|
DZIEŃ III - Żywiec
Dzień trzeci był dniem poświęconym na wyjazd do
znajdującego się bardzo niedaleko od Bielska-Białej Żywca. Miasteczko to
jest dziś znane wszem i wobec z powodu sławnego browaru, który znajdował się
tu od czasów bardzo dawnych, a za panowania austriackiego został własnością
(podobnie jak cała osada) cesarskiej rodziny von Habsburg. Browar żywiecki
jako
jeden z zaledwie kilku polskich browarów przetrwał trudne i mroczne czasy późnego komunizmu,
kiedy zupełnie nie wiedzieć dlaczego piwo było towarem dosłownie na
wagę złota, był taki moment, kiedy piwo z Żywca można było kupić
jedynie w tzw. "dewizowych" sklepach firmy Pewex - i tylko za dolary! - wydaje
się to niewiarygodne, ale tak właśnie było. Myślę, że
temat ten zasługuje na uwagę prawdziwego i wnikliwego badacza praw ekonomii
absurdalnej. Piwo takie przeważnie było puszkowane - co już stanowiło nie
lada rarytas, i było ozdobione charakterystycznym godłem browaru, przedstawiającym
tańczącą wesoło chłopską parę. Po "wyzwoleniu" piwo
żywieckie zaatakowało nowo otwarty rynek z całą mocą, powołując się na tradycje
habsburskie i mieniąc się "cesarsko-królewskim" (w skrócie CK)
browarem. Cóż - typowe to dla poniżonej ludności krajów podbitych - czerpać
powody do dumy nawet z odcisku buta na karku - "cesarsko-królewskiego"
buta w końcu!
Jadąc do Żywca spodziewaliśmy się jakiejś wręcz wszechobecności browaru,
tego że jego reklamy będą nas otaczać na każdym kroku, że jego
sztandar będzie łopotał na wietrze nad naszymi głowami (a dzień był raczej
wietrzny i posępny, bardziej jesienny niż wiosenny, wprost wymarzony do łopotania).
Niestety nic z tego - a może i dobrze? -
okazało się bowiem, że w całym mieście nie było nawet jednego większego
plakatu reklamowego! W dwóch knajpach które mijaliśmy po drodze piwo żywieckie było i owszem, miało
swoje reklamy, ale... tuż obok nich wisiały reklamy dwóch innych, konkurencyjnych browarów,
a więc albo jest tak, że szewc bez butów chodzi, albo że nikt nie jest prorokiem we własnym kraju, albo.... - co śmiem podejrzewać
- browar
w zasadzie nie interesuje się miejscem, od którego wziął nazwę, jego
główny zakład produkcyjny znajduje się za miastem i browarowi wcale nie zależy
szczególnie na identyfikacji i
wspieraniu miasta. Bo samo miasto wygląda nadzwyczaj marnie, jest smutne, brudne i szare - typowe
podgórskie, galicyjskie nędzne miasteczko. Zaraz po wyjściu z autobusu na
raczej obskurnym dworcu można zobaczyć dość ciekawie zbudowany nowoczesny
kościół. A potem zaczyna się
główna ulica, która ciągnie się i ciągnie, aż w końcu dochodzi do centrum, przy tej ulicy zobaczyliśmy chyba
więcej "obiektów
kuriozalnych" niż w czasie całego naszego pobytu w tym regionie - ot
taka na przykład niesamowita nazwa - dla mnie szczególnie zabawna -
firma "Piotrex" - wykładziny podłogowe. Albo taki niezwykły pawilon handlowy, obdarzony jakby oczami krokodyla
na szczycie dachu. Czy też takie niesamowite "Eurofirany"!
Czy znów sklep o jakże kuszącej nazwie "Kokoszka".
Czy wreszcie coś, co w innym mieście mogłoby już zyskać rangę artystycznej
instalacji albo pomnika - przedpotopowa pralka, reklamująca?.... chyba części
do pralek?
Dość na razie - choć niebawem będziemy musieli wrócić do śmiesznostek,
jako że można je tu znaleźć nawet w tak poważnych miejscach jak kościoły i
muzea!
Wreszcie docieramy do centrum - przy Rynku znajduje się kilka obiektów, które
są niewątpliwie warte zobaczenia, są z pewnością ciekawe, chociaż wydaje
się że mało kogo tutaj to obchodzi. Chociaż może nie jest tak do końca - w
okolicach Rynku trafiliśmy na napis:
"Towarzystwo Miłośników Żywca" - czynne tylko we wtorki, od 13 do...
16... Jest tu mała, ale bardzo gustowna kapliczka,
bardzo ciekawa grubaśna wieża dzwonnicy,
która mogłaby służyć za znakomity punkt widokowy, gdyby udostępniono ją do
zwiedzania. Dzwonnica góruje nad całym obszarem Rynku niepodzielnie i
wydaje się, że w dawnych czasach mogła spełniać rolę symbolicznego środka
miasta. Jeśli jest dzwonnica, to musi
też być
i kościół - i jest, owszem - też niebrzydki,
z bardzo ciekawą wieżą, przypominającą nieco kształt bielskiej katedry i
być może na niej właśnie wzorowany. Wchodzimy na chwilę do środka, gdzie jak
się okazuje trwa właśnie jakaś wielka "odprawa" młodzieży
szkolnej. W bardzo ładnym i bogatym wnętrzu zgromadzono chyba wszystkich ludzi
w wieku szkolnym z całego Żywca i okolic Żywca i okolic okolic Żywca - spotkaniu
przewodzi jakiś niezwykle ekspansywny kapłan, jeden z tych księży o
zacięciu generalskim, którzy powinni raczej dowodzić armiami wyzwalającymi
ziemie święte z rąk niewiernych pohańców niż stać na czele swoich beczących
pokornie owczarni. Po kilku słowach wprowadzenia ksiądz intonuje jakąś pieśń
- w kościele, jak to zwykle na młodzieżowych nabożeństwach szumi jak w ulu
- ksiądz przerywa śpiewanie i gromkim głosem krzyczy do bardzo głośno nastawionego
mikrofonu: "Nooo, co??? - była dyspozycja: "śpiewać"!, nie było
dyspozycji: "gadać" - zaczynamy jeszcze raz"! Znać tresera! Dyspozycja!
- dyspozytor się znalazł jasna cholera jego mać! Jak widać - w małych miasteczkach władza duchowna
nadal jest ostra i wymagająca - żadnego się ślimaczenia! Rygor i mores musi
być!
Wychodzimy.
Tuż za kościołem czekają na nas kolejne rzeczy śmieszne o
proweniencji sakralnej - są to
mianowicie dwie figury przedstawiające Jezusa Chrystusa - przez sporą część
ludności świata nadal uważanego za "Syna Bożego" i "Zbawiciela" świata. W ujęciu
żywieckim - jeśli można tak powiedzieć - ów Zbawiciel ma oblicze nieco inne niż
przyjęte powszechnie. W swojej pierwszej postaci - z ręką wyciągniętą z
palcem wskazującym prosto w niebo i wyrazem twarzy, o którym mówi się:
"nie znoszący sprzeciwu", przypomina.... przypomina - no nic na to
nie poradzę, ale Führera mi przypomina
- w jego najlepszym, "norymberskim" okresie, Führera z plakatów agitacyjnych, prowadzącego swój
naród w świetlaną przyszłość - bez dwóch zdań! Nie zdziwiłbym się
specjalnie, gdyby się okazało, że
ten ksiądz - przed chwilą tak ochoczo komenderujący młodocianymi w kościele
- miał co nieco wspólnego z koncepcją posągu...
Natomiast drugie ujęcie postaci Chrystusa jest zupełnie
inne w charakterze, uległe powiedziałbym, miękkie i ciepłe, nasuwające skojarzenia
wręcz... erotyczne, a nawet bardzo erotyczne - biorąc pod uwagę obnażenie
sylwetki, a także ułożenie ciała, a zwłaszcza tylnych partii ciała - to wypięcie,
to łagodne wystawienie wspomnianych tylnych
partii.... Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że rzeźbiarz był człowiekiem...
kochającym - inaczej, nie zrobiłby tak doskonałej rzeźby. Ale - w końcu
nic w tym nowego - przecież i sam Michał Anioł Buonarotti... Chociaż z
drugiej strony, nie wiem czy w dobie powszechnego rozluźnienia zwieraczy
moralnych parafia żywiecka nie powinna zacząć się poważnie obawiać o odpowiednie
pryncypia swoich młodzieniaszków - jakże w końcu przecież podatnych na
pokusy, zepsucie i moralną zgniliznę!
Jest już późno i
musimy się pospieszyć, jeśli mamy zdążyć do miejsca, dla zobaczenia którego
właściwie w ogóle tu przyjechaliśmy - zamku Habsburgów. Po drodze jeszcze
jedna śmiesznostka - tym razem gastronomiczno-mitologiczna, otóż na ścianie
kamienicy widnieje wielki napis: "PIZZA!", pod nim zaś znajduje się imponujących
rozmiarów malunek w stylu prymitywistów, przedstawiający ni mniej ni więcej
tylko - wymiotującego smoka, z którego paszczy wydobywa się przerażający strumień ognia i krwi - ale skąd
tutaj, w dalekim Żywcu stara krakowska
opowieść o tym, jak to Szewczyk Dratewka okpił smoka wawelskiego zamiast pulchnej
owieczki podsuwając mu owcę ognistą, po spożyciu której biedne stworzenie -
zapewne
ostatni przedstawiciel ginącego gatunku - nędznie oddało ducha w straszliwych męczarniach?
Smok po prostu rzyga ogniem z głową skierowaną w dół
- zupełnie jak alkoholicy, których nieraz widuje się przy drogach - zgiętych
wpół, opartych o jakiś słup czy przystanek autobusowy - w męce oddających cesarzowi
co cesarskie. Zajadle się spieramy o co też mogło chodzić nieznanemu, nigdzie nie podpisanemu geniuszowi, co też ten smok ma sobą przedstawiać, i
dlaczego na miłość Boską reklamuje pizzę? Po długiej dyskusji dochodzimy
wreszcie do wniosku, że jeśli jest to reklama pizzerii, to obraz
musi przedstawiać smoka, który wypieka pizzę za pomocą swojego ognistego
oddechu - tak być musi, nie może być inaczej, nie ma innego wyjścia - choć...
do dziś trudno mi w to uwierzyć! Ale jeśli jest to prawda, to postanowiłem
ten nowy gatunek pizzy - na cześć jakże poetyckiego i obrazowego ludowego
wyrażenia "puszczać pawia", oznaczającego czynność wymiotowania -
nazwać "pavizza".
Po polubownym zakończeniu burzliwego sporu w powyższej kwestii docieramy w końcu
do zamku. Zamek - to określenie niejako
zbiorcze, oznaczające kompleks zabudowań składający się z właściwego
zamku, oraz z przylegającego do niego pałacu,
zbudowanego w o wiele późniejszym okresie. W zamku,
mieści się dziś muzeum, zaś pałac, a raczej duży dwór znajdujący się w
nieporównanie lepszym niż zamek stanie technicznym został przeznaczony na siedzibę
jakiejś szkoły, toteż po pierwsze - nie można go zwiedzać, a po drugie - próba
zrobienia mu zdjęć kończy się gruntownym wyśmianiem przez przechadzające
się po podwórzu grupki dorodnej młodzieży męskiej o raczej atletycznej budowie
ciała,
czyli mówiąc innymi słowami - żywieckiego żywca. W jakiś
czas po powrocie z bielskiej wyprawy znalazłem gdzieś informację, że jedno ze
skrzydeł pałacu, zostało niedawno przekazane prawowitej właścicielce -
czyli księżnej Cośtam Cośtam Cośtam von Habsburg -
potomkini gałęzi rodu, do którego przed II wojną światową należał i
zamek i pałac i park i browar i połowa miasta. Bowiem, pomimo że panowanie Habsburgów
na ziemiach polskich zakończyło się wraz z odrodzeniem państwowości po roku
1918, to żywieckie dobra - jako nabyte drogą kupna bądź spadku -
były
nietykalne, skutkiem czego dopiero "reforma rolna" po wprowadzeniu władzy
ludowej w roku 1945 odebrała je największej dynastii Europy - podobnie jak wszystkim
innym, wrednym - miejscowym i importowanym - obszarnikom. I teraz, w dobie
powszechnego pojednania wszystkich ze wszystkimi i każdego z każdym z osobna,
w ramach epokowego zadośćuczynienia księżna otrzymała klucze do swojego a
już przecież nie-swojego pałacu (do jednego z jego skrzydeł, klucze do
drugiego pozostają w rękach dyrekcji szkoły oraz ciecia), który jak sama stwierdziła widziała
po raz ostatni przed wojną - księżna jest bowiem dość już wiekową damą
około osiemdziesiątki, niemniej bardzo jeszcze żwawą. Według informacji które
znalazłem, księżna ma szczery zamiar spędzać w Żywcu część roku, organizować imprezy
kulturalno-oświatowe i dbać o podniesienie ogólnego poziomu kultury. Wątpię,
czy łatwo uda się jej to uczynić, bowiem - jeśli nawet zdołałaby nieco
podnieść i rozprostować swoje skrzydło, to co ze skrzydłem drugim, w którym
rezyduje wspomniana młodzież męska oraz żeńska? Czas pokaże, chociaż ja stawiam na młodzież
- na pewno nie dadzą się łatwo wysiudać z pałacu, a już tym bardziej "ukulturalnić"!
Sam zamek jest zniszczony tak bardzo, że aż robi się smutno - odrapane mury, obite
tynki, rozpadające się schody. W środku zrobiono jaki taki remont, ale głównie
pokazowy - wykonano podłogi, pomalowano ściany, ale już dziś prześwituje
spod nich grzyb i chyba łatwo się stamtąd nie wyniesie. Ekspozycja muzealna obejmuje kilkadziesiąt
dzieł sztuki sakralnej, czyli krótko mówiąc pościąganych z okolicznych kościołów
fragmentów rzeźb, ołtarzy i ornatów - między innymi mają tu jedyną na świecie
kostropatą
Matkę Boską z Wągrami - jak widać, w Żywcu jak po czesku - wszystko
musi być śmieszne - myślę, że do tej podobizny pozował miejscowy oberżysta-transwestyta
sprzed kilku stuleci. Oprócz sztuki sakralnej jest jeszcze kilkadziesiąt
portretów Habsburgów, oraz - co najciekawsze - zdjęcia zamku i pałacu sprzed
I i II wojny światowej - aż żal się robi widząc jak kiedyś wyglądało to
miejsce i
patrząc przez okna na to, co jest tu teraz. Wychodzimy z pałacu i wracamy do dworca
inną drogą - przez należący "do Habsburga" (jak mawiają tu ludzie
starsi) park - park ten
był podobno kiedyś jednym z najpiękniejszych w całej Małopolsce - ale było to
bardzo kiedyś, drzewa wprawdzie stoją nadal, ale mocno przerzedzone, ławki są
zniszczone, a właściwie wcale ich nie ma, widać że próbuje się przywrócić
to miejsce jeśli nie do świetności, to przynajmniej do stanu przyzwoitego, nie
jest to jednak łatwe zadanie. Bardzo ładny i malowniczy jest mostek
nad strumieniem przepływającym przez środek parku, szkaradnie pomalowany, choć
mimo to ciekawy w kształcie niby-chiński pawilon,
którego filary zostały gruntownie pokryte napisami przez miejscowych poetów
i filozofów, piękne wreszcie są bardzo stare i niemiłosierne powykręcane
drzewa, wyglądające trochę tak,
jakby chciały się schować i ukryć ze
wstydu. Jedyny fragment parku, który wydaje się zagospodarowany w czasach współczesnych
to alejka krótko przyciętych drzew, nieznanego nam gatunku, które
tworzą fantastyczne kształty
na tle zmierzchającego nieba. W trawie nieopodal wypatrujemy pierwszy tego roku fioletowy
kwiatek. Po wyjściu z
parku trafiamy z powrotem na główną ulicę, z której zbaczamy na chwilę, by
zobaczyć bardzo malowniczy drewniany
kościółek, obok którego wznosi się wysoki kamienny
krzyż, a z tyłu, tuż za kościołem, znajduje się bardzo ciekawy obiekt -
zaraz przy płocie stoi sporych rozmiarów i również kamienny krzyż - tym razem
jednak równoramienny i wyglądający zupełnie jak order na piersi bohatera, z zupełnie
już zatartymi
inskrypcjami - w przewodniku jest napisane, że krzyż ten upamiętnia
miejsce, gdzie do XVIII wieku wykonywano publiczne egzekucje - nie spotkaliśmy jeszcze
nigdy takiego katowskiego kamienia-krzyża - pomysł umieszczenia tej pamiątki
wydaje się ciekawy, chociaż
z drugiej strony... patrząc na obecny stan miasteczka, aż prosi się o pytanie,
czy jego upadek nie zaczął się aby w momencie postawienia tego być może
zbyt pochopnego pomnika...
KOLEJNY DZIEŃ
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL |