strona główna album Zakopane inne albumy

 

DZIEŃ 1 (wieczór i noc) - Zakopane

Już właściwie noc. Tak wcześnie teraz zapada zmrok, że o godzinie 21 można powiedzieć, że to już jest prawdziwa noc. Idziemy do miasta, bo stąd - spod tego Nosala - trzeba do miasta iść. To nie jest tak sobie o krok, że się wychodzi i już się jest na Krupówkach. Stąd trzeba iść albo jechać - to ostatnie jednak troszkę nie ma sensu, bo miasto wydaje się prawie zupełnie nieprzejezdne. Zapewne wczoraj dopiero pozostawiony na chodniku samochód, wygląda jakby spędził pod śniegiem co najmniej miesiąc. Wątpliwe, czy właścicielowi uda się go odkopać przed odwilżą! Chyba będzie tu stał długo - trudno - taki los, nie trzeba go było tak porzucać na pastwę Białego Wieloryba. Idziemy do centrum starą drogą nad potokiem Bystra, która to droga nosi trochę szumną nazwę: "Bulwary Słowackiego", po drodze mijamy "najstarszą chatę góralską", o pięknej nazwie "Tea" - obiecujemy sobie kiedyś zajrzeć do niej za dnia, co jednak w końcu nigdy się nam nie udaje. Przy Bulwarach znajdują się różne pensjonaty, a nawet całkiem okazałe hotele, jak choćby "Bankowiec", a także biedne chatki, niemiłosiernie pokryte soplami lodu wielkości sporego bagnetu. Na słupach przy bramach utworzyły się olbrzymie śniegowe czapy, niektórych domów niemal wcale nie widać, zostały z nich tylko kolorowe przybrania, mające zapewne zwracać uwagę gości, a może służące temu, by zdobytym już lokatorom dopomóc w dotarciu do domu (zwłaszcza po wieczornej wizycie na Krupówkach!). Dzięki temu domy te wyglądają  trochę jak choinki albo jak futurystyczna dekoracja do jakiegoś przedstawienia. Przed jasno oświetlonym sklepem, ktoś wydeptał w śniegu wielkie, pękate i puchate serce. Wreszcie jesteśmy na Krupówkach - to miejsce jest prawdziwie nowojorskie - nigdy nie zasypia, dziesiątki barów, restauracji, nocnych lokali z dansingami, dyskotek, pizzerii, jeszcze raz pizzerii i wszelkiego innego dobra konsumpcyjnego miele noc w noc tysiące turystów mówiących chyba wszystkimi językami ludzi i aniołów. Z daleka ulica wygląda zupełnie jak chińska dzielnica, w którymś z wielkich miast Nowego Świata. Nad nią przelatują jakieś gwiazdy betlejemskie z ogonami niczym pawie. Przy niektórych budynkach znajdują się fantazyjne, świetliste grona, przypominające nieco wielkie porcje lodów. Tak - Krupówki - ta jedna z najsłynniejszych ulic w Polsce - jak to zwykle piszą w każdym przewodniku - teraz prezentuje się niczym pełna lampionów chińska dzielnica w czasie obchodów Nowego Roku. Ale nie będę pisać o samej ulicy - napisano o niej chyba już dosyć - i dobrze i źle, jedni jej nienawidzą, inni uwielbiają. Jest niepowtarzalna - to na pewno - idąc w dół, w stronę Gubałówki wchodzi się w taki jakby lej, który nagle zupełnie się otwiera - lej pełen jest świateł, reklam, całonocnych lokali i sklepów, a nawet czynnych do późnych godzin nocnych "maszyn do zabawy" - helikopterów, samolotów i statków kosmicznych dla dzieci i dla dorosłych. Ale nas tym razem będą interesować tylko stojące wzdłuż całych Krupówek latarnie, o tej porze roku, kiedy biały i czysty do nieprzytomności śnieg pada przez całą właściwie dobę, ich fosforyczny, lekko czerwonawy blask, ich przypominające zmrużone lub skośne oczy kształty, całe ich kiście oblepione jakby pędami dzikiego wina, tworzą nastrój doprawdy uroczysty. Czasem jak czarownice z "Makbeta" - nachylone nad przelęknionym wędrowcem tworzą swoje bezimienne dzieło. Bywa też, że sytuują się w pobliżu nawet i tu rosnących sporadycznie świerków - wtedy ich światło iluminuje przepięknie warstwę śniegu leżącą na gałązce. A wraz z gałęziami drzew liściastych tworzą niekiedy wręcz niewiarygodne związki - prawdziwe girlandy i festony. Zdarza się też, że popadają w iście barokową przesadę i zamieniają się w prawdziwe pandemonium kształtów, w których nie sposób określić żadnej jasno zarysowanej linii, nic co mogłoby umknąć zbiorowemu określeniu: "gąszcz". Zazwyczaj jednak latarnie zachowują się o wiele spokojniej - pasą się refleksyjnie jako te uowiecki pozirając jeno na miasto leżące u ich stóp, i nudząc się cokolwiek podczas tych swoich długich zimowych wacht zaczynają się prześcigać w naśladowaniu różnych znanych skądinąd zjawisk i kształtów - zupełnie podobnie jak czynią to papugi z zasłyszanymi dźwiękami. A więc jedna wbiła sobie do głowy, że dziś przebierze się za księżyc, w który jakiś kosmiczny sadysta wbił ogromną igłę. Inna znów grupka wcale udatnie udaje kiść leśnych dzwonków (a to chyba z tęsknoty za wiosną, albo może to być dyskretna aluzja do wciąż ponawianych żądań skrócenia czasu pracy w zimie!). Te ustawione w grupach po trzy albo po sześć przypominają laski Świętych Mikołajów, zostawione w przedsionku lodowego pałacu. Albo znów wyglądają niczym rozwijające się dopiero młode pędy paproci - gotowe już do swojej podróży przez czas, tak jak były niegdyś ich pramatki, których skręcone ciała odnajdujemy dziś w ciemnym miodzie bursztynów. Potrafią też wyglądać jak jakieś płonące w ciemnościach oczy, albo znów jak pędzący na złamanie karku plemnik. Ale najczęściej są to po prostu latarnie, całkiem pokręcone latarnie z Krupówek - jedyne w swoim rodzaju! Nawet stoją krzywo - pod kątem je ustawili! Podobno dlatego, że w ten sposób miałyby oddawać ideę gór, górzystości, że niby tak stoją nieco nieregularnie jak drzewa przy górskiej ścieżce. Złośliwi twierdzą, że to pomoc dla pijanych górali - jak będą szli, i im się będzie w głowach łobracoć - to je będą widzieć jako proste, że to niby w drodze odwrócenia naturalnego procesu zakrzywiania się pola widzenia po spożyciu - ale to chyba nieprawda. Skręcamy w stronę bratniej ulicy - Chramcówek, o których warto wiedzieć, że były główną ulicą miasta (a wówczas jeszcze wioski) na przełomie wieków XIX i XX, czyli wtedy, gdy Zakopane dopiero się tworzyło - nie tyle nawet w sensie materialnym, co symbolicznym, legendarnym. Dziś ulica kojarzy się przede wszystkim z Teatrem Witkacego, poza tym jest przy niej położony ładny kościół, którego niestety teraz nie widać prawie, można dojrzeć jedynie figurę Chrystusa z krzyżem - trzyma on rękę w geście, który opisałbym jako: "Nie, stary, na dzisiaj już dość!", nieopodal zaś mała śliczność - maleńka figurka Matki Boskiej nad taką ni to fontanną, ni to sadzawką, na dnie której umieszczono świecę oświetlającą tą białą figurkę - bardzo to jest ładne. Ale się późno już zrobiło! Czas wracać, jeśli jutro chcemy (a chcemy!) obudzić się dość wcześnie by w ogóle jakieś słońce zobaczyć. Wracamy więc tą samą drogą - przez Bulwary Słowackiego, nad brzegiem strumienia prawie niewidocznego pod śniegową czapą, znów mijamy przysypane niemal doszczętnie chaty, nad którymi świecą inne tu - zwyklejsze, choć wcale nie brzydsze latarnie, rozmyte w padającym coraz gęściej i gęściej śniegu. Te latarnie stoją tu czasem wprost pomiędzy świerkami i jodłami, jakby były  naturalnym zjawiskiem przyrody, zupełnie się nie wyróżniają na tle drzew, i drzewa jakoś je tolerują - zupełnie tak samo, jak kiedy inne owady tolerują takiego na przykład świetlika. W zamian latarnie dostarczają drzewom światła koniecznego dla ukazania ich wdzięków, z czego najchętniej korzystają te znane modnisie - modrzewie - zwykle bardzo łase na taką ekspozycję. I tak sobie stoją - w środku zupełnie cichej nocy, wspierając się nawzajem - lampy i drzewa, pełne wzajemnej atencji, świetliste kręgi na tle nocy, z zaspami śniegu u stóp - zimowe zakopiańskie latarnie.

KOLEJNY DZIEŃ