|
DZIEŃ DRUGI - Przemyśl
Znowu Przemyśl - ale z innej strony, a raczej z innych stron - bo dziś
najpierw pójdziemy na Zasanie (dzielnicę, w której byliśmy już wczoraj - położoną "za Sanem",
czyli po drugiej stronie rzeki - w stosunku do centrum oczywiście), potem wrócimy
do rynku, a później... - na cmentarze oczywiście, których podobnie jak świątyń
w tym mieście
nie brakuje. Najpierw, idąc w stronę mostu napotykamy taką ciekawą kamienicę, dalej
jest już most i San -
rzeka niezbyt wielka, podobnie jak sam Przemyśl raczej spokojna, nie wadząca
nikomu (choć też jak każda rzeka potrafi się zbisurmanić). Patrząc z
drugiego brzegu widzimy panoramę miasta nad którą - jak już było wspomniane
- raczej
niepodzielnie króluje wieża archikatedry.
Zaraz przy moście stoi Nepomucen
- tak - musi być - stawiano kiedyś nepomuceny przy każdym moście - to jest taki
rodzaj Wodnika Szuwarka przebranego w katolickie szatki, ten jednak - jak
twierdzą znawcy przedmiotu - jest dziełem wysokiej klasy artystycznej.
Nieopodal rzeki klasztor benedyktynek - bryła niezbyt interesująca, niemniej
na jednej ze ścian widnieje taki oto "kabalistyczny" znak
- gdybym zobaczył te litery ułożone w rządku pomyślałbym, że to jakieś
komputerowe skróty - model chipsetu albo coś w tym stylu. Niedaleko od
klasztoru wznosi się Pomnik
Orląt Przemyskich - jest to jeden z najbardziej udanych pomników
militarnych i upamiętniających, jakie zdarzyło się nam dotąd napotkać. Tak
figura
stojącego u stóp cokołu żołnierza, jak i siedzącego na samym szczycie
ptaszyska, są naprawdę dobrze
zrobione. Na dole jest inskrypcja
- mówi ona o "poległych za ojczyznę", nie mówi jednak wcale o co chodzi
- a chodzi mianowicie o młodzież walczącą w latach 1918-1920 z Ukraińcami o polskość
Przemyśla. Zniszczony podczas okupacji pomnik został zrekonstruowany na początku lat dziewięćdziesiątych.
Wyczerpujący artykuł na jego temat jest tutaj.
A dla "zachęty" mały cytacik: "Jak opisuje gazeta: 'Ziemia Przemyska' nr 25 z 04.12.1918 r. straszną śmierć poniósł 18-letni A. Różycki:
'W czasie utarczki odniósł śmiertelną ranę Ludwik Robakowski porucznik szóstego
pułku ułanów. Wysłano więc ś.p. Różyckiego, aby konającego odszukał i zabrał go, o ile to będzie możliwe. Po drodze ubito pod nim konia, wskutek
czego dostał się do niewoli. Ciało ś.p. Różyckiego znaleziono do połowy wkopane w ziemię, ręka zesztywniała w ruchu osłaniającym oczy, język był ucięty, w ustach znaleziono zgasłą świecę, kule tkwiły w piersiach, głowie,
szyi...'." - czyli jak chodzi o ukraińskie metody "zwalczania
wroga" - zwłaszcza te zastosowane na tak szeroką skalę na Wołyniu w 1943
roku - "mołojcy" przemyscy powinni zostać uznani za prawdziwych
prekursorów! Choć patrząc z drugiej strony stanowili oni raczej kolejne ogniwo
pewnej tradycji, pewnego specyficznego podejścia do - by się tak wyrazić -
"oprawiania" ludzkiego ciała (to słowo wyprowadzone bynajmniej nie od
rzeczownika "oprawa" lecz od "oprawca"). Cóż, choćby
się chciało, to nie da się w tym miejscu pewnych tematów uniknąć - no po
prostu one wyrastają tu wszędzie dookoła nie pytane, nie wzywane. Niemniej humor
jest najważniejszy - i jako, że teren wokół pomnika idealnie nadaje się do
jazdy na rolkach (bo jest gładki i płaski), i zapewne młodzi "rollerzy"
muszą tu nierzadko szusować, więc władze miasta (choć chyba... były to
raczej... władze
poprzednie...) umieściły tablicę zakazującą tego wszetecznego procederu. No,
ale młódź jest zadziorna - taka być powinna - i teraz zamiast nakazu mamy...
nakaz
jazdy na rolkach!
Ostatnią budowlą na Zasaniu, którą chcemy obejrzeć jest jedna z dwóch stojących
do dziś przemyskich synagog - stojących, to raczej za
wiele powiedziane - dziś są to po prostu smutne ruiny,
których nie da się już chyba uratować. Przed wojną w Przemyślu synagog było
kilka, ogromna część mieszkańców miasta to byli Żydzi - jak już wspomniano,
pierwszym miejscem osadnictwa żydowskiego na terenach polskich mógł być właśnie
Przemyśl, a przed Holocaustem stanowili oni około 35-40% ludności miasta,
wojnę zaś przeżyło podobno jedynie 700 osób. Ciekawy artykuł na temat dwóch
Niemców - oficerów Wehrmachtu, którzy właśnie w Przemyślu ratowali Żydów
przed zagładą można przeczytać tutaj.
Wracamy do centrum - to już koniec z Zasaniem - przechodzimy przez okolice
dworca kolejowego, gdzie trafiamy na wprost cudowną reklamę, wartą tego
naprawdę, żeby ją na wieczną rzeczy pamiątkę na trwałe w jakiś sposób
"zabezpieczyć" (zalaminować?) - no uważam, że jest to obiekt o wartości co najmniej
fresków w Pompejach! - jest to najprawdziwsza w świecie reklama tzw. "książeczek
PKO" z lat 70-tych i 80-tych - oj znałem ja, i to dobrze, ludzi którzy na
tych książeczkach pomiędzy rokiem 1985 i 1992 z relatywnie zamożnych stali
się nędzarzami żyjącymi z pomocy Opieki Społecznej! Zajmuje to-to cały bok
("ślepą ścianę") obskurnej kamienicy (to był wówczas często
stosowany sposób "reklamy", nie wiem dlaczego właściwie dziś się tego
już nie robi);
napis głosi: "Oszczędności złożone w PKO korzystnie procentują"
- o jakże korzystnie!
Podchodzimy tam i zaglądamy w podwórko tej kamienicy - jest ono w stanie
adekwatnym do reklamy - przynajmniej tyle
dobrze! Stamtąd zmierzamy do wspomnianego już
Muzeum Dzwonów i Fajek - a idąc w jego stronę przechodzimy nieopodal terenu
budowanego właśnie Muzeum Ziemi Przemyskiej - dziś Muzeum to jest już
otwarte - kiedy
my byliśmy w Przemyślu kończono powoli jego budowę. Jest to ponoć pierwszy w
Polsce - po II wojnie światowej - gmach muzeum wybudowany
zupełnie od podstaw. Efekt, który możemy dziś zobaczyć w
sieci zadziwia - gdyż jeszcze pół roku przed otwarciem zupełnie nie było
wiadomo co to takiego będzie. Ale rzecz ciekawa - naprzeciwko miejsca, gdzie
budowano muzeum znajdowała się kamienica - raczej zwykła, dosyć wysoka kamienica - na
tej kamienicy, przez cały dzień siedziały stada, wprost nieprzebrane stada gołębi
- jeden przy drugim, jeden obok drugiego - niczym jakiś "szlaczek"
w zeszycie pierwszoklasisty! Czy może robotnicy pracujący przy budowie muzeum
dawali im coś do jedzenia? Mało prawdopodobne. Czy wcześniej tam, gdzie teraz była
budowa miały one coś, co ta budowa im "zepsuła" i teraz z
maniakalnym, zwierzęcym uporem czekały aż ci ludzie i te wielkie maszyny
wreszcie sobie pójdą? Może, ale wbrew powszechnym mniemaniom gołębie
wcale nie są mało inteligentne i mają znakomity zmysł obserwacji, dzięki któremu
natychmiast "namierzają" okno z którego ktoś w miarę regularnie
rzuca im ziarno - i to do tego stopnia, że potrafią zapamiętać o jakiej
godzinie się to dzieje, i jeśli na przykład człowiek rzuca im coś mniej więcej
o
dwunastej w południe, to w okolicach tej godziny na pewno będą tam czekać, a jeśli
mu się coś pomyli i wyrzuci ziarno na przykład o dziesiątej, to
najprawdopodobniej miejscowe stadko gołębi będzie akurat "w gościach"
zupełnie gdzie indziej. No więc o co w końcu chodzi z
tymi tu? Bo chyba nie polują na dżdżownice uciekające przed koparką? - to
przecież nie gawrony ani kosy! Idziemy do tego Muzeum gdzie dzwonią i fajczą,
i stamtąd przy okazji oglądamy sobie panoramę miasta - nie jest może jakaś zbyt rozległa,
ale ładna (i nawet przy tak paskudnej pogodzie jak dziś) - wyróżnia się w niej
oczywiście kompleks sakralny
ze wszystkimi kościołami i katedrami, a z drugiej strony masyw omawianej już szkoły.
Po Muzeum ulicą Franciszkańską
idziemy w stronę Rynku. Zatrzymujemy się na stopniach kościoła, żeby
spojrzeć w dół - ulica ma ładnie zrobiony, nowy
bruk i nowe lampy. Potem skręcamy na chwilę w wąską uliczkę pomiędzy kościołem
Franciszkanów a katedrą
greckokatolicką, aby ze stopni tejże spojrzeć z kolei na kościół
Franciszkanów. Potem alejką przez Rynek
idziemy zobaczyć znajdujący się w drugiej, nieco oddzielonej części placu
pomnik Jana III "Buffo Buffo" Sobieskiego,
a wracając zwracamy uwagę na piękne obramowanie, którego rynkowe drzewa
udzieliły wieży archikatedry, a także
na dość niezwykłą - i podobnie jak prawie wszystko inne tutaj piaskową (a do tego
jajeczną - w każdym sensie tego słowa) filuterną kamieniczkę.
***
Po południu pogoda nieco się poprawia - może nie bardzo, ale
na tyle, że możemy pojechać na przemyskie cmentarze, które tworzą doprawdy
olbrzymią nekropolię wielu wyznań i wielu armii, znajdującą się u wylotu ulicy Słowackiego.
Zaczynamy od najdalej wysuniętego cmentarza żydowskiego.
Bardzo wiele nagrobków - zwłaszcza tych wykonanych z bazaltu - zachowało się
tutaj w stanie wręcz znakomitym.
Również te granitowe trzymają się nieźle.
Jeden z najbardziej okazałych nagrobków to symboliczny grób-pamiątka
poświęcony pochowanemu w rzeczywistości w Londynie, a pochodzącemu z
pobliskiego Drohobycza Hermanowi Liebermanowi -
to postać naprawdę niezwykła - przykład tego, że Żyd może być Polakiem a
Polak Żydem i wcale z tego powodu nie muszą się wewnętrznie pokąsać - był
to jeden z przywódców Polskiej Partii Socjalistycznej,
adwokat - obrońca Legionistów oskarżonych o zdradę stanu, a później sam
oskarżony i skazany w niesławnym "procesie brzeskim" (jak widać
"łaska Marszałka" nawet nie tyle na pstrej Kasztance jeździła, co
na mocno miejscami wyleniałej chabecie!) - zasądzonego wyroku nie odsiedział, gdyż z raju
nad Wisłą udało mu się wyjechać (we Francji założył Ligę Obrony Praw Człowieka i
Obywatela), a na koniec został ministrem sprawiedliwości w emigracyjnym rządzie Sikorskiego,
zmarł w roku 1941. Jest to postać niewątpliwie ważna - przynajmniej dla
niektórych. Chodząc tak sobie po tym kirkucie trafiamy na niezwykłej wprost
piękności drzewo - drzewo wręcz pomnikowe, mogące stanowić prawdziwy symbol
tej potrzaskanej przez "wiatry historii" społeczności i jej
"krzywego" losu. Ale najpiękniejszą rzeczą na cmentarzu żydowskim
w Przemyślu jest cała grupa nagrobków wykonanych z jakiegoś dziwnego materiału
(chyba jest to po prostu rodzaj betonu - nie znam się na tym), które zostały
dosłownie "przerośnięte"
przez wyrastające w tym miejscu na potęgę młode drzewa - wydaje się, jakby
z każdego grobu wznosiła się ku niebu drzewna, chlorofilowa ręka - czy to
wygrażając, czy to błagając o zmiłowanie zawziętego agenta o kryptonimie YHVH. Wnętrza tych
macew są wydarte, wyrwane, wytargane niczym wnętrzności oprawianych zwierząt
- wydaje się, jakby miały zarysy żołądków,
serc, nerek. Wyglądają naprawdę żałobnie - zwłaszcza na tle tej świeżej,
kiełkującej dopiero majowej trawy - te pokutne, bijące się w piersi kamienie.
Wychodzimy z cmentarza żydowskiego, i po przejściu kilkunastu metrów jesteśmy
już na obecnym cmentarzu komunalnym, który mieści groby zarówno rzymskich jak i
greckich katolików (na
przykład autora pierwszej gramatyki języka ukraińskiego) - zwraca tu uwagę
wielki
krzyż postawiony na pamiątkę dość niegdyś słynnego wydarzenia - otóż w 1893
roku,
w miasteczku o nazwie Kroże na Żmudzi carscy kozacy dokonali rzezi wiernych broniących kościoła przed przebudową na cerkiew.
Są tu też dwie znakomite figury - jedna to Jezus
upadający pod krzyżem, a druga Jezus ukazujący swe miłosierne
serce - wydaje się, jakby obydwie figury były tego samego autorstwa, i
jakby do obydwu pozował ten sam model. Trzecie piękne dzieło sztuki
cmentarnej to rzadkiej wprost urody aniołek,
który niczym motyl niezobowiązująco przycupnął na jednym z nagrobków. Z
rzeczy śmiesznych (bo takie zawsze się na cmentarzach trafiają) jest grób
niejakiej Petruneli
Końskiej - zmarłej już dawno temu, bo w roku 1893. My na ten komunalny
cmentarz jeszcze wrócimy - wrócimy specjalnie, żeby sfotografować coś, co
podobno jest tutaj, ale czemu musimy poświęcić nieco więcej uwagi, i nieco więcej i
słów i zdjęć - a dziś nie możemy sobie pozwolić ani na jedno ani na
drugie, gdyż czeka nas mozolna droga wzwyż - nad cmentarzem komunalnym
rozpościera się bowiem prawdziwa "góra cmentarna" - Przemyśl przez
wieki całe był miastem garnizonowym - przez wieki też zdobywano go i broniono,
przez wieki stacjonowali w nim żołnierze, a podczas samej I wojny światowej
przeżył aż trzy oblężenia (tzw. "Twierdza Przemyśl" byłą wówczas
trzecią co do wielkości w całej Europie!) - co jest podobno rzeczą
niespotykaną w całej dotychczasowej historii wojen, oraz został wyróżniony
"najdłuższym okresem oblężenia w oderwaniu od stałego rodzimego frontu (172
dni). Więcej wytrzymała jedynie francuska Verdun, która jednak nigdy nie walczyła w całkowitym okrążeniu."
(za Wikipedią). Skutkiem tego wszystkiego w ziemi przemyskiej jest bardzo wiele
kości - kości te użyźniają ją od wielu wieków - nie są to oczywiście tylko
kości żołnierzy poległych w bitwach i w oblężeniach, gdyż żołnierze
umierają również z przyczyn naturalnych bądź takie przypominających (jak
np. epidemiczne choroby zakaźne szerzące się w dużych skupiskach ludzkich).
Najpierw idziemy na samą górę, skąd będziemy schodzić, zwiedzając kolejne
"piętra" tej wojskowej nekropolii. Co ciekawe, to na samym szczycie znajdują
się... Niemcy hitlerowscy - jest to kolejny już na naszej drodze cmentarz
Wehrmachtu - poprzedni napotkaliśmy w Polesiu koło Puław - tam też
(album Kazimierz Dolny) można przeczytać co ja o
tym sądzę. Ten jednak - z racji pagórkowatości Przemyśla - posiada niewątpliwe
walory estetyczne. Idzie się więc do góry, do głównego pomnika,
i stając dopiero bezpośrednio przed nim widzi się, że ma on kształt krzyża
- jest to dość banalny motyw, ale jednak robi wrażenie. Jest po niemiecku - jest porządek
- jest tablica, są
wypisane drobnym maczkiem nazwiska - jak zwykle zwracam uwagę na występowanie
nazwisk słowiańskich - tu na przykład na pewno jest "Brzuske",
ale dość słabo widać, są białe kamienne krzyże
pośród kwitnących właśnie mniszków. Można wyjść jeszcze wyżej - ponad pomnik -
i przez ten krzyż, przez tę pustkę wewnątrz niego spojrzeć na kwitnące w
dole - żółte jak u Van Gogha - pola
rzepaku. Można też skręcić nieco w bok i zejść w dół, i wtedy dopiero
pomnik ukaże całą swoją masę, a krzyże (bo w pewnym sensie jest ich aż
cztery) objawią całą swoją złowieszczą
wagę. Cóż - zasadniczo nie popieramy upamiętniania żołnierzy
Wehrmachtu, ale ten cmentarz jesteśmy w stanie
znieść choćby ze względu na pomnik. Nieco niżej (rozumiem, że
hitlerowcy - jako "ostatnia warstwa" - i oby naprawdę ostatnia! -
zostali wyróżnieni takim "podniebnym" położeniem) znajdują się
trzy cmentarze z czasów wielkich walk o Przemyśl w latach I wojny światowej.
Pierwszy z nich jest austriacki, a raczej austro-węgierski - jest raczej
skromny - to po prostu zwykłe kamienne
krzyże w trawie, wraz z niedawno wbudowaną tablicą
pamiątkową. Zupełnie inaczej przedstawia się cmentarz żołnierzy Cesarstwa
Niemieckiego. Jest to niewielka, ale bardzo potężna, ogrodzona konstrukcja,
wstępu do której i dziś broni (cmentarz jest bowiem zamknięty dla zwiedzających)
masywna, prawdziwie teutońska brama,
z czarnymi cesarskimi orłami na skrzydłach wielkich drzwi
- można się z bliska takiemu ptaszysku przyjrzeć.
Za ogrodzeniem znajdują się pięknie odnowione krzyże
w kilku rzędach, pomiędzy którymi rosną oczywiście wszechobecne tu o tej
porze roku mniszki.
Nieopodal jest cmentarz wielkich adwersarzy - żołnierzy armii
cara Mikołaja - tu z kolei mamy prawosławne krzyże oraz wielką tablicę-ołtarz
z olbrzymim napisem w cyrylicy mówiącym, iż leży tu dziewięć
tysięcy żołnierzy, a także płaskorzeźbę przedstawiającą wysoce skośnookiego
Chrystusa. Wychodząc
już z tej prawdziwej "dzielnicy cmentarnej" trafiamy jeszcze na
przylegający do cmentarza komunalnego, zupełnie skromny i przez to bardzo miły,
niewielki przedwojenny cmentarzyk żołnierzy
polskich, z bardzo charakterystycznymi krzyżami w kształcie wojskowych odznaczeń.
DZIEŃ TRZECI
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL |