|
DZIEŃ SIÓDMY - Szklarska
Poręba, Pisarzewiec i Schreiberhau
I na koniec już należy, żegnając się,
przedstawić trochę to miejsce, w którym mieszkaliśmy, choć nie dla niego był
ten wyjazd, który zdecydowanie nie był wyjazdem turystyczno-krajoznawczym, a
raczej tylko turystycznym, a w istocie po prostu sportowym, i miejsce samo w sobie
(średnio zresztą ciekawe) zbyt wiele wrażeń nie dostarczyło, bo i skąd miałoby
wziąć? Szklarska Poręba to - jak piszą tu i ówdzie -
"najpopularniejsza stacja klimatyczna Śląska" - cholera, co to
takiego ta "stacja klimatyczna"? - mnie się kojarzy z małym dworcem,
gdzie panuje tzw. "niezły klimacik". Szklarska Poręba jest w każdym razie bardzo popularnym miejscem
wypoczynku zimowego dla mieszkańców Śląska (zwłaszcza Dolnego), a dla wrocławian
tym, czym Zakopane dla krakusów - trochę bardziej odległą dzielnicą. Przewyższa
w popularności nie tak odległy Karpacz. Zatrzęsienie tu stoków, górek, szkółek
narciarskich i wszystkiego co trzeba. Międzynarodowa sława Jakuszyc dodaje Porębie
pewnego szlifu, to tu amatorzy tego dziwnego zastosowania nart przyjeżdżają z
całej Europy, i nie tylko. I na tym można zakończyć te pochwały - bo miasto
samo w sobie cierpi na jedną wielką przypadłość - nie ma nastroju, klimatu, a klimat
to jest coś takiego, co nawarstwia się latami i latami, jak brud na okopconej
ścianie, i żadnym nożem, raszplą ani cifem go nie wytrzebisz. A jakbyś
chciał tak sztucznie na brudne zrobić, to ci się nie uda. Takie coś jest w
Zakopanem - te lata i dziesięciolecia snobizmu, Kasprowiczów, Tetmajerów,
Witkacych, Szymanowskich i Rafałów Malczewskich zrobiły swoje. Coś podobnego
ma też Krynica (Górska! - broń Boże nie Morska!), i powód tego, że Zakopane ma,
a Szklarska Poręba nie ma, jest taki sam, jak w przypadku tych dwóch Krynic. Szklarska
jest miastem polskim od roku 1945, wcześniej była niemiecka, jej
ulice, jej cmentarze, nazwy zwykłych kamieni - wszystko to mówiło po
niemiecku, polska mowa - jest tu nowa, jakby zarymał hip-chłop. I tego
nie da się ani ukryć, ani zakleić tapetą. Oczywiście, niby to samo można
by powiedzieć o Wrocławiu, że dlaczego on ma mieć (a ma - i to jak ma!), a Szklarska Poręba
nie, ale - po pierwsze Wrocław jest niejako z definicji wielowarstwowy i
wielonarodowy - był polski, i czeski, i do pewnego stopnia nawet węgierski (za
Macieja Korwina), potem austriacki (a raczej należy powiedzieć - habsburski,
bo to zupełnie nie to samo - Hiszpania też była habsburska, nie będąc w
najmniejszym stopniu austriacką), potem pruski, a wreszcie - niemiecki (bo
pruski
i niemiecki to jednak też nie to samo, choć już bliżej), poza tym nie należy
też zapominać o Żydach, którzy od wieków we Wrocławiu żyli i żydzili, i
wszystko to razem nadało mu
charakter takiego starego człowieka, który wiele widział i niczemu się
nie dziwi, poza tym za Wrocław i jego klimat odpowiadają kamienie - postawione
przez człowieka budynki, kościoły, kamienice, pałace - a w Szklarskiej
budynków jak na lekarstwo, i jak dotąd prawie wszystko tu stawiała natura, a
ona ma w dupie nasze (rozwidlone - od czasów wieży Babel) języki. Ciekawa była historia przejścia od niemieckiego
Schreiberhau, do polskiej Szklarskiej Poręby - otóż, takim etapem pośrednim
był "Pisarzewiec" - nazwa-potworek stworzona na bazie nazwy
niemieckiej - wklejam znalezione gdzieś w sieci rozważania na ten temat, nie
wiem niestety czyje, za co przepraszam - pisząc o Szklarskiej Porębie, ten nieznany
mi autor mówi tak:
"przedwojenna nazwa przetłumaczona dosłownie, byłaby bardzo niezgrabna (Schreiber to niekoniecznie pisarz, może to być nazwisko, którym nazwano jeden z leśnych wyrębów Hau), Pisarzewiec był jakimś kompromisem, a obecna nazwa jest, uważam, bardzo dobra. Może właśnie nawiązująca do osoby związanej z hutą? Skojarzenie wyrąb-poręba też było niezłe."
Od huty szkła właśnie (o której była mowa w "odcinku jakuszyckim") "stworzono" Szklarską Porębę (Poręby nie trzeba tłumaczyć, patrząc
choćby na zdjęcia miejscowych lasów). Wracając do historii tego miejsca, to
jako owa "stacja klimatyczna", co dawniej nazywało się "kurort",
a po niemiecku bodajże "Bad", Schreiberhau było popularne od połowy
XIX wieku, stosunkowo niewielka odległość nie tylko od Wrocławia, ale także
od Berlina, sprawiała, że pojawiało się tu coraz więcej ludzi pragnących pooddychać
świeżym, górskim powietrzem - bo też i klimat tutejszy (w sensie dosłownym tym
razem), jest podobno porównywalny
z klimatem alpejskim na wysokości powyżej 1200 m n.p.m. (hmm, swoją drogą
szkoda, że to nie tutaj trafił Thomas Mann z ciałem swego Hansa Castorpa w walizce...).
W dwudziestoleciu międzywojennym było tylko lepiej, a w końcu nastała Polska
Ludowa i wszystko trochę się zaczęło od początku, a trochę nie, i - ale
zejdźmy już na dół, rzucając codzienne, niezmienne spojrzenie na stojącą
u stóp naszej górki szkołę - przez sam środek miasteczka ciągnie się wspomniana już
na początku bardzo długa ulica,
teraz zupełnie ukryta pod zwałami śniegu, w którym co poniektóre auta
zakopują się na dobre. Przy tej ulicy mieszczą się niezliczone ilości knajpek,
restauracji, pensjonatów,
parkingów strzeżonych, knajp
grillujących, i w ogóle dobra turystycznego wszelakiej maści. Pizzerie
mają werandy obliczone na porę raczej letnią,
w pensjonatach pamiętających czasy przedwojenne mieszczą się sale
dancingowe, piwo "Lech" ma swój ogromny, dmuchany namiot
- w ogóle wydaje się, że na rozrywkę i gastronomię wykorzystano tu każdy dostępny
i niedostępny kącik. Nieco wyżej, w stronę Szrenicy znajduje się bardzo
wielkie muzeum mineralogiczne, a w nim naprawdę imponujące szkielety dinozaurów
- warto zobaczyć. W tej części miasta mieści się także - jakże w takim
miejscu potrzebna - poczta. W
bocznych uliczkach można dostrzec pod zawaliskami śniegów czasem bardzo
interesujące budynki pensjonatów,
dużych hoteli, imponujących
wielkich domów na wzgórzach, a
zwłaszcza domów drewnianych w
stylu alpejskim, który zapewne importowano tu w wieku XIX, aby Karkonosze
do "wylansowanych" już wtedy Alp upodobnić - na podobnej
zasadzie dziś, w
wielu knajpach Szklarskiej Poręby króluje styl... góralski - tzn. wprost
przeniesiony tu z Tatr - oscypka można zjeść, żentycą zapić
- no jakosi trza było te nowe góry, co to nam z nieba spadły, oswoić, a jakże lepiej to
było uczynić, niż
na sabałową nutę? Bardzo wiele pozostało szachulców,
być może nie stanowią one już dominanty w zabudowie, ale są obecne, niewątpliwie.
W szachulce jest też zdecydowanie najciekawszy budynek Szklarskiej Poręby,
prawdopodobnie niezamieszkały i chyba przeznaczony do rozbiórki (wyglądał
przynajmniej na nieremontowalny) - ogromny budynek, zapewne jakiegoś starego pensjonatu,
przypominający nieco słynne, stojące niegdyś w samym środku Krynicy (Górskiej
oczywiście), dwa wielkie pensjonaty-widma - opuszczone, nie remontowane, w nocy
pełne dziwnych głosów, bynajmniej nie duchowej natury - nie wiem co się z
nimi stało. Ten w Szklarskiej też jest niczego sobie - z tymi łuszczącymi się
płatami białej farby wygląda doprawdy upiornie.
A szczególnie korzystnie prezentują się te szachulce, kiedy zwisają z nich takie
ogromne sople lodowe, z których
jeden wystarczyłby na najtęższy nawet mózg, ale są bestie ładne - to im
przyznać trzeba. Te stare, drewniane,
i nie tylko drewniane budynki to jedyne obiekty, na których (oprócz gór i lasów, oczywiście,
wyzierających na każdym kroku
zza tej cieniutkiej warstewki ludzkich siedzib, przycupniętych przy drodze jak
stadko zziębniętych kuropatw, że sobie pozwolę na odrobinę języka w stylu
Mistrza Wincentego, zwanego Polem) można tu przysłowiowo przysłowiowe
oko zawiesić. Idąc do góry, wciąż do góry, mija się
potoczek, ze znakomicie "ocembrowanymi" brzegami,
a napis (w trzech językach - musowo!) informuje, że ta inwestycja przeprowadzona
została dzięki funduszom Unii Europejskiej - o chwała ci Wielka Unio! Jak to
dobrze, żeśmy już unici! - teraz ino sie jyj chycić, tyj nici - i dawajże do kłębka! Potem mijamy nieco mniej uregulowaną, choć pod śniegiem
prawie niewidoczną rzeczkę Kamienną,
która "w swoim czasie" jednakże potrafi podobno nieźle dać popalić.
Zmierzając wciąż wyżej i wyżej, mijamy znów "Skwer Radiowej Trójki"
(to warte
zapamiętania, naprawdę!), i dochodzimy do zakrętu w lewo, tędy idzie się do
tej jakby bardziej "oficjalnej", a na pewno w większym stopniu
murowanej niż drewnianej części Szklarskiej Poręby. Z początku wydawało
nam się, że to jakieś złudzenie, że tego być nie może, nie może - ale
jest! I stoi, i patrzy! Biały niedźwiedź! Nad drogą, na wzniesieniu, na
tylnych łapach stoi całkiem groźnie wyglądający niedźwiedź polarny (największy
żyjący drapieżnik lądowy), tego nie da się ukryć! Po podejściu nieco bliżej,
okazuje się, że to jakiś spryciarz (do tego w czapce Mikołaja) zdjęcia
"z misiem" oferuje! Jak widać, i jak już było wcześniej mówione
- zakopiański styl panoszy się tu w najlepsze - kto wie, może nawet i misio z Tatr
wierchami przepełzł? Dalej jest wielka, rozłożysta, niewątpliwie zagrażająca porządkowi
drogowemu sosna, już wyciągająca
swe pazerne łapska aby znów porwać jakiś nieostrożny samochód (nie zdarza
się to jednak częściej niż raz na tydzień - to tak, jak dawniej było ze smokiem
w Krakowie - przed wynalezieniem Dratewki), i już ukazuje się prawdziwa
osobliwość miasteczka - przy głównej drodze stoją naprzeciwko
siebie dwie wielkie, całe opatulone taką
siatką, która ma chronić samochody przed nieraz gwałtownymi ich atakami: Scylla
i Charybda - nie mając bowiem
szponiastych łap (jak wspomniana sosna) ciskają one w przejeżdżające
wehikuły kamienną drobnicą - i ratuj się kto może! Nie wiem, czy w jakimś
innym mieście polskim występują takie potwory śródmiejskie - w Krakowie podobną
nieco rolę pełni Straż Miejska, ale to jednak nie to samo. Im wyżej idziemy,
tym solidniejsze wydają się budynki, na mocniejszych podstawach posadowione,
można powiedzieć. To już prawdziwe kamienice, i niektóre (pomijając
szpetnie "obłażące" reklamy jeszcze z lat 70-tych, na tzw. "ślepych ścianach") całkiem
ładne. W tej części miasta sporo jest sklepów a restauracji mniej, są też
bankomaty, choć i pensjonat w stylu
alpejskim (wyraźnie przedwojenny) też się trafia. I tak dochodzimy do
centrum centrum Szklarskiej Poręby, które bynajmniej nie jest rynkiem (bo miasteczko w
zasadzie zachowało charakter wsi "ulicówki", którą w końcu nie
tak dawno być przestało). Rynku jako takiego nie ma, jest coś w rodzaju
rozszerzenia głównej ulicy, które tworzy plac w znacznej części przeznaczony
na parking, przy tym placu znajduje się najbardziej reprezentacyjny (według
mnie) budynek miasta, w którym mieści się (jakżeby inaczej?) filia
banku, którego nie będziemy tu reklamować, bo sobie na to nie zasłużył, a także
ogromna reklama przedstawiająca nadnaturalnych rozmiarów kobiecą, prawie gołą
pupę, oraz faceta zakutanego w futra, z goglami na nosie. Napis jest
nieodczytywalny, zatem nie wiadomo o co tu chodzi, ale sięgając do pamięci własnej,
mogę powiedzieć, że "dymek" unoszący się z tego zakut(an)ego łba mówi:
"Tanie numerki grzeją!" - czyli normalna sprawa - jeśli nie
wiadomo, o co chodzi, i co ma piernik do wiatraka, to na pewno jest to reklama
komórek - i to nieważne jakiej sieci. Na zdjęciu, po prawej widać także mieszczący się
przy tym placyku kantor wymiany walut, co zrozumiałe, bo zaraz za pupcią (jeśli komuś uda
się ją ominąć) droga skręca w lewo, prawie od razu w las, do wodospadu
Kamieńczyk, do Jakuszyc, i do Czech. I to właściwie już wszystko, teraz
trzeba wrócić na dół, potem wejść na górę (na tę straszną górę!), pożyczyć
sanki, zwieźć bagaże, i jechać, ale... zatrzymamy się jeszcze przez chwilę w tym
miejscu, bo skoro w teraźniejszości ma ono znowu nie tak wiele do zaoferowania
(częściowo jest to wina zachmurzenia, zimy, wszystko oblepiajacej mazi śniegowej
- a podejrzewam, że ten jakby nie było zimowy kurort bardzo dobrze wygląda latem, a już
szczególnie wiosną i jesienią), to przecież można sięgnąć do
przeszłości, która w tym miejscu ma znaczenie szczególne, już choćby z
racji tego przerwania ciągłości kulturowej, które nastąpiło po drugiej wojnie -
bo, skoro nie czeka nas już nic "dalej", a tylko powrót po
własnych śladach, skoro nie uda się nam już nic więcej tu zobaczyć (nie
znaczy to, że nic więcej nie ma - jest choćby bardzo podobno piękny Wodospad
Szklarki, ale - nie wszędzie zdążyliśmy, a i wiele miejsc, z powodu nieprzejezdności dróg
było zwyczajnie niedostępnych), to należy sięgnąć w głąb czasu -
znajdziemy tam kilka starych, niemieckich zdjęć i obrazków sprzed drugiej (a nawet
i sprzed pierwszej) wojny światowej, a w głębi jednej szuflady, wykopiemy też
kilka kartek, które wiele lat temu moja matka wysłała z tego miejsca
swoim rodzicom, a moim dziadkom.
Na starych zdjęciach i kartach
pocztowych zobaczyć można niemieckie, mieszczańskie i dostojnie wylegujące
się Schreiberhau, z prawdziwie kulturalną
publicznością zażywającą (z umiarkowaniem!) kąpieli słonecznych z "perjodykami"
w rękach, z parasolami, i okularami przeciwsłonecznymi z najlepszego szkła
Carl-Zeiss-Jena. Panie generałowe i panie pułkownikowe wymieniają najnowsze
wiadomości z frontu (trudno powiedzieć jakiego, ale cesarze niemieccy lubili wojować, więc na pewno kogoś
tam aktualnie tłukli). Położona wśród ogrodów Restauration "Wiesenthal" (oj, oj,
oj - a "prawnuk" do końca dni swoich tropił
co wybitniejszych przedstawicieli "rasy panów"
- a kto wie, może i stąd się jakieś jego korzonki wywodziły?), kusi prawdziwie domową
i sielankową atmosferą "fermy" (podobnie tu było zapewne jak na fermach, które opisuje Proust w
II tomie "Poszukiwania" "W cieniu zakwitających dziewcząt"
- sceny w Balbec i w okolicach, a także w "normandzkiej"
części "Jeana
Santeuil"). Jest tu też inna restauracja, bardziej masywna,
zapewne budynek jest jakimś ekskluzywnym hotelem,
i prawdopodobnie istnieje do dziś, i wielokrotnie obok niego przechodziliśmy,
nie rozpoznając. Przy wodospadzie Kamieńczyka (a jakżeż on się wówczas nazywał? -
nie znalazłem)
siedzi sobie pan malarz i maluje landszafcik, złapał go na tej wstydliwej czynności pan
rysownik, i z wodospadu wraz z malarzyną takoż uczynił landszafcik.
Widok z lotu (niezbyt jednak ambitnego) ptaka przedstawia krajobraz sielski i
prawdziwie wypoczynkowy, wymarzony dla zmęczonego pracownika administracji państwowej z
Berlina, Dresden lub Breslau - biała droga melancholijnie wije się i wije w
stronę Karkonoszy (Riesengebirge), gdzie króluje Rübezahl (Duch Gór,
"spolszczony" później straszliwie na "Liczyrzepę" - warto
o dziejach jego zdrad i konwersji poczytać tutaj,
tutaj
i tam). Jeśli ktoś zetknął się z postacią Herna, z najlepszego serialu
o Robin Hoodzie (kto wie, ten nie pyta o który serial chodzi, kto nie wie,
niech się dowie) to z łatwością rozpozna
w "Karkonoszu" - z rogami jelenia - Herna właśnie).
Muszę tu też wspomnieć o tym, że Karkonosze znalazły się na przynajmniej
jednym (a zapewne było ich więcej), obrazie mojego zdecydowanie ulubionego malarza, którego
twórczość stanowi niewątpliwą i stałą inspirację dla mojej skromnej działalności
fotograficznej - Caspara
Davida Friedricha (z tej strony prowadzi mnóstwo linków do artykułów
na jego temat, a niemal każdy artykuł zawiera reprodukcję jakiegoś
obrazu). W polskiej Wikipedii również znajduje się poświęcony mu tekst - z
lekkim (choć ciężkim) sercem można go polecić jako kolejny przykład
prawdziwie
anty-encyklopedycznego, emocjonalno-histerycznego stylu "redaktorów"
tej "wolnej encyklopedii, którą każdy może redagować" (sprzeczność
zawarta w tym zdaniu mówi chyba sama za siebie) - dla zachęty zacytuję dwa krótkie,
acz pełne treści zdania: "Friedrich znajduje nową obsesję. Odkrywa Rugię. Nie, to nie kobieta - to wyspa."
- naprawdę warto zerknąć, bo to prawdziwa perła
przed wieprze. Sam zaś wspomniany obraz przedstawiający Karkonosze jest tutaj.
Stare fotografie i obrazki zwykle przedstawiają
Schreiberhau jako prawdziwy zimowy raj, gruntownie pokryty grubą na metr lub więcej
warstwą śniegu, w którym radośnie hasają sylwetki łyżwiarzy i narciarzy -
przypomina to wręcz obrazy Pietera Bruegela.
Na innym zdjęciu zobaczymy, zapewne dziś już nieistniejący "Kriegerdenkmal",
czyli jakiś pomnik ku pamięci poległych żołnierzy (raczej nie w tych
okolicach poległych, choć kto wie - może chodziło o wojny śląskie? -
trudno powiedzieć). Jest też typowo niemiecka (a także i ogólnie XIX-wieczna)
fascynacja techniką - oto karty pocztowe przedstawiające w kilku ujęciach
"cud" inżynierii owych czasów - tunel
Moltkego w Dolnym (Nieder) Schreiberhau - dzielna stalowa gąsienica przedziera się przez góry
i lasy, i niesie w świat wielkie imię teutońskiej techniki. Na innej
fotografii można ten tunel zobaczyć z bardzo
bliska. Zaś na ostatnim z tych kolejowych zdjęć widzimy pociąg na
stacji granicznej (nie było wtedy Czech, ani nawet Czechosłowacji, tuż za Schreiberhau
Niemcy
graniczyły z Austro-Węgrami). I jeszcze dwa stare,
sepiowe zdjęcia - zapewne z okresu międzywojnia - dom typu alpejskiego w
Schreiberhau, przypuszczalnie jakiś pensjonat -
zaraz, zaraz - a czy to nie jest może czasem... Dom
Wczasowy Bożena??? Te domy typu alpejskiego bardzo są do siebie podobne, styl jednoczy,
poza tym tyle lat minęło, ale mam wrażenie, że to może być ten sam obiekt.
Zdecydowanie najpiękniejsze zdjęcie Schreiberhau, do jakiego udało mi się
dotrzeć, to sepiowy obrazek górnej części głównej arterii miasteczka - w
śniegu tak wielkim, że wystają z niego gdzieniegdzie tylko białe kości dinozaurów
w siną dal (już wtedy do Czechosłowacji -
bo to chyba są lata 20-te), jedzie silny, czarny samochód, wiozący zapewne na
wczasy jakąś "grubą rybę" (i prowadzi go na pewno
"szofer" - a nie sama ryba - ryby wówczas jeszcze nie prowadzały). I
tu kończy się Schreiberhau, i zaczyna Szklarska Poręba - mija prawie pół
wieku, już przemianowana i przemieniona Szklarska jest jednym z turystycznych
rajów czasu realnego socjalizmu. Mówią o niej w kronice filmowej (to były
takie krótkie filmiki dokumentalne, przedstawiające życie kraju, najczęściej
w żartobliwej tonacji, wyświetlano je przed seansami kinowymi - zupełnie tak
samo jak dzisiaj spoty reklamowe), podobnie jak o Zakopanem, Szczyrku, Karpaczu
- mówią na przykład tak (głos jest pełen werwy, junacki można powiedzieć,
choć w żadnym razie nie głupkowaty), używając zdań głównie
wykrzyknikowych, z pewnym subtelnym odcieniem cioteczno-wujecznej
familiarności:
"Do Szklarskiej Poręby zawitała już zima! A zostanie ona tutaj -
bagatela! - prawdopodobnie aż do kwietnia! Tak, tak - nie przesłyszeliście
się Państwo - do kwietnia! Bowiem specyficzny mikroklimat Szklarskiej Poręby
i okolic, powoduje, że śnieg, który spadnie tu w połowie listopada, nie
topnieje aż do połowy kwietnia! Szklarska to raj dla narciarzy - slalomiści
mają Szrenicę, a biegacze - oddalone o kilka kilometrów od centrum miasta
Jakuszyce - międzynarodowe centrum tego sportu."
I tak dalej, i dalej i apiać w podobnym stylu - na ekranie (kroniki były zawsze
czarno-białe, nawet już w epoce koloru) pojawiają się twarze uśmiechniętych
dziewczyn na nartach (tak, tak - za komuny już były dziewczyny na nartach!),
oraz wysportowane i wyprostowane sylwetki "gierojów" szusujących na swych wspaniałych
deskach marki "Polsport Nowy Targ" - w pewnym sensie łza się w oku kręci, bo
tamten świat - będąc dokładnie tak samo jak i obecny bezdennie głupim, był w jakimś
sensie prostszy, a przez to - uczciwszy. Władza dymała obywatela,
obywatel o tym wiedział, i starał się nie dać wydymać. Po upadku realnego
socjalizmu dymają wszyscy wszystkich, i kto pierwszy ten lepszy - zupełnie, jakby
każdy został sekretarzem partii!
W tych to czasach mrocznego marksizmu-leninizmu przyjeżdża do Szklarskiej Poręby
moja matka - w czasie jednej ze swych bardzo licznych - biorąc pod uwagę tak
krótkie (niespełna 34-letnie) życie - podróży, zapewne w kolejnej
beznadziejnej pogoni za jakąś beznadziejną, kolejną, wymykającą się, ukradkową miłością.
Wysyła stąd do mojej babki kilka kart pocztowych, które nie prezentują się
może ciekawie i niewiele na nich widać, ale są jakimś dokumentem - choćby
marnego stanu ówczesnej poligrafii - oto pierwsza z nich - droga
do wodospadu Kamieńczyka, kolejna - to sam wodospad, z widocznymi dobrze,
istniejącymi nadal "galeryjkami". Zdjęcie
to zrobiono w lecie, zatem leżące na dnie wodospadu kamienie są znakomicie
widoczne. Trzecia pocztówka przedstawia miejscową "atrakcję" - tak
zwany "Zakręt Śmierci", znajdujący się przy drodze prowadzącej ze
Szklarskiej Poręby do Świeradowa Zdroju - jest to bardzo ostry i niebezpieczny zakręt (droga zatacza
tu łuk prawie 180-stopniowy!),
znajdujący się na wysokości 775 m n.p.m. Kiedy szuka się czegoś o Szklarskiej
w sieci, to zaraz wyskakuje niby diabeł z pudełka ten słynny zakręt, my go jednak niestety nie widzieliśmy, bo jakoś
nie było czasu, a poza tym nigdy nie zdarzyło się nam jechać w tamtą stronę,
a to jakoś tak głupio jechać gdzieś tylko po to, żeby zobaczyć jakiś zakręt
i zaraz wracać... - no doooobra, może też trochę ze strachu - w takich zwłaszcza
warunkach nigdy nie wiadomo, czego można się spodziewać, choć sam zakręt - jak
twierdził jeden poznany miejscowy "szatan szos" jest dość łatwy
("tyle, że można przez ten nasyp wylecieć - ale to szczeeegół!"), a
cała legenda Zakrętu Śmierci to: "pic na wodę, ćmoj-boj
i reklama, burmistrzowi się chyba coś popieprzyło - my tam prujemy 90-tką!" -
no i właśnie to było decydujące, dlatego tam nie pojechaliśmy, mając pewne
doświadczenia z Zakopanego, gdzie miejscowi też "pruli" w miejscach
ewidentnie niebezpiecznych, i wymuszali zbyt szybką jazdę - co dla nich oczywiście
nie stanowiło problemu, bo znali każdy smrek przy tej drodze - teraz jeżdżą
tam porschawkami, wcześniej jeździli motorami, jeszcze wcześniej rowerami, a
uojciec furmanką
i kuniem - a ze ceprów to sie śmiejom ze ha! - co to jeździć sie bojom! I w końcu
nie
pojechaliśmy. Zakręt Śmierci w latach 60-tych wyglądał tak
(warto zwrócić uwagę na gustownego "Jelcza", zwanego "ogórkiem", który
niezmordowaną dżdżownicą porusza się po tym szatańskim zakolu), dziś zaś -
jak piszą - "jest to chyba najpopularniejszy turystycznie zakręt w Polsce. Wycieczki przyjeżdżają specjalnie,
aby go zobaczyć, na parkingu działają stoiska z pamiątkami".
Tak piszą, no może szkoda, żeśmy go nie zobaczyli, ale tak czasami bywa, że się
nie zobaczy i papieża w Rzymie. Pocieszamy się, że dziś ten zakręt wcale jakoś
rewelacyjnie
nie wygląda (przynajmniej w lecie). I jest jeszcze jedna kartka z czasów
pierwszej komuny świętej - panorama
całej miejscowości, z górami w tle - charakterystyczny kolor szarokoomuszy
wprawdzie panuje, jednak miasteczko wygląda
wcale
przyjemnie - jakoś nie widać tu tego pognębienia wolności słowa
i wszechwładzy jednej ideologii - chociaż - zdjęcie wykonano z daleka, szczegóły
nieco więc się rozmyły. I na zakończenie tej wycieczki w przeszłość jest zdjęcie, znalezione gdzieś w sieci,
wykopane nie wiem nawet skąd, a jest to prawdziwe dzieło sztuki - przedstawia główną
ulicę Szklarskiej Poręby w jej "górnym biegu", i... zupełnie nie
wiem z jakiego czasu ono pochodzi - silny kontrast czerni i bieli
wskazywałby na czasy raczej powojenne niż przedwojenne (zdjęcia
przedwojenne, i to nie tylko te sepiowe, są raczej bardzo miękkie w tonacji, o słabym
kontraście), a znowu stroje ludzi - hmmm, trochę za mało szczegółów, choć kobieta
na pierwszym planie wydaje się raczej mocno powojenna i spokrewniona z Jeanne
Moreau (spódnica nieco za krótka na lata 30-te), a znowu facet jadący na nartach -
przedwojenny, i przedwojenna też furmanka, i całkowity
brak samochodów, a tak w ogóle, to wygląda to bardziej jak tzw. "poster"
albo "still" - kadr wycięty z taśmy filmowej - niż jak zdjęcie zrobione
aparatem fotograficznym. Całkowicie diabli wiedzą! Tak więc - niech to zdjęcie
będzie jakimś podsumowaniem i kwintesencją tego miejsca, takiego jakie było
- kiedyś.
Koniec już wycieczki po Szklarskiej
Porębie, i także wycieczki w jej przeszłość - trzeba wracać do naszej przystani,
nic się tu już więcej nie zdziała - i jeszcze raz wspiąć się na tę
górę utrapienia, po bardzo ładnej,
choć tak przecież uciążliwej drodze, na której zęby można sobie żywcem wybić
(gdzieś niedaleko mieszka trzech Skandynawów, co noc wracają z miasta
kompletnie zapruci, rycząc wniebogłosy swoje niedźwiedzipolarne piosenki, na
drodze pod górę zawsze podtrzymują się nawzajem niczym trzech gigantów, cud
boski, że
sobie dotąd gęb nie rozwalili!), i pójść do naszego spryciarza-gospodarza, i
poprosić go o użyczenie sanek, żeby zwieźć wszystko na dół, zapakować, załadować
i zamknąć. Kto wie, może tym razem zażąda kaucji? No bo, skoro już wyjeżdżamy, to
teoretycznie moglibyśmy mu te sanki uprowadzić... Co tam - będziemy pertraktować.
KONIEC
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL |