DZIEŃ I - Bielsko i Biała Bielsko-Biała to miasto centaur - miasto będące
efektem zakazanego, grzesznego mieszania gatunków - w istocie są to dwa miasta, które pewnego dnia
zostały połączone w
jeden organizm, różnią się one przede wszystkim genealogią - Bielsko w znacznej
mierze jest (przynajmniej z pochodzenia) niemieckie, żydowskie i protestanckie, Biała zaś - polska i
katolicka. Jeśli podróżny przyjeżdża do tego miasta autobusem albo pociągiem,
a tak też my tam trafiliśmy - najpierw pojawia się w Bielsku, wysiadając z
autobusu znajduje się w dolnej części miasta i idzie do hotelu, który będzie
się mieścił w pałacu, w jednym z wielu miejscowych pałaców, które pozostały
po epoce wspaniałości tego miejsca - a był to przełom XX i XIX wieku -
wtedy w Bielsku zbudowano ogromną ilość rezydencji ówczesnych magnatów przemysłu
odzieżowego, do dziś zresztą ten przemysł rozwija się tutaj całkiem nieźle. Po
tamtych czasach pozostały pałace, które dziś bywają muzeami, szkołami,
budynkami użyteczności i nieużyteczności publicznej, a także hotelami - tak
jak ten, w którym właśnie się zatrzymamy - mieści się on w części miasta, z której
bardzo blisko jest do obydwu centrów - centrum bielskie
znajduje się o pięć minut drogi stąd, centrum bialskie - około dwadzieścia
minut. Po
wyjściu z hotelu, po rozłożeniu rzeczy w szafach można wyjść na ulicę biegnącą
równolegle do głównej arterii komunikacyjnej miasta - przy wszystkich ulicach
stoją pałace, w nocy łatwo jest je pomylić, łatwo wejść do jakiegoś innego, nieopatrznie nacisnąć jakiś dzwonek,
napotkać srogą minę jakiegoś strażnika albo dozorcy. Jest wiosna,
pierwsze dni kwietnia. Dni są świetliste i można długo w noc spacerować,
nie jest specjalnie zimno, chociaż zdarzają się też gwałtowne ochłodzenia. Wieczorem idziemy do Białej, trzeba przejść przez tę właśnie główną
ulicę, która zdaje się zarówno dzielić jak i łączyć dwa organizmy tworzące
centaura - Biała jest miejscem o wiele żywszym, od razu widać że bardziej
zasobnym, choć od razu widać też mniej szlachetne, plebejskie pochodzenie tego
miejsca. Przez jego środek prowadzi długa handlowa ulica, znajdują się tu
wszystkie potrzebne do życia sklepy i idąc nią do końca można dojść do bialskiego rynku - a
idąc jeszcze dalej - do Ratusza, który w istocie nie jest
żadnym prawdziwym ratuszem, tylko
wyrobem miejscowych cukierników, ustawionym tutaj dawno temu i co rano
odnawianym przez dodawanie coraz to nowych warstw kremu i czekolady. Nie sposób
wręcz uwierzyć, że we wnętrzu tego miejsca brodaci i brzuchaci rajcy miejscy
podejmują ważne dla miasta-centaura decyzje. Niewątpliwie Biała - to ludzka
część owej chimery - jest o wiele sympatyczniejsza, są tu sklepy i takie
przedziwne
twory jak na przykład połączenie centrum pogrzebowego i
solarium. Czyż nie ma w tym zestawieniu czegoś klasycznie antycznego i niesłychanie pocieszającego
- jeśli pomyśleć, że spalające się na proch nasze ciało może dać ciepło
konieczne do wysmażenia na hawajski brąz skóry jakiejś nastolatki? Po drodze
jest jeszcze kamienica, na której frontonie dwie żaby palą fajkę wodną - są
to żaby hedonistyczne i narkotyczne - ale dziś jest już trochę zbyt późno na
żaby, już trzeba wracać, i jest też dość mokro i trzeba będzie jeszcze tu
przyjść i zobaczyć je innym razem. Na placu - rynku Białej zapalają się fantazyjne
czterogłowe latarnie, widać je dobrze na tle ciemnego, buro-szarego nieba. Kiedy
szliśmy w stronę ratusza były jeszcze zupełnie zimne, teraz gdy
wracamy jarzą się już miłym, czerwonawym
światłem, przywodzącym na myśl ogień i rdzę pokrywającą zbroje
znajdowane na polach wielkich bitew.
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL |