strona główna album Zakopane inne albumy

 

DZIEŃ 3 - Zakopane - Gubałówka

Trzeci dzień naszej wyprawy to będzie wycieczka na Gubałówkę - jest to niewątpliwie najbardziej znany szczyt w bezpośrednich okolicach miasta Zakopane, a w zasadzie jest to część Zakopanego. Jej widok, czy to w formie zdjęć, pocztówek, czy fotosów z kilku filmów z lat 60-tych i 70-tych znany jest w tym kraju chyba każdemu. Gubałówka wydaje się zarazem tak nieodparta i tak totalnie nieciekawa, że aż zdecydowaliśmy się ją zobaczyć - wydaje się ona być taką miejscową wieżą Eiffla, choć na pewno nie ma w niej nic aż tak niezwykłego - przynajmniej jeśli chodzi o konstrukcję! Ale żeby dotrzeć do Gubałówki, trzeba nieuchronnie pokonać rwącą rzekę - o tej porze, w środku dnia - to niemal nie do pomyślenia - Krupówki! Ni to ulica, ni targowica - w staropolskim, a nie zmodyfikowanym porozbiorowo znaczeniu tego ostatniego terminu - przerażające kłębowisko żmij, z których każda usiłuje coś sprzedać, wcisnąć, wpieprzyć na siłę wszystkim pozostałym. Polowanie wszystkich na wszystkich. A jeśli nawet nie polowanie bezpośrednie, to przez "naganiacza". Zainteresował nas na przykład taki oto widok - w zaspach zgniecionego tysiącem mniej czy bardziej szykownych butów śniegu, w bezpośrednim pobliżu budynku Poczty pałęta się takie oto ni to ni owo - coś, co wygląda jak jakiś Janosik, który porzuciwszy zbójowanie umieścił pieniądze na dobrym procencie, wyjechał na Karaiby i tam się z miejscowymi gogenami utuczył jak nieboskie stworzenie. Warto przy okazji zwrócić uwagę na leżącego w śniegu gołębia - widok to dość niezwykły, ale tak właśnie jest w zimie w Zakopanem - gołębie potrafią się poruszać ruchem brodzącym w śniegu, w którym ich łapki niemal całkowicie się zapadają. Nasz Janosik ma parę - a jakże - Marynę, tamtejszą, karaibską - cornom jak wyńgiel - i roześmianą od ucha do ucha - pewnie mu wieczorami tańczy taniec brzucha! A stworzenie nieco niższe od tych dwu monstrów - to  postać, którą roboczo nazwaliśmy sobie: "Za darmo nikt pracował nie będzie!" - dlatego, że nie wiedząc dokładnie na czym działalność tego tria polega, mieliśmy nieostrożność zbliżyć się i wycelować obiektyw w ich stronę - wtedy usłyszeliśmy wściekły ryk postaci o której przed chwilą: "Za darmo nikt pracował nie będzie!" - nie przejmując się debilizmem zdjęcie oczywiście zrobiłem. Okazało się, że owa rozdarta postać wykonuje pamiątkowe zdjęcia ze wspomnianą parą "karaibskich" górali - za pieniądze oczywiście. Po chwili postać umownie nazwana "Za darmo nikt pracował nie będzie!" zobaczywszy, że nie przejmuję się jej wrzaskami (bądź też ich nie rozumiem, co byłoby całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że na ulicy rozbrzmiewały wszystkie chyba języki europejskie, łącznie z rosyjskim, swoją drogą, pomyślałem - jakżeż ona radzi sobie z niesubordynowanymi obcokrajowcami? może ma przygotowane pyskówki w kilku podstawowych językach?) chwyciła energicznie swego podopiecznego Janicka za odwłok i sprawnie odwróciła go grubym dupskiem w naszą stronę! Tak mi się spodobał ten unik, że gotów byłem przejść specjalnie na drugą stronę ulicy, żeby zmusić ją do wykonania kolejnych manewrów Janosikiem! Po chwili jednak zrezygnowałem, widząc, że spod budki nieopodal wyłania się jakiś typ spod ciemnej gwiazdy, który zdaje się zmierzać w naszym kierunku - cóż, jak widać tradycja zbójnicka nie całkiem jeszcze na Podhalu zaginęła! Idąc dalej w stronę Gubałówki natknęliśmy się jeszcze na mega-mrówkę nieco podobnego gatunku - ta na szczęście była spokojniejsza. Jeszcze kawałek dalej trafiliśmy na główny kościół Zakopanego, ale ani teraz ani w końcu nigdy nie udało nam się dostać do jego środka - jakoś zawsze było albo za późno, albo za wcześnie. Kościół wieńczy ładna i dość wysoka wieża. Pomiędzy końcem Krupówek a kolejką prowadzącą na szczyt Gubałówki znajduje się olbrzymi targ, na którym można kupić prawie wszystko, co mają do zaoferowania mieszkańcy gór, a więc - oscypki, oscypki i jeszcze raz oscypki! Wszelkiej maści, w każdym wyobrażalnym kształcie i cenie (może nie do końca - ceny raczej z reguły są tu pozbawione wyobraźni). Choć nie tylko, nie tylko oscypki, bo oprócz oscypków jest jeszcze ich łagodniejsza forma - bunc. Oczywiście to przesada i wygłupy - jest tu wiele innych produktów - wszelkiego rodzaju skóry, kierpce, góralskie portki, żętyca i mnóstwo wszelakiego innego dobra - jednak oscypki zdają się przeważać. Napotkaliśmy w tym miejscu konia - pracował przy saniach - ale wydawał się raczej wybitnie z tego niezadowolony. Tuż przed wejściem na "perony" kolejki można kupić nawet... pieska - owszem, zupełnie małego pieska rasy owczarek podhalański. Ruszamy - wypełniona po brzegi kolejka niezbyt szybko, bo też i nie ma chyba po co się śpieszyć - wdrapuje się na szczyt Gubałówki - za oknami widzimy znikające ostatnie domy u stóp góry, dalej już tylko zarośla, coraz szybciej pędzące świerki i prześwit nad głowami. Po "wylądowaniu" - niespodzianka - okazało się, że szczyt jest w zasadzie przedłużeniem targowiska na dole - pełno tu wszelkiego rodzaju jedzenia, pamiątek, ciupag i breloczków. Nad całym szczytem góruje miejscowa "wieża Eiffla" - czyli maszt wieży radiowo-telewizyjnej. Można tu wynająć nawet śnieżny skuter - zupełnie taki sam jak te, których używają na Alasce. Jednak nieco z tyłu, za tym przybytkiem handlu i rozrywki, znajdują się bardzo urocze miejsca, do których nie dociera już tak wielu turystów, z których większość (nie mówię oczywiście o narciarzach, którzy po prostu zjeżdżają na dół) osiada w restauracji lub w pizzerii. Z "drugiej strony" szczytu niejako, można znaleźć bardzo ładny dom w modelowym stylu zakopiańskim, z poddaszem, z którego musi roztaczać się piękny widok na otaczające lasy, płaszczyzny śniegu i drzew, biel i ciemność wzajemnie się wspierające i przenikające. Jest tu też niemal zupełnie zasypana chata, która prawdopodobnie spełnia w lecie jakąś funkcję, której nie dane jest jej pełnić teraz, toteż nikt jej ani nie odśnieża, ani o nią nie dba. Nawisy śniegu wręcz wtłaczają ją w powierzchnię góry, chata zrasta się z nimi na dobre, wydaje się wprost nieprawdopodobne, że o krok brzęczy to mrowisko reklamowo-rozrywkowe, a tu taki spokój, z zamglonymi szczytami gdzieś w tle. Niewątpliwie - taka chata mogłaby się spodobać Julianowi Fałatowi! Kawałek za nią znajduje się najciekawsza wizualnie część Gubałówki - coś co najprawdopodobniej w lecie służy jako tak zwana "wioska indiańska" - czyli po prostu plac zabaw dla młodszych i starszych dzieci. Ale dziś, "wioska" pokryta równomierną warstwą padającego od tygodnia niemal codziennie śniegu sprawia wrażenie jakiejś dekoracji z filmu fantasy - jak jakieś wymarłe miasto zdziczałego plemienia, ostatni bastion cywilizacji opuszczony przez jej obrońców. Położone poprzecznie belki złowieszczo przypominają szubienice, pośród świerków świszczy wiatr - nawet tu, w tym królestwie komercjalnego hałasu można jak się okazuje znaleźć moment wyciszenia, kropelkę nastroju. Trzeba już wracać, trzeba kupić bilety powrotne i zjechać na dół, powoli zaczyna się robić ciemno, dni są w lutym wciąż takie krótkie! W górach dookoła gromadzą się mgły, widok nie jest jakoś szczególnie rozległy a dzień dzisiejszy był raczej pochmurny. W dole widać całe Zakopane i daleki masyw, góry niczym obca armia stoją u wrót małego miasta, przez środek którego przebiega nitka linii kolejowej.

KOLEJNY DZIEŃ