany zwrot „Teraz już nic innego nie zostało, jak...” wydaje się być przy tym jak najbardziej na miejscu (zresztą przywołuje go już po części pierwszy wers), ale raczej nie odnosi się do rezygnacji lecz do ukojenia. Podmiot zdaje się sugerować, że odsuwa od siebie wszystkie sprawy, z którymi ma do czynienia w życiu. Jednocześnie wiersz buduje paralelę między podmiotem a gasnącym żarem, na który on patrzy. Można wtedy pomyśleć, że jest to chwila śmierci, którą ewokują poza gasnącym żarem jeszcze słowa:

 

„znikają

nie wiadomo gdzie

nie wiadomo kiedy (...)

już wieczór

zimne dłonie

złożone

nareszcie razem (...)”

 

Może to również oznaczać stan jakiegoś zatopienia się np. w medytacji, odseparowaniu od wszystkiego dookoła, a skupieniu na tej jednej chwili.

Jeżeli jednak przyjąć, że jest to chwila śmierci, oczywistą staje się bierność podmiotu, który nieruchomy otwiera się zmysłami słuchu i wzroku na świat, jaki przychodzi mu opuścić.

Nieunikniona śmierć jest wydarzeniem, które nie pozwala na jakąkolwiek z nią walkę. Przeciwstawienie się jej wywołuje zawsze negatywne uczucia. Dopiero rezygnacja z działania przynosi spokój. W tym ujęciu łączy się sens użycia zwrotu „Teraz już nic innego nie zostało, jak...” dla określenia bezokoliczników, które mogą wskazywać jednocześnie na rezygnację, mającą przynieść ukojenie.

Skoro jednak starać się można odczytać wymowę utworu jako próbę opisu medytacji, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby bezokolicznik posiadał znaczenie chęci wyrażenia dystansu podmiotu do siebie samego i miał na celu wyrażenie owego chwilowego oderwania się od rzeczywistości, w której egzystuje człowiek.

_____________________________________________________________________________________

 

Krzysztof Uniłowski

PRZEDMIEŚCIA SENSU, Fa art nr 4(30) 1997


Choć narratorem każdej z pięćdziesięciu czterech opowieści, jakie znalazły się między okładkami "Na przedmieściach" Piotra Grzesika, jest za każdym razem inna persona, bez większych zachodów przyszłoby nam sporządzić swoisty portret pamięciowy zbiorowego bohatera-narratora: samotnik z wyboru, mający słabość do piwa, uznający noc za swoją porę doby, lubuje się w śledzeniu i podpatrywaniu bliźnich. Trzeba jednak uderzyć się w piersi. Zestawienie wypadło nieco żartobliwie, a nie jest to najstosowniejszy ton w kontekście debiutu Grzesika. Wyjaśnijmy tedy czym prędzej, że bohaterem (bohaterami) powieści nie powoduje bynajmniej przyrodzone wścibstwo, lecz dziwna pasja badania, porównywania, planowania zachowań cudzych i własnych. Bo też bohater (bohaterzy) zwykł również śledzić i podglądać samego siebie.
„Mam skłonność do poszukiwania wzorów, tworzenia systemów i niekończących się spekulacji (...)"
(s. 45) - powie. Jest graczem (są graczami). Przy czym gra nic oznacza
tutaj hazardu czy zabawy. Wiąże się z próbą konstruowania ładu, zazwyczaj wspartego o jakiś system numerologiczny czy wynikającego ze statystycznych prawidłowości.
W tej powieści porządek nie zawiera się w samych wypadkach, nie ma charakteru immanentnego. Rodzi się dopiero z arbitralnych kombinacji, „magicznej matematyki" (s. 127), jaką uprawiają gracze Grzesika. W ten sposób gra staje się kategorią ontologiczną. Ponieważ świat nie może istnieć bez sensu, to na dobrą sprawę dopiero w toku gry zostaje on ustanowiony. Ta zasadnicza zależność sprawia, iż świat oraz gra okazują się pojęciami wymiennymi. Nie ma i nie może być innej rzeczywistości prócz tej, jaką kreuje prowadzona w danej chwili przez bohatera gra. Będą to więc światy zwielokrotnione, czasem równoległe, czasem styczne, ale zawsze odrębne.
Gry bohaterów Grzesika nie zapewniają im pozycji demiurga. Owszem, pozwalają one usytuować siebie i przemieszczać, przydają prawidłowości i celowości krokom czy posunięciom postaci, ale też - tylko tyle. Nie dają natomiast, bodaj iluzorycznego, poczucia władzy. To raczej sam gracz pozostaje w mocy wykreowanej przez siebie przestrzeni gry oraz zawiadujących nią reguł. Przestrzeń gry nie jest przestrzenią oswojoną. W jej systemie znaczące miejsce przypada kategorii losowości. W epizodzie zatytułowanym „Na szlaku" czytamy o rytualnych wędrówkach przez miasto w poszukiwaniu sklepu z piwem (smętne lata osiemdziesiąte). Bohaterowie nie mogą przy tym skorzystać z jakiegoś planu, nie ma bowiem żadnej prawidłowości pozwalającej odgadnąć, do jakiego sklepu piwo (czy tylko ironiczna namiastka Graala?) akurat trafi. W innym fragmencie („Hazardzista") bohater-narrator przekona się, iż rozszyfrowanie całego systemu, zabezpieczenie się przed każdą ewentualnością (chodzi o „grę" z autobusowymi rewizorami) tylko w teorii daje gwarancję wygranej. Z uwagi na liczbę możliwych kombinacji takie postępowanie jest całkowicie nieopłacalne. To tak, jakby ktoś chciał wygrać, wykupując wszystkie losy loteryjne.
Z tej prostej logiki wynikają też spostrzeżenia, by tak rzec, wyższego rzędu. Bohater-narrator „Programu", który dotąd nieświadomie, w lunatycznym śnie, wyznaczał sobie ściśle przestrzegany rozkład każdego dnia, dopiero wówczas, gdy nie otrzyma (nie przekaże sobie) dyrektyw, doświadczy poczucia pewności: „Szedłem powoli, bez celu. Każdy krok właściwy" (s. 77 - podkreśl. K.U.). Ktoś inny (epizod „Szyfry"), kto usiłował systemowo rozwikłać pasjonującą go zagadkę, zauważy poniewczasie: „Wszystko na próżno. Nigdy już nie doszedłem do tego stanu, w jakim znajdowałem się owego lata, gdy chodziłem po mieście, ot tak, bez potrzeby, nic mając nic innego do roboty, szukając kogoś, czekając, by to mnie znaleziono" (s. 97-98).
Ów szczególny stan wiąże się z podnieceniem biorącym się z otwarcia, wyczekiwania na nieoczekiwane, na dopełnienie, na drugiego, tj. Obcego. Taki stan nie może się pojawić w sytuacji zupełnej celowości i systemowości, w sytuacji zarządzanej przez ład absolutny. Nie będzie dlań również pożywką dziedzina całkowitego przypadku, bo wówczas dowolne zdarzenie byłoby równoważne każdemu innemu. Dlatego przestrzeń gry (inaczej przestrzeń świata) musi być sferą oscylacji między koniecznością a akcydentalnością, między regułą a zdarzeniem.
Dlatego też gracze Grzesika będą podmiotami eks-centrycznymi, ustanawiającymi się poza sobą, w przestrzeni gry jako przestrzeni obcości, swoistym labiryncie. Będą podmiotami zwielokrotnionymi, przy czym multyplikacja oznaczać musi także rozproszenie. Wzorcowa relacja komunikacyjna wygląda tak: „Obydwaj jesteśmy tacy sami, obydwaj patrzymy na siebie nie widząc się. Może raz ja jego nie widzę, a raz on mnie" (s. 61). W innym miejscu czytamy: „Kiedy ja jestem w środku, on jest na zewnątrz, kiedy ja wychodzę, on kryje się we wnętrzu. Nieprawda - a raczej źle powiedziane, w środku, na zewnątrz, cóż to znaczy, w takiej chwili, kiedy jesteśmy razem, tam i tu, gdy nie ma nic, tylko patrzenie i słuchanie (...)" (s. 149).
System odbić. Gra nigdy nie może zostać zakończona (najwyżej zawieszona). Skoro podmiot doświadcza siebie jako Obcego, w quasi-erotycznym (autoerotycznym?) rozgorączkowaniu, to tym samym zawsze doświadcza oddalenia. Warunkiem gry okazuje się rozziew, dystans, pustka, biel niezapisanej karty (ostatni epizod powieści, zatytułowany „Pusty pokój IV / Puste pola", wypełniają niezadrukowane strony). Ale też dystans urasta do rangi warunku życia. Opowiadania i pisania. Inaczej niż u Becketta, tutaj czekanie okazuje się gorączkową aktywnością. Jego horyzontem jest stan podobny do mistycznej ekstazy, tyle że bez transcendencji. Czekanie nie jest bynajmniej czynnością, której sensu przyda dopiero przyszłe zbliżenie, zjednoczenie czy spotkanie. Samo w sobie jest brzemienne sensem: „zawsze w czwartek około ósmej przychodzę pod wieżę. Czekam aż do przejazdu ostatniego autobusu i odchodzę. Nigdy nie jestem smutny - skoro dotychczas nie przyszła, dlaczego miałaby przyjść akurat tym razem? Ale to jednak może się zdarzyć. Jedyny ślad, jaki mnie z nią wiąże, to tamta kartka. A na niej jest napisane wyraźnie - czwartek o ósmej i nic ma nic, co mogłoby to podważyć. Jest napisane że przyjdzie" (s. 12).
Bardzo łatwo byłoby skwitować sprawę jednym zdaniem, powiadając, iż w swojej debiutanckiej powieści Grzesik dał literacką wersję postmodernistycznych wyobrażeń tyczących podmiotowości. Wizja zawarta w "Na przedmieściach" jest może i dość sugestywna, ale w żadnym razie - odkrywcza. Arbitralność wszelkich sensorodnych porządków, eks-centryczność podmiotu, erotyczne nacechowanie bycia uwikłanego w oczekiwanie i nieobecność, paralela między istnieniem a pisaniem - wszystko to są motywy doskonale znane skądinąd, i to niekoniecznie z kojarzonej z postmodernizmem eseistyki filozoficznej czy antropologicznej. Bo jeśli o parantele literackie chodzi, to na uwadze należałoby mieć kilka rodzimych powieści z ostatnich lat: książki Bieńczyka, Kruszyńskiego ("Schwedenkraeuter"), Kędera. Wizja ludzkiej kondycji, jaką przedstawił Grzesik, przynajmniej w ogólnych zarysach wydaje się podobna do tego, co mogliśmy znaleźć u wymienionych autorów. A jeśli sięgniemy głębiej, poza lata dziewięćdziesiąte, to okaże się, iż "Na przedmieściach" jest kolejną książką dowodzącą, jak niedaleko do postmodernizmu od Gombrowicza (gra, eks-centryczność). Ale też całkiem blisko od Schulza czy Kafki (są u Grzesika epizody, które wyraźnie nawiązują do tych gigantów literatury nowoczesnej).
Niestety, spośród utworów wszystkich wymienionych wyżej debiutantów lat dziewięćdziesiątych utwór Grzesika wydaje się propozycją najmniej atrakcyjną. Wyrachowane i abstrakcyjne "Na przedmieściach"  jest książką zaskakująco beznamiętną. Raczej do przemyślenia niż do (kilkukrotnego) przeczytania. Zaciążył na powieści Grzesika wysilony, nienaturalnie poprawny, a przez to papierowy styl (wpadki i tak się zdarzają, np. takie oto zdanie: „symboliczna pierwsza gwiazdka jeszcze nic wzeszła" - s. 18-19). Przedostatni epizod utworu autor zamknął wprawdzie podniosłą logoreją, jednak taki akurat finał wydaje się zbyt logiczny, łatwy do przewidzenia (przypomnijmy: jego, tj. oczekiwania, o jakim mówiliśmy, horyzontem jest stan podobny do mistycznej ekstazy, tyle że bez transcendencji). Może najzwyczajniej w świecie "Na przedmieściach" również w planie fabularnym winno być powieścią o miłości? Lub o przyjaźni?
Skoro grymaszę, to następną sprawę wypada mi podnieść szczególnie donośnie: "Na przedmieściach", mimo wszystko, może się okazać zajmującą lekturą. Ta książka nie jest jedynie obrazem, literacką ilustracją jakiejś z góry wykoncypowanej (skądś wyczytanej?) wizji ludzkiej kondycji. Szczególny sposób segmentacji tekstu sprawia, iż czytelnik powieści sam zostaje sprowokowany do podjęcia gry pokrewnej tym, jakie prowadzą bohaterowie. Epizody scala tu metonimiczny porządek przyległości, którego wzoru autor upatruje w regułach domina. Jedna ze scen zdaje się co nieco mówić o kompozycyjnych zasadach całego utworu:
„Podczas kilku następnych nocy było podobnie - kilka, pięć do dziesięciu zawsze nowych, zawsze innych historii (...). Istniały tu niewątpliwie jakieś nieuchwytne dla mnie reguły i zasady rządzące rotacją opowiadających i grających (...). Również tematy i motywy tych opowieści nieustannie się tasowały, przeplatały ze sobą, tworząc coraz to inne, nowe całości zbudowane ze skończonej liczby elementów. Było tak, jakby te motywy i tematy wciąż powracały w inny sposób, w innym oświetleniu. Dawało to wrażenie monotonii i różnorodności"
(s. 50).
Jeśli reguła domina decydować ma o następstwie epizodów, to z kolei porządek perseweracji wyznacza reguła talii kart, ich tasowania (tu ważna rola przypada ikonom karcianych kolorów, które sygnują każdą narrację). Trudno jednak rzec, by w ten sposób ustanowiona została jakaś wyraźna i zamknięta struktura. Obie „reguły" są raczej sugestiami, wektorami strukturyzacji, do której zaproszony zostaje czytelnik. Wskazują one (a może tylko mamią?) na pewne analogie, zbieżności i powtórzenia, sugerują system, który w istocie pozostaje wyzwaniem do podjęcia, a nie (czymś) skończonym i gotowym do odtworzenia. Czytając sami błąkamy się po przedmieściach (rojonego) sensu. Ale dzięki temu utwór Grzesika, miast być napisaną książką, jest nadal pisany: „praca tego, który pisze, podobna jest raczej do odczytywania niż tworzenia szyfru - odczytywania tego, co chcą nam powiedzieć nasze własne słowa" (s. 117). Nasze? Własne?

_____________________________________________________________________________________
 

Krzysztof Uniłowski

Piotr Grzesik: Karmasutra. Wydawnictwo Baran i Suszczyński. Kraków 1999

Fa-art

Coś (bo to ani raptularz, ani brulion, ani poemat prozą, ani powieść) napisanego w postaci numerowanych akapitów. Jeśli ktoś ma ochotę, by główkować nad konstrukcją utworu, to pewnie coś wymyśli, ale sam autor zachęca, żeby czytać jak leci i nie przejmować się tym szczególnym stanem skupienia tekstu (przynajmniej przy pierwszej lekturze). Technicznie Grzesik nawet lepszy niż poprzednio, tyle tylko, że nieco na siłę starał się nadąć tę skromną książeczkę do jako takiej objętości i stąd na koniec mamy sporo zapisków, które robią wrażenie kiepskich aforyzmów. Zareagować na to dziwo można albo wzruszeniem ramion, albo uznaniem je za ciekawostkę. Chyba żeby Karmasutrę potraktować poważnie, ale na to zdobędą się najwyżej ci, którym podobał się debiut Grzesika. I to byłoby na tyle. Aha, kręcę nosem na tytuł i zdobiące (?) książkę rysunki.

 

_____________________________________________________________________________________

 

Krzysztof Uniłowski

Piotr Grzesik: Księga Nieurodzaju. Wydawnictwo Krakowska Alternatywa Kraków 2001

Fa-art

Istnieje specyficzny rodzaj płyt, nazywany kolekcjami rarytasów. Chodzi tak naprawdę o odrzuty, które nie zmieściły się na innych płytach wykonawcy. Księga Nieurodzaju Piotra Grzesika to właśnie coś w rodzaju takiej kolekcji rarytasów, gromadzącej opowiadania, które nie pasowały do poprzednich książek, warianty tekstów już opublikowanych, juwenilia. Są również wiersze - te najszczersze, młodzieńcze, oraz parafrazy Georga Trakla. Jak łatwo było przewidzieć, Grzesik-prozaik bije na głowę siebie - poetę. Całość jest gęsto przetykana autokomentarzami, w których Grzesik zwierza się ze swoich pasji kombinatorycznych - zapewne po to, aby ostatecznie zrazić do swego pisarstwa Mieczysława Orskiego.

 

_____________________________________________________________________________________

 

Małgorzata Rygielska

Dämmerung und Verfall *
PO PROSTU -
OPOWIADANIA

Ha!art

 

Analityczne rozpatrywanie wartości muzycznych doprowadziło do tego, że procesy muzyczne wyrażano we wzorach fizyczno-matematycznych. Nieco później jęła się posługiwać tymi metodami filologia. (...) Każda nauka, przyswajając sobie ową grę, tworzyła w tym celu odpowiedni język, złożony z wzorów, skrótów i kombinacji.

(Hermann Hesse)

 

Do wszelkich wstępów, przedmów i uprzejmych wtajemniczeń w arkana dzieła, które właśnie zamierzam przeczytać, wolno przeżuć i należycie przetrawić od zawsze podchodzę z dystansem. Delikatnie rzecz ujmując mój stosunek do tego typu tekstów jest co najmniej ambiwalentny. No, bo skoro autor napisał, co napisał, to po co jeszcze wyjaśnia? Na początku, żeby od razu, z niekłamaną życzliwością, skierować czytelnika na właściwe tory? Albo, co gorsza, na końcu, uporczywie podtrzymując kontakt i przekonując do poglądów, w założeniu nie podlegających dyskusji? Pół biedy, kiedy celowo wpuszcza w maliny, ukradkiem wyśmiewając tych, co poszli na lep łatwych, gotowych interpretacji. To przynajmniej nie odbiera przyjemności błądzenia. Ale kiedy traktuje własne eksplikacje śmiertelnie poważnie, trzeba się po trzykroć zastanowić. Czy dyktuje to rzeczywista konieczność, czy tylko pragnienie kamuflażu. Piotr Grzesik z pewnością kierował się tym pierwszym i udało mu się uniknąć wielu raf, które czyhają na pisarzy skłonnych do rozbudowanych przedmów. Nie tylko mówi zajmująco, z sensem dopowiada także pewne, jak się przekonałam, niezwykle istotne niuanse. No i nie należy do wcale licznej grupy twórców, których komentarze są stokroć ciekawsze od samego dzieła.

Muszę jednak przyznać, że wprowadzenie do Opowiadań z Księgi nieurodzaju przy pierwszym podejściu ominęłam. Ćwicząc siłę woli, poskramiając ciekawość. A wszystko to w trosce o czytanie nietendencyjne, nieuprzedzone. Chciałam też sprawdzić – i to bez niczyjej pomocy – jakie wrażenie zrobi na mnie Księga nieurodzaju po naprawdę znakomitym zbiorze Na przedmieściach i szczytnej w założeniach, ale jednak dość nużącej Karmasutrze. Potem dopiero sięgnęłam do autorskich wynurzeń. I jak się okazało – słusznie. Dzięki temu w czasie ponownej lektury skorzystałam z klucza: Ziemia i woda oraz Wygnanie to przypowieści wykorzystujące stylizowany historyczny sztafaż, Szaleńcy i Sieci jesienne opowiadania dawne, z różnych względów nie włączone do pierwszej książki, wreszcie kontynuacje, jak np. U wrót, które powstało w ścisłym związku z „cyklem” Na przedmieściach. Po czym z czystym sumieniem dokonałam selekcji.

Skupiłam się mianowicie na tych tekstach, które w jakiś sposób, mniej lub bardziej wyraźny, odwoływały się do poprzednio już zastosowanej przez Grzesika metody powtarzania i przeplatania w opowiadaniach stałych motywów, każdorazowo przypisanych jednak odmiennym funkcjom. Wielość motywów i ich rodzaje bardziej szczegółowo niż podczas samego pisania książki określiła późniejsza systematyzacja oraz przeprowadzone operacje losowe. Teraz przytoczę tylko część otrzymanych w ten sposób elementów, a zainteresowanych taką techniką odsyłam do Księgi nieurodzaju, pomieszczonych tam opowiadań i fachowych komentarzy. Kto chce, niech czerpie inspiracje i ćwiczy, pisze, kontempluje. Wyodrębnione „całostki”, to m. in. *zima, śnieg, biel, *natura, las, *bycie widzianym, widzenie siebie, odbicie, lustro, *noc, wieczór, zmierzch, *bycie we właściwym czasie lub miejscu, *brat, *pytanie lub nie pytanie o drogę, czas lub wyjaśnienie, *odnalezienie kogoś, czegoś, siebie, *półsen, drzemka, *dziedzictwo, spadek (karma).

Dowolne ich tasowanie przy jednoczesnym precyzyjnym konstruowaniu fabuły (kto czytał Na przedmieściach, ten wie, o czym mówię) daje w rezultacie prawdziwy majstersztyk. Ale to tylko jeden z pomysłów, chociaż o ogromnym potencjale wykonawczym. Jak wszystko podlega jednak czasowi, wyczerpaniu, nasyceniu. Zdaniem Grzesika poczucie przesytu przypomina ostateczne złożenie ofiary bóstwu. Ofiary, która była wymagana i została przyjęta.

Najciekawsze chyba opowiadanie z Księgi nieurodzaju, U wrót, najlepiej czyta się mając w pamięci Powrót z debiutanckiej quasi-powieści. Gra jest widoczna nie tylko w obrębie tych tekstów, ale toczy się także między nimi, budując ciągi lustrzanych odbić, wzajemnych odpowiedników i pastiszowych niemal przekształceń. Echo, które dźwięczy w obu tytułach wspomaga również specyficznie rozumianą autarkię: te same zdania, jak np. inicjalne zdanie z Powrotu: Już z daleka widziałem, jak bardzo zapuszczony jest ogród. zostaje w partiach finalnych drugiego opowiadania: Teraz jeszcze tylko to wzniesienie, na które kiedyś wbiegałem, a które teraz ledwo mogłem pokonać, ślizgając się na oblodzonej drodze. Już z daleka zobaczyłem, jak bardzo zapuszczony jest ogród. Moje początkowe utyskiwania na pisarzy, którzy gros energii wydatkują na skomplikowane eksplikacje własnych (wy)tworów, wynikały więc po trosze z przekory, a po trosze miały przekonać do uzasadnionych (a jakże!) wyjaśnień w Księdze. Grzesika najefektywniej czyta się bowiem sięgając do jego książek na zmianę, a byłoby jeszcze lepiej czynić to jednocześnie. Dlatego teraz też mam pod ręką wszystkie teksty i to z bardzo prostej przyczyny: zabiegi stosowane przez autora Karmasutry w jednych opowiadaniach tłumaczą bowiem inne opowiadania albo ich fragmenty, gdzie niespodzianie odnajduje się doskonałe potwierdzenie poprzedzającego je autokomentarza. Interesujące? Zapewne. Proszę więc zobaczyć jak to naprawdę działa: w Oknie (Na przedmieściach) stały bywalec kawiarni szczegółowo opisuje swoje ulubione zajęcie – przyglądanie się przechodniom: Bywa też, że wymyślam sobie jakiś wzór, według którego prowadzę obserwacje. Może to być na przykład zwracanie uwagi na pewne części garderoby przechodzących, jak spodnie czy buty albo na części ciała – nosy, nogi lub biusty. Jeszcze kiedy indziej staram się wyłowić w tłumie wszystkich starców, wszystkie dzieci, wszystkich łysych, pijanych, obłąkanych(...). Mam nieskończone możliwości komponowania tego typu gier. (podkr. moje – M. R.) Jedna z nich polegała na tym, że zajmowałem się tylko co trzydziestą osobą przechodzącą ze strony lewej na prawą i na serwetce zapisywałem, czy to był mężczyzna czy kobieta, stary czy młody itd. Potem porównywałem wyniki z kilku dni(...). Możliwości komplikowania gier także są nieograniczone, a więc to pozornie bezsensowne siedzenie i gapienie się przed siebie zawsze jest w jakiś sposób nowe i odkrywcze.

Podobne zamiłowania ma Hazardzista, który całe życie opracowuje rozmaite kombinacje... kasowania biletów.

W Księdze nieurodzaju również widać sporo różnego typu zależności pomiędzy poszczególnymi tekstami. I tak np. Sieci jesienne, chronologicznie najwcześniejsze, podtrzymują znany z części Na przedmieściach klimat niesamowitości. Pozornie zwykła wycieczka do lasu, wycieczka, która ma być ucieczka od ludzi, a powrotem do wspomnień dzieciństwa, przeradza się niespodzianie w silnie odczuwaną Unheimlichkeit. Niepokój i niesamowitość zostały zresztą sprowokowane myśleniem o śmierci i przemianie: Popołudnie we wrześniu. Co może się stać w taki dzień? (...) przypomniał sobie, że takie w dni wczesnej jesieni bardzo piękne są lasy, zielono-rude, na wpół już umarłe. Wybór ścieżek podporządkowany został intuicji, instynktowi. Ale przypadkowa wędrówka okazała się wydaniem siebie na pastwę sieci: sieci dróg i sieci pajęczych. I tu cała historia staje się uniwersalną metaforą losu: Sam tu przyszedł, sam zastawił na siebie pułapkę. Każdy ma taką sieć i każdy wie, których nici należy unikać, żeby się na zawsze nie zaplątać. Poszedł za daleko w tym skomplikowaniu. Pomylił nici (...).Teraz wzbudzające w nim lęk pająki przędą sieć, zamykają go, oplątują. Przypominają więzienie, odcięcie od świata, ale obrazują tez upływ czasu. Pająk, arcytkacz świata zmysłów, zapewniający porządek Kosmosu, jest też tkaczem iluzji, pozorów; związany z Wielką Boginią i czarami uosabia w równym stopniu tworzenie, niszczenie, transformację. Czary jednak szybko się kończą, mija nastrój, któremu ulega się od pierwszych słów tego opowiadania. Ruda Pani, feeria szalonych barw – różnych odmian zgnilizny ucicha wraz z nadejściem zimy. Pozornie panuje teraz lód i sterylna, biała przestrzeń. Ale podskórne życie ziarna ukrytego pod śniegiem, które wszyscy uważają za martwe, nadal trwa.

To zaledwie jeden z typów, quasi-genologicznych odmian, którymi w swoich książkach posługuje się Grzesik. Autor Karmasutry czerpie także inspiracje, co częstokroć widać już w samych tytułach, z wielu różnorodnych systemów religijnych. Konstruuje współczesne przypowieści, literackie parabole, prze-pisuje, z zaznaczeniem ich swoistej wariantywności, mity, zawsze silnie odwołujące się do archetypicznego wzorca. I takie właśnie opowiadania dominują w Księdze nieurodzaju; zwłaszcza proste, tytułowe: Księga nieurodzaju (Degenesis) - czyli próba ponownej interpretacji historii pewnego gatunku, opowiedziana naiwnie, która jako przyczynę ludzkiego upadku podaje niebaczne zastąpienie wielokrotnie złożonego rytmu, na który nakładała się polifonia tysięcy głosów wysokich i niskich, przyjemnych dla ucha i zdecydowanie brzydkich bezlitosnym i niepodzielnym panowaniem języka. Negatywne konsekwencje takiego postępowania wydają się oczywiste – nie od dziś wiadomo, że interpretacje interpretacji przysparzają więcej kłopotów niż same rzeczy (Montaigne). Pozorną klamrę dla tego tekstu tworzy Początek – jedna z możliwych wersji, gdzie kosmogonia i antropogonia wiążą się organicznie z ruchem, rytmem, dźwiękiem.

Przyjrzyjmy się jednak przez chwilę samemu układowi tych opowiadań, a konkretnie ciągowi tytułów, które bez względu na treść, do której się odnoszą, mogą stanowić ramę, punkty wyjścia do zupełnie innej, a pośrednio przez nie sugerowanej narracji. Zakładając rozwój oparty na zasadach wynikania dodaję od siebie numerację, wskazując równocześnie kolejność, w jakiej występują w Księdze: 1. Ziemia i woda, 2. Początek – jedna z możliwych wersji, 3. Wygnanie, 4. Księgi (list z przyszłości), 5. Księga nieurodzaju (Degenesis) - czyli próba ponownej interpretacji historii pewnego gatunku, opowiedziana naiwnie, 6. Szaleńcy, 7. Sieci jesienne oraz poprzedzone osobnym wprowadzeniem (8.) U wrót. Taki „wyjściowy schemat” umożliwia dalsze kombinacje, łączenie motywów, elementów, prowadzenie przebiegu wydarzeń według wcześniej już zastosowanych przez autora reguł.

Jednak ten zbiór, ta garść opowiadań, które noszą jeszcze wyraźne znamiona wcześniejszych literackich strategii i dokładnie przemyślanych, inspirowanych minimal music kompozycyjnych praktyk, to mimo wszystko Księga nieurodzaju, księga wyczerpania, księga, która najpewniej nie będzie już mieć kontynuacji. Zawarte w niej formy można bowiem– ponownie powołując się na wyjaśnienia autora – określić mianem ziaren albo zarodków, które wprawdzie wzeszły, ale owoc, który wydały nie zawierał nasion, z których mogłyby powstać formy następne. Taki właśnie przebieg przemian, które będą następowały w twórczości Grzesika przewidział już Karol Riffer w poświęconym książce Na przedmieściach szkicu 28 kamieni. Skrupulatnie analizując tę prozę, która już w momencie debiutu była propozycją dojrzałą, intrygującą i domagającą się szczegółowych eksplikacji, zauważył istotną prawidłowość: „Wejściem” jest całkowita Pustka, potem następuje etap bytu „w postaci wysoce skondensowanej”, potem substancja stopniowo się rozrzedza, następują rozmaite przeobrażenia i przetasowania elementów, na końcu zaś, po przejściu przez wszystkie układy i komplikacje, mamy powrót do Pustki. Taki obraz świata odpowiada wschodnim (zwłaszcza buddyjskim) koncepcjom na temat natury i prawideł rozwoju Bytu-Umysłu i może tez zostać odczytany jako symbol wyczerpywania, zużywania się formy - w tym wypadku pewnej konwencji pisania. Piotr Grzesik nie powinien chyba już więcej pisać krótkich opowiadań."

Pierwsze zdanie z tego tomu, kierujące uwagę na zapuszczony ogród, zapowiedź niszczenia, rozpadu, wreszcie nieuchronnej przemiany, znajduje więc ostateczne dopełnienie - i spełnienie - właśnie w Księdze nieurodzaju.

Ale czyż każdy upadek, każda śmierć nie jest jedynie zapowiedzią innego początku? Grzesik przyznaje przecież, że pomimo martwoty, doszczętnego wyeksploatowania form, które spotykamy w Księdze..., tworzy nadal, tym razem prozę afabularną. Jak będzie wyglądała na tle dotychczasowych dokonań? Nie wiem, ale jestem ciekawa.

 

TRAKLEN

 

Durchführen heisst: Durch weile Räume führen. **
(Anton Webern)

 

Sator Arepo tenet opera rotas. ***

 

(...) niewątpliwie jest to poeta, którego język jest mi najbliższy - jego krajobrazy, jego wyrażenia, jego obsesje są najbardziej moimi ze wszystkich poetów jakich znam - pisze Grzesik o Georgu Traklu. Pierwsze spotkanie z jego twórczością (płyta Klausa Schulze, poświęcona wybitnym artystom niemieckojęzycznym przełomu wieków, na której przy towarzyszeniu transowej, niesamowitej muzyki ktoś recytował wiersze Trakla) na długo pozostało w pamięci. W Na przedmieściach znajduje się nawet poświęcone mu opowiadanie Cmentarz. A w Księdze nieurodzaju hołd - eksperyment: TRAKLEN. Co znaczy owo traklen? A może, zgodnie z budową słowotwórczą, trakl-en? Tak jak schreiben czy reden ma oznaczać "mówienie (czy też raczej pisanie) Traklem" - zupełnie tak, jakby ów "trakl" był jakimś obcym, tajemniczym i magicznym językiem, którego można się nauczyć, który można zrozumieć do tego stopnia, że możliwe stanie się by samemu umieć się w nim wypowiadać. TRAKLEN zbliża się więc do czasowników czynności (Tätigkeitsverben) i procesu (Vorganagsverben); jest niejako synonimem działania, energii zmiany. Podstawą do owego wyjścia poza, eksperymentu, były wszystkie słowa kluczowe charakteryzujące poezje Trakla, sprowadzone do "formy czystej", słownikowej, a następnie "przetasowane".

Autor posłużył się przy tym metodą, którą od wielu lat stosuje we własnych kompozycjach muzycznych - trzeba bowiem zaznaczyć, iż niezbędne dla zrozumienia twórczości Grzesika są nie tylko drobiazgowe, filologiczne i filozoficzne analizy, ale również używane przez niego sposoby komponowania muzyki, silnie nawiązujące do nowych, XX-wiecznych nurtów. Z pewnością szczególnie ważną rolę odgrywa tu "minimal music", muzyka repetytywna, której istotą jest radykalna selekcja dźwięków, współbrzmień, barw muzycznych i rytmów oraz obsesyjna powtarzalność, przyjęta jako zasada kształtowania toku muzycznego. Wyraźne są także powinowactwa z muzyka medytacyjną i punktualizmem, z wcielaną w życie i twórczość "celowa bezcelowością", fundamentalna regułą filozofii Zen. (zob. www,ha.art.pl/klandestein). Operowanie pojedynczymi dźwiękami lub strukturami interwałowymi powoduje, że każdy element jest niejako autonomiczny, "wyosobniony", otoczony pauzami. U Antona Weberna, którego kompozycje stały się inspiracją dla założyciela Klandestein, punktualizm był wtórna kategorią techniczną, wynikłą z zastosowania serializmu. Grzesik natomiast, poszukując pomysłu, który podkreśliłby ulotność, nieustanne stawanie się muzyki improwizowanej, a jednocześnie byłby oparty na pewnej zasadzie mogącej generować nieskończenie wiele rozwiązań w ramach przyjętej struktury, wprowadził losowo wybrane sekwencje dźwięków przyporządkowane konkretnym dniom tygodnia. To pozwoliło na realizację rozmaitych przekształceń. Nawet jeśli "moduł" z dni 11.06.2001 - 17.06.2001: A /A# /G /C /A /A# /A potraktuje się jedynie jako wzór tematu (dla przykładu: szereg w Kwartecie dętym op. 26 Schönberga brzmi es - g - a - h - des - c / b - d - e - fis - as - f). Tak więc Grzesik próbuje odpowiedzieć - i odpowiada! - na zasadnicze pytanie stawiane kiedyś Webernowi: "Jak możliwa jest swoboda inwencji, skoro trzeba zachować następstwo dźwięków szeregu leżącego u podstaw kompozycji?" Twórca Passacaglii, w szkicu Droga do Nowej Muzyki, nawiązując do artykułu Karola Krausa o języku, napisał, iż ogromnie ważne jest, by ludzie znali materię, którą nieustannie się posługują. Piotr Grzesik niewątpliwie zna się i na muzyce, i na języku.

A przy TRAKLEN jednym z podstawowych problemów do rozwiązania - problemem wszak dla krytyka i interpretatora - staje się szczególny rodzaj powiązań między muzyką a literaturą, zastosowany przez pisarza tym intersemiotycznej transpozycji. Nie ma bowiem nic prostszego "niż twierdzić o "muzyczności" takiego czy innego utworu ze względu na pewne cechy języka lub konstrukcji, a zarazem nic trudniejszego, niż wytypować ogólnie i wyjaśnić potencjalne jej przejawy, mówić o "muzyczności" literatury." (A. Hejmej). Procedury postępowania przyjęte przez autora Karmasutry dotyczą głownie sposobu istnienia technik muzycznych w dziele literackim i możliwości ich wykorzystania przy tworzeniu kolejnych utworów na bazie swoistego "materiału źródłowego", jakim są przekłady wierszy Georga Trakla. Grzesik wspomina nawet, że przy TRAKLEN podążał tropem Johna Cage'a, "przepisującego się" przez Finnegans Wake, który posłużył się wtedy metoda aleatoryczną: kolejne wyrażenia opartych na nazwisku James Joyce mezostychów wybierał na zasadzie operacji losowych, najczęściej korzystając w tym celu z Księgi Przemian - I Cing. Wcześniej zresztą także tworzył utwory konstruowane z udziałem operacji losowych (chociażby Music of Changes, które miały być wyrazem dzieła niezdeterminowanego). Pragnął połączyć dźwięk, muzykę i słowo. Nieco inaczej założyciel Klandestein: pozostając przy metodzie generowania losowego (także I Cing, tarocie i rachunku prawdopodobieństwa) i świadomych odwołaniach do aleatoryzmu (utwory aleatoryczne w muzyce mogą mieć wiele różnych realizacji; jeden zapis kompozycji prowadzi do różnych obrazów dźwiękowych) skupia się na formie językowej. Dokonuje - jak sam to nazwał - pewnego rodzaju "sekcji" na wierszach, po to, by po "montażu aleatorycznym" przedstawić czytelnikowi już nie liryki Trakla, lecz ich esencję - TRAKLEN.

Punktem wyjścia są przekłady, z reguły, co w przypadku austriackiego artysty symptomatyczne, kilka przekładów, czasem, jak przy Dzieciństwie i Gródku, dosłowne tłumaczenia słownikowe oryginału z odnotowaniem i wykorzystaniem wszelkich lingwistycznych niuansów. A jeśli "tłumaczenie nie jest transkrypcją, przenoszeniem znaczenia z jednego języka do drugiego", lecz "pisaniem, (wy)twórczym pisaniem, którego domaga się oryginał", które poszerza go i modyfikuje (J. Derrida), to TRAKLEN uznać należy za działanie co najmniej drugiego stopnia. Oryginały, tłumaczenia, wreszcie stworzone przez autora Księgi nieurodzaju kompilacje tych tekstów, które, po sprowadzeniu każdego wyrazu do jego podstawowego kształtu gramatycznego, stały się elementami losowania. Efektem są poematy bazujące na słowach kluczowych tychże wierszy, poematy - muszę dodać - częstokroć zaskakujące. Celem było poszukiwanie nowych związków pomiędzy słowami Trakla; tak narodził się m.in. losowy inwariant Psalmu (części III), z omówionym przez Piotra Grzesika poruszającym fragmentem:

Rozpad w dole mrocznym

Dzieciństwo o stopach pożółkłych

Szare robaki Mistrza.

Pobrzmiewa tu oczywiście i starzec-dziecko, dziwny, fascynujący puer-senex, i Celanowska Todesfuge, i Nosferatu wampir Herzoga. Każde słowo, nawet wielokrotnie użyte, zyskuje więc za każdym razem nowe znaczenie; znaczenie, które, co istotne, idealnie współgra z klimatem oryginalnych wierszy.

We wprowadzeniu autor cytuje Krzysztofa Lipińskiego, który stwierdził, iż z porównania wczesnej i późniejszej twórczości Trakla wynika (...) następujące spostrzeżenia: świat fascynacji i głównych motywów nie zmieniał się, zmieniała się natomiast forma i sposoby poetyckiej realizacji (...). Dla mnie ważniejsza - i jak sądzę, w kontekście TRAKLEN o wiele ciekawsza, jest wypowiedź Andrzeja Lama: "Ustawiczna praca transformacyjna poety nad kolejnymi wariantami tych samych motywów bądź całych tekstów, przypominająca komponowanie utworu muzycznego, wiernie odzwierciedla tę gorączkę narodzin w śmierci." Eksperyment Grzesika okazuje się więc w równym stopniu re-produkcją co interpretacją. Nie tylko uwalnia nowe łańcuchy skojarzeniowe, daje odczuć płynącą z TRAKLEN energię i postuluje lekturę subwersywną. Przez tłumaczenie tłumaczenia, łączenie, tasowanie potwierdza - i utwierdza - oryginał. Niewiele tego typu udanych przedsięwzięć we współczesnej polskiej literaturze. I niewiele tak ujmujących hołdów.

 

* * *

Z prawdziwym zaciekawieniem przeczytałam TRAKLEN, ale wierszom samego Grzesika już nie dałam się uwieść. Z żalem przyznaje - podobały mi się dużo mniej niż poprzednie transformacje. Ale autorskie wyznanie: Kiedyś wydawało mi się, że umiem pisać wiersze, potem byłem przekonany, że ta forma jest mi zupełnie, całkowicie obca, teraz uważam, że kiedyś będę umiał je pisać(...) daje mi jakąś, nikłą co prawda, ale jednak nadzieję na spotkanie intrygującymi, niebanalnymi tekstami. Póki co czytam Kolorową jesień i Muzykę w Mirabell (kto wie, że to są wersje tego samego wiersza Trakla?). I czekam.

 

 

 

 

* Jest to tytuł wiersza Georga Trakla Zmierzch i upadek.

 

 

 

** "Przetwarzać znaczy: rozwijać w szerokiej perspektywie." Podałam w oryginale dla zachowania gry słów. Chodzi oczywiście o metaforyczne określenie techniki dwunastotonowej.

 

 

 

*** Jest to stara łacińska sentencja łacińska: "Siewca Arepo trzyma dzieło w obiegu", którą Webern zakończył swój wykład w dniu 2 marca 1932 roku, a jednocześnie podstawa do zbudowania kwadratu magicznego, który posłużył kompozytorowi do unaocznienia podstawowej zasady techniki dwunastotonowej - równouprawnienia szeregu oryginalnego, raka i raka w odwróceniu.

 

strona główna