Kazimierz TETMAJER - a raczej Przerwa-Tetmajer - niedawno widziałem w telewizji film fabularny oparty na faktach z jego życiorysu. Przed projekcją jakiś facet gadał coś o rozbuchanej erotyce, i o tym, że członkowie rodziny Tetmajera protestowali przeciwko takiemu przedstawieniu jego historii. Film - ani rozbuchany ani "skandaliczny", ważna jest tylko ta historia, którą sprawdziłem później w "poważnej" literaturze przedmiotu. To taka prawdziwa opowieść "przykładna" - o upadłym gwiazdorze - wydaje się, że w tamtych czasach sława tego człowieka odpowiadała sławie, jakiej w naszych czasach nie osiągają pisarze – bardziej już aktorzy, gwiazdy rocka - ale na pewno nie pisarze - a jeśli już ostatecznie - to autorzy książek sensacyjno - kryminalnych. A Tetmajer był poetą. I cóż takiego było ciekawego w jego życiu - wielkie powodzenie u kobiet, to był uwodziciel pierwszej wody, prawdziwy Casanowa, no i w końcu syfilis - na nic wszystko, powolna, długa  degeneracja, koniec pisania, zapomnienie, wreszcie szaleństwo, długie, koszmarne szaleństwo, i nawet jednego wiersza, nic przez ostatnie dwadzieścia lat, nic, co mogłoby pomóc, może nawet nie pokonać, ale jakoś oswoić, pokazać - i tym samym zobaczyć ten obłęd. Nic.

W ostatnich latach "wychowywanie", i wspólne mieszkanie z przypadkowym synem, którego odnajduje gdzieś po latach, owocem jakiegoś starego romansu z początkującą aktoreczką. I ten syn - nicpoń i chuligan, dziedzicznie obciążony syfilisem rzucającym się w takich wypadkach na mózg. Ojciec pisze - "ty będziesz poetą, co ojciec marzył, śnił" - i wreszcie synek wiesza się któregoś dnia, a stary Tetmajer - nie mogąc uwierzyć w jego śmierć - nie pozwala wynieść z pokoju rozkładających się zwłok. I na koniec jeszcze ostatnia klęska - Tetmajer przez ostatnie lata życia mieszkał w hotelu w Warszawie, gdzie miał pokój, dożywotnio ofiarowany mu przez właściciela hotelu, którym był książę Czetwertyński – wielki wielbiciel jego poezji - wybucha II wojna, i stary, znękany szaleniec musi opuścić nawet i to ostatnie schronienie - hotel zajmują oficerowie armii niemieckiej. I wreszcie koniec - w przytułku umiera samotny włóczęga, brudny, obdarty i pomylony. Według świadectwa lekarza, w ostatnich chwilach, w malignie układał jeszcze wiersze.

Jest w tym życiu coś tak niesłychanie tragicznego, że ogarnia mnie prawdziwe wzruszenie, ilekroć wyobrażam sobie ten tak sromotny i bezdenny upadek owego niegdysiejszego światowca. A co do literatury, co do jego poezji - owszem, na pewno nie został zapomniany, do dzisiaj kilka jego wierszy funkcjonuje w obiegu społecznym – choćby ten ze słowami "a kiedy będziesz moją żoną/ umiłowaną, poślubioną/wtedy się ogród nam otworzy...", a także "pamiętam ciche, jasne, złote dnie...". Przez historyków literatury jest uważany za najwybitniejszego liryka swojej epoki. Poza tym - piewca góralszczyzny - jeden z pierwszych, no i wielki stylista. W podręczniku licealnym znajdują się jego utwory: "Hymn do Nirwany" i słynny "Anioł Pański" - to dużo, nawet bardzo - nie wszedł do podręcznika dzięki poezji patriotycznej jak większość innych, i na pewno trudno byłoby go zaliczyć do wieszczów. Niektóre wiersze faktycznie są bardzo śmiałe obyczajowo jak na ten kraj - dominuje u niego rzadko w ogóle spotykana w literaturze polskiej tematyka erotyczna. Na pewno jest to wiele - pomimo stu lat, które minęły od dni jego sławy nie został zapomniany.

Po obejrzeniu filmu poszedłem do biblioteki, by zobaczyć co o nim piszą, co pisał on sam o swojej twórczości - no i znalazłem kilka marnych słów - parnasizm, Schopenhauer itd. I jego wiersze - tak niestety, po raz kolejny musiałem sobie uświadomić fatalną kondycję literatury - jej potworną wprost zależność od upływającego czasu. Zawsze tak myślałem - że literatura jest najwyższą ze sztuk - dlatego, że najwięcej może wyrazić, posługuje się słowem-pojęciem-symbolem w sposób bezpośredni, podczas gdy wszystkie inne sztuki w taki czy inny sposób zmierzają do stworzenia języka - czyli tego, czym literatura posługuje się niejako z natury. Nie wymaga też jakichś specjalnych "technicznych" umiejętności, nie sposób jej nauczyć - każdy prawdziwy pisarz jest samoukiem. Cóż z tego jednak – muzyka - tak niekonkretna i daleka od rzeczywistego doświadczenia ludzkiego, w o wiele większym stopniu może przetrwać czas, można nawet powiedzieć, że dla muzyki czas nie ma żadnego znaczenia - może nie bez sensu będzie przenośnia, że to z racji swojej wewnętrznej, immanentnej czasowości - z racji tego, że muzyka sama jest zapisanym, zakodowanym czasem, może ten czas "zaklinać" i przekraczać. Natomiast literatura - sztuka nie wymagająca jakichś "wyuczonych", specjalnych umiejętności - jak np. malarstwo -  sztuka, której tworzywem jest to co człowiekowi najbliższe, to co go tworzy - język, jest tak potwornie i beznadziejnie uwikłana w czas. Najlepiej świadczy o tym co powiedziałem wciąż wzrastająca moda na "muzykę dawną", podczas gdy dawna poezja jest już jedynie koszmarem dla licealistów. Te wiersze Tetmajera - nic, mimo najszczerszych chęci -

"mów do mnie jeszcze... " - i dalej nic, i takie nie wiadomo skąd płynące przekonanie, że gdybym żył w tamtych czasach, na początku tamtego wieku (zabawne - pomyliłem się - miało być "tego wieku" - dwudziestego, a Państwo czytacie to już w wieku następnym, a więc wszystko się zgadza) zapewne

 

 

 

 

 

 

(178)