DZIEŃ 4 - Zakopane (Skibówki i cmentarz na Pęksowym Brzyzku) Cóż za nieprawdopodobne słońce! Jest
to pierwszy dzień prawdziwie górski, to znaczy taki, jaki powinien być w górach,
pierwszy dzień z gatunku tych, w których góry wyglądają najlepiej,
najkorzystniej. Mgła taka jak wczoraj też ma swój urok, oczywiście, ale urok
mgły najlepiej widoczny jest w dużych miastach, a zwłaszcza w takich, w których
jest stare, zabytkowe centrum, po którego brukach można się przechadzać i
czuć jak bohaterowie powieści Charlesa Dickensa. Ale w górach - raczej nie, nie
za dobrze to wygląda, po prostu robią się one wtedy jakieś takie mniejsze, mniej
imponujące, spłaszczone i zgniecione, to już nie jest to. A taki dzień jak
ten dzisiejszy jest najbardziej odpowiedni dla wyżynnych okolic - śnieg biały,
niebo niebieskie - takie kolory dobrze wyglądają na zdjęciach, na takie dni
czekają autorzy pocztówek sprzedawanych tu na każdym kroku. Zaczynamy od Skibówek
- Skibówki to ulica i dzielnica zarazem (w Zakopanem nazwy ulic pochodzą od
nazwisk dawnych właścicieli gruntów, i tak Krupówki należały kiedyś do Krupów, Chramcówki
do Chramców, Krzeptówki do Krzeptowskich, a Skibówki - do Skibów zapewne)
prowadząca w tym samym kierunku, w którym jechaliśmy dwa dni temu - do Doliny
Kościeliskiej - najpierw jest ulica Kościeliska, potem Skibówki, a dalej Krzeptówki, Kościelisko i Kiry. Dziś jednak zatrzymamy się na Skibówkach -
tu bowiem znajduje się obiekt, który chcemy zobaczyć - sanktuarium, jak
brzmi jego oficjalna nazwa, a dla nas - po prostu kościół - o którym słyszeliśmy,
że jest ładny i wart zobaczenia. I rzeczywiście tak jest - naprawdę
ładny - jest to chyba najładniejszy nowoczesny kościół, jaki dane nam
było widzieć, w bardzo umiejętny sposób połączono tu starą, tradycyjną
formę kościoła z elementami stylu zakopiańskiego - szczyt jest trójkątny,
zapewne nawiązuje do motywu tzw. "oka
opatrzności", wieża okrągła,
co znów bardzo u nas jest rzadkie i budzące skojarzenia z... meczetem! Wydaje się,
jakby za chwilę miał się z tego minaretu rozlec głos muezina (a jeśli to
Zakopane - to w hołdzie Szymanowskiemu - oczywiście szalonego!). W środku
niemal wszystko wykonane jest z drewna,
co w bardzo ładny sposób podkreśla górski charakter tego w istocie bardzo dużego
obiektu, nadaje mu podobieństwo do dziesiątków małych kościółków rozsianych
po całym terenie Podhala. Sklepienie wykonano z desek, co nadaje kościołowi
wygląd jakby odwróconego kadłuba jakiejś wielkiej łodzi.
Pierwsze, co rzuca się w oczy po wyjściu na schody to Giewont
- jest wręcz jak na dłoni, i wydaje się, że ten widok szczytu, z którego wnętrza
mają przybyć zbawienni rycerze miał wielki wpływ na lokalizację sanktuarium. Jego początki są bowiem
związane z rokiem 1977 i zamachem na
polskiego papieża Jana Pawła II. Sanktuarium miało być takim
"votum" dziękczynnym za ocalenie go. A wówczas - jak łatwo się domyślić
- ci "giewontczycy" mieli symbolizować szlachetnych przywódców i działaczy,
którzy wyrwą "udręczoną ojczyznę" z paszczy realnego socjalizmu.
I wydaje się, że faktycznie oni się obudzili... Do dziś znaczna część społeczeństwa
zastanawia się, czy nie lepiej byłoby, gdyby jednak nadal spokojnie sobie
spali... Przed kościołem stoi olbrzymi pomnik polskiego papieża, zwrócony w
stronę tegoż Giewontu - wyciąga ręce zupełnie jakby
grał w koszykówkę i właśnie czekał na podanie! A może on chce ten
Giewont zahipnotyzować? Tak jakby mówił: "Ja tobie mówię
wstań!" - no i wygląda na to, że mu się
to udało! Nieco dalej kolejny
pomnik - tym razem replika żelaznego krzyża ze szczytu Giewontu właśnie -
warto zwrócić uwagę na stosunek wysokości wobec stojącej nieopodal latarni
ulicznej a także okolicznych domów, by ocenić rozmiary tej megalomanii. Ze
Skibówek jedziemy na cmentarz na Pęksowym Brzyzku - jest to jeden z najsłynniejszych
cmentarzy w całej Polsce, mimo że wcale nie jest jakoś szczególnie stary,
ani nawet duży. Jest tak dlatego, że pochowano tu większą chyba
ilość ludzi w taki czy innych sposób "zasłużonych" dla kultury, z
tego czy innego tytułu sławnych niż na jakimkolwiek innym polskim cmentarzu włączając
Powązki, Rakowice, Rossę i Łyczaków. Powodem tego jest niezwykła popularność
Zakopanego w okresie międzywojennym - to tu mieszkała, przynajmniej w okresie
letnim - spora część ówczesnej "bohemy" - wydaje się, że miasto
musiało być rzeczywiście bardzo malownicze w czasach Witkacego,
Szymanowskiego i Choromańskiego. Do dziś pozostało kilka sławnych, zabytkowych domów -
willa "Atma" Szymanowskiego, willa "Harenda" Kasprowicza, i wreszcie właśnie
ten cmentarz. Przed wejściem na jego teren znajduje się drewniany kościółek
- jeden z ładniejszych w Zakopanem i bezpośrednich okolicach drewnianych kościołów.
Położony w otoczeniu drzew wydaje się nie zauważać ruchliwej ulicy tuż
przed swymi drzwiami - pogrążony w zadumie nad czasami, z których pochodzi,
czasami może nie lepszymi, ale na pewno mniej dymiącymi i hałaśliwymi. Wieża
- jak to wieża drewnianego kościoła, nie jest wysoka, ale sprawia wrażenie
pewnej wyniosłości. Im
bardziej się do niej zbliżyć, tym bardziej to wrażenie się pogłębia - być
może nie mają na Podhalu katedr murowanych z czerwonej cegły, ale te skromne
z pozoru deski znakomicie spełniają swoje zadanie. A znowu patrząc z boku ma
się wrażenie, że taki kościół niczym się nie różni od zwykłej góralskiej
chaty - i prawdopodobnie o to też chodziło, kościół był wtopiony w życie
tej społeczności całkowicie, wykonany z tego samego materiału i w podobny
sposób jak stoły i sanie, co nadawało mu zarazem niewątpliwe praktyczne
znaczenie - był jakby takim specjalnym "szałasem", w którym mieszka
baca Bóg - podobnie też nietrwałym i ulotnym jak cała egzystencja górali, bardziej niż mieszkańcy
nizin uzależnionych od kaprysów zupełnie nieobliczalnej pogody. Zapewne
miejsce to nie byłoby tak piękne podczas innej pory roku, może nawet gdybyśmy
przyszli tu wczoraj, w dzień pochmurny i smutny nie miałoby w sobie tak kojącego
uroku jak dziś, gdy prawie niewidoczne groby kryją się pod pryzmami pokrywającego
wszystko śniegu, spod czap i
nawisów śniegowych wyłaniają się jakieś zupełnie niezwykłe w kształcie
drewniane nagrobki, na których w przedziwny sposób umieszczono fotografie.
Cały, niewielki teren pokrywają gęsto drzewa,
a groby owych "znakomitości" kryją się dziś pod poduszkami śniegowymi -
właściwie wystarczy ich tylko wymienić - Sabałą,
Karol Stryjeński,
Kornel Makuszyński,
Kazimierz
Przerwa-Tetmajer (wraz z nieszczęsnym synem samobójcą), który wprawdzie
ani w Zakopanem nie umarł, ani nawet nie mieszkał przez czas dłuższy, jednak
z powodu "zasług" dla "sprawy góralskiej" został tu już
po wojnie przeniesiony "służbowo" z Warszawy. Postać ta swego czasu
interesowała mnie dość mocno, a zwłaszcza w kontekście filmu fabularnego
opartego na jak się później okazało nie do końca prawdziwych jego losach -
napisałem dwuczęściowy tekst na temat Tetmajera, którego część pierwsza
znajduje się tutaj,
a część druga tutaj.
Ciekawe groby mają rzeźbiarze
- Antoni Kenar i
"enfant terrible" polskiej plastyki, raz komunista, raz znowu "katolista"
- nie lubiany tak samo przez jednych jak i przez drugich - Władysław
Hasior. Wiele jest grobów, z których trudno odczytać nazwiska z powodu
pokrywającego wszystko śniegu, niektóre wyglądają jak jakieś prasłowiańskie
posągi kultowe, na innych znów
śnieg osiadł w sposób niemal uniemożliwiający domyślenie się jak też grób
w istocie wygląda. Zza mogił
wyłania się piękna panorama pasma
Gubałówki, wręcz idealnie widoczna w ten dzień przejrzysty i niemal
nieskalany chmurą. Na cmentarzu znajduje się niewielka kaplica,
a dookoła całego terenu ciągnie się ładny, kamienny mur.
Co ciekawe - pomimo znakomitej pogody, prawie w ogóle nie ma tu dziś ludzi,
zaledwie ktoś przemknie, jakiś zabłąkany
turysta, choć z drugiej strony widać wielką dbałość o mogiły - świadczy
o tym choćby umieszczenie (zapewne z jakiejś bliżej nie znanej nam "okazji")
ciekawych, góralskich w kroju, drewnianych "pamiątek",
które znaleźć można obok grobów prawie wszystkich znanych ludzi. Przebywanie
tutaj, pośród tych zwieńczonych śniegowymi czapami kolumn,
działa na nas uspokajająco, w ogóle całe miejsce w niewielkim stopniu
przypomina to, co zwykło się określać mianem cmentarza, powiedziałbym
raczej, że
jest to coś jak "park
pamięci", którego starannie zaaranżowane położenie, z doskonałym
widokiem na otaczające góry
i lasy nadaje charakter
bliższy muzeum niż prawdziwemu cmentarzowi. Mijamy jeszcze kilka ciekawostek
jak np. przedziwne przedstawienie "zasmuconej" kobiety nad grobem, w typie góralskiej
gaździny, czy też
szczególnej piękności "chatkę",
kryjącą nagrobek nieznanego nam człowieka. Na koniec jeszcze dwa groby,
dwojga ludzi, którzy niewątpliwie przyczynili się do sławy miasta Zakopane,
stając się ni mniej ni więcej tylko rodzicami Stanisława Ignacego
Witkiewicza, zwanego Witkacym - w naszych czasach bodajże najsławniejszego na świecie
zakopiańczyka. Oczywiście - nie było tak wtedy, przed wojną, za
jego życia, kiedy był co najwyżej uważany za nieszkodliwego
"bzika". Światowe docenienie jego "metafizycznego
nad-kabaretu" (określenie to bodajże wymyślił Jan Błoński), spowodowało
- jak to zwykle u nas bywa - reakcję "rykoszetową", która zaowocowała
prawdziwą manią witkacowską w latach 80-tych. Później wszystko nieco się
rozmyło, przycichło, sztuki przestały być grane, albo są grywane rzadko -
krótko mówiąc przeszło, minęło jak napad choroby, choć na tak zwanym "świecie" nie tak całkiem
- jego pozycja jako absolutnego prekursora teatru absurdu wydaje się
niezachwiana. A więc grób ojca - Stanisława
Witkiewicza - głównego twórcy i pomysłodawcy tzw. stylu zakopiańskiego
w architekturze - człowiek ten był w swoich czasach na
pewno o wiele sławniejszy i bardziej wpływowy w świecie ówczesnej
kultury polskiej niż kiedykolwiek za życia miał być jego syn - ironia chce, że właśnie
ten nieco "marnotrawny" syn - jest dziś głównym powodem pamięci o
ojcu, a kiedy powie się: "Stanisław Witkiewicz", większość ludzi
w myśli mimowolnie dodaje: "Ignacy" - i trzeba wtedy mówić - "Ależ nie,
chodziło mi właśnie o ojca!" - takie to już są losy pokoleń i losy sławy. I w
nieco innym miejscu cmentarza - matka - Maria
z Pietrzkiewiczów Witkiewiczowa. A reszta historii "metafizycznego klauna" wyglądała następująco: "Śnieg padał także na każdą część samotnego cmentarza na wzgórzu, gdzie
pochowany został Michael Furey. Leżał grubą warstwą na pogiętych krzyżach i nagrobkach, na kolcach małej bramy, na nagich krzewach. Jego dusza zapadała się powoli gdy tak słyszał śnieg lekko spadający poprzez wszechświat i spadający lekko jak
zstępowanie ich ostatecznego przeznaczenia, na wszystkich żywych i wszystkich umarłych."
przekład
Piotra Grzesika
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL |