...to jest jak dotąd jedyna w tym kraju droga, którą nazywa się autostradą, cokolwiek miałoby w tym wypadku oznaczać to miano, bo autostrada, czyli droga dla aut, dla samochodów - pojazdów mechanicznych poruszających się o własnych siłach niejako, bez pomocy ludzi ani zwierząt, dzięki energii płynącej z procesów chemicznych - jest z zasady drogą szybką, drogą, gdzie pojazdy poruszają się w tempie większym niż po drogach innych, gdyż na autostradzie nie ma skrzyżowań, nie ma utrudnień, nie powinno być korków, gdzie wyprzedzanie jest łatwe, bo są przynajmniej dwa pasy w jednym kierunku; ale ta nasza polska autostrada A4, prowadząca z Krakowa do Olszyny, czyli do granicy niemieckiej, a potem w świat daleki i szeroki, na sam kraniec Europy, wcale taką szybką drogą nie jest, przynajmniej w swoim "dolnym biegu", od Krakowa bowiem do Mysłowic, czyli na odcinku obejmującym około sześćdziesiąt kilometrów zaledwie, autostrada A4 jest drogą płatną, czyli taką, za przejazd którą należy uiścić opłatę - iści się zarówno przy wjeździe na nią (połowę stawki), jak i przy zjeździe z niej (drugą połowę); jest to oczywiście tylko pozór, mydlenie oczu, zawracanie i dupy i głowy, bo ten krótki, płatny odcinek jest przez cały niemal czas w remoncie - dniem i nocą - a odcinki remontowane zajmują czasem nawet jedną-trzecią całości, i w tych miejscach należy jechać z prędkością nawet pięćdziesiąt kilometrów na godzinę, co zasadniczo sprzeczne jest z samą ideą "autostrady"; za Katowicami jest już trochę lepiej - po pierwsze dlatego, że droga przestaje być płatna, choć zapewne za jakiś czas będzie, a po drugie jest nowsza, wykonana z lepszego materiału, toteż nie trzeba jej tak na okrągło remontować, i dzięki temu można tam doświadczyć stanu owego drogowego transu, który tak wspaniale oddaje płynąca w tle (jeśli macie MIDI i włączone głośniki) melodia Kraftwerku z jakże prostymi słowami (których tu oczywiście nie słychać): "Wir fahr'n fahr'n fahr'n auf der Autobahn", czyli: "Jedziemy, jedziemy, jedziemy sobie autostradą" - tak właśnie jest teraz - jedziemy, jedziemy i jedziemy - po przekroczeniu nieszczęsnych bramek w Myslovitz można już jechać i jechać - teoretycznie przynajmniej aż do samej granicy w Olszynie, choć to też nie jest do końca prawda, my jednak jedziemy tą autostradą bardzo daleko - aż za Legnicę, gdzie będziemy musieli skręcić w stronę Zgorzelca, ale do niego samego nie dojedziemy - cel nasz znajduje się bowiem bliżej, ale na razie nie będziemy go zdradzać, bo kiedy tam dotrzemy będzie już ciemno, będzie noc, która tak szybko teraz zapada, bo jest zima, choć bez śniegu - na razie przynajmniej - bo są to ostatnie dni roku, i między innymi dlatego właśnie tam jedziemy - z tą przeklętą datą związany jest ten wyjazd - żeby uciec, żeby przed siebie jadąc uciec przed czasem, bo jak powiedział Hans Christian - największy twórca baśni - podróżowanie to taki fortel, dzięki któremu człowiek poruszając się w przestrzeni ma złudzenie, że nie porusza się w czasie - i on sam robił to nałogowo przez większą część swego życia, i nawet był na tych terenach, ku którym my teraz zmierzamy, bo pewnego razu dotarł w swych peregrynacjach aż do miasta Breslau; jest wieczór, jest zachód słońca, który trwa dziś przez ćwierć dnia co najmniej - mijamy wiadukty, latarnie, dalekie drzewa, płoty, czasem gdzieś wysoko stada ptaków - jedziemy, jedziemy i jedziemy, aż w końcu jesteśmy na miejscu, choć w połowie drogi wydawało się to zupełnie nierealne...
DZIEŃ PIERWSZY